Różne stowarzyszenia, ruchy zdały sobie sprawę, że trzeba przyjąć w społeczeństwie postawę aktywną i brać sprawy w swoje ręce - mówi w rozmowie z Naszym Dziennikiem Eduardo Hertfelder, prezydent Instytutu Polityki Rodzinnej (Instituto de Politica Familiar) w Madrycie.
- Tym większy niepokój budzą propo zycje lewicy, by jeszcze zwiększyć swobody przeprowadzania aborcji. - To prawda. Ja jednak zwróciłbym uwagę na dwie pozytywne rzeczy w całej tej sprawie. Jedna to ta, że jak dotąd katolicy hiszpańscy nigdy nie brali spraw w swoje ręce. Było im jakby wstyd - po pierwsze, że są katolikami, i po drugie, wstyd walczyć o wyznawane wartości. Przekonania religijne sprowadzali do sfery prywatnej i nie wprowadzali ich do debaty publicznej. To się teraz zmieniło, katolicy coraz bardziej zdają sobie sprawę z tego, że mają coś do powiedzenia i zaproponowania. I druga rzecz to - według mnie - fakt, że katolicy hiszpańscy są coraz bardziej świadomi, iż planem obecnego rządu jest transformacja społeczna w kierunku przeciwnym nie tylko do ich własnych celów czy celów religijnych, ale także przeciwnym względem uniwersalnych wartości w ogóle. Socjaliści tworzą społeczeństwo zupełnie różne od tego, którego chcą katolicy. Ci ostatni zdają sobie coraz bardziej z tego sprawę i nie chcą być pokonani bez walki. - Skąd ta przemiana u katolików hiszpańskich - dlaczego wcześniej byli zawstydzeni i pasywni, a teraz walczą? Skąd w ogóle wziął się ten wstyd? - Wstyd katolików hiszpańskich ma uwarunkowania kulturowo-historyczne. Po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę, że w Hiszpanii przez wiele lat panował reżim frankistowski, a lewica zdołała wmówić, że frankizm i katolicyzm są tożsame. Do tego stopnia, że do niedawna osoba, która broniła rodziny, była uważana za frankistę. Stąd katolicy wstydzili się przyznawać do swojego światopoglądu - nie chcieli uchodzić za zwolenników frankizmu. Takie osoby były też uważane za ludzi "spoza systemu", "drugą kategorię" społeczeństwa. To się teraz już zmieniło i bronienie rodziny nie jest konotowane politycznie - jest uznawane za kwestię prawa naturalnego. Uwarunkowanie kulturowe polega na negatywnej interpretacji faktu bycia katolikiem przez społeczeństwo - interpretacji narzuconej przez kulturę lewicową. Pejoratywny stosunek społeczeństwa do katolicyzmu wywołał u katolików coś na kształt zawstydzenia i kazał im być wycofanymi. Tego być może w innych krajach się nie rozumie - bo nie przeżyło się czegoś podobnego - jednak w Hiszpanii właśnie tak było. - Tym większy jest więc sukces manifestacji 30 grudnia i wielkiego społecznego zrywu. - Dlatego też zaistniała w polityce konsternacja. Ta ostatnia manifestacja na rzecz rodziny chrześcijańskiej i wyjście na ulicę Kościoła nie mieści się niektórym w głowach. To, co w innych krajach - np. Francji czy Włoszech - jest normalne, że biskup zwołuje manifestację wiary na ulicach, w Hiszpanii jest dla wielu nie do pomyślenia. Stąd wzięła się reakcja rządu socjalistów, a zwłaszcza ministra sprawiedliwości i sekretarza Partii Socjalistycznej (PSOE) José Blanco Lópeza, którzy wręcz obwinili hierarchów kościelnych za wyjście na ulicę i obronę rodziny po prostu. Nie rozumie się, wewnątrz lewicowej kultury, że Kościół może wyjść na ulicę. Usiłuje się sprowadzić sprawy wiernych do wymiaru prywatnego i tylko prywatnego, tak by nie miały żadnej transcendencji w życie publiczne - aż do tej pory się to udawało.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.