Bez odszkodowania za bliźniaki

Sprawa ciągnęła się wiele miesięcy (dzieci mają już cztery lata) i budziła niemałe emocje. Para mieszkających w Melbourne lesbijek postanowiła mieć dziecko. Miała je urodzić pani określana w lokalnych mediach jako „Ms G” (chce pozostać anonimowa). W Centrum Płodności w Canberze przeprowadzono zabieg in vitro. Tyle że wbrew życzeniu „Ms G” umieszczono w jej macicy nie jedno, lecz dwa zapłodnione jajeczka. Sąd Najwyższy Australijskiego Terytorium Stołecznego zdołał wviaśnić, że „Ms G” w pisemnej instrukcji nakazywała użycie dwóch embrionów. Decyzję zmieniła chwilę przed zabiegiem. - „Ms G” wiedziała, że musi przekazać polecenie klinice. Nie uczyniła tego w rozmowie telefonicznej przeprowadzonej dzień wcześniej z pracownikiem kliniki. Nie zrobiła tego także rano, przed zabiegiem - tłumaczyła sędzia Annabelle Bennett. I dlatego również żądanie pary lesbijek, by prowadzący zabieg znany australijski specjalista od zapłodnień in vitro Robert Armellin wypłacił im 400 tysięcy dolarów jako rekompensatę za koszty wychowania „nieoczekiwanego” dziecka, jest całkowicie bezpodstawne. Szef Australijskiego Stowarzyszenia Medycznego w Canberze Paul Jones powiedział po ogłoszeniu wyroku, że sprawa w ogóle nie powinna trafić do sądu. - Na pewno nie powinien jej rozpatrywać sąd, jeśli dzieci urodziły się zdrowe - mówił. Reprezentujący liberałów senator Guy Barnett poszedł dalej, twierdząc, że „próba uzyskania rekompensaty finansowej za urodzenie zdrowego dziecka podważa znaczenie rodzicielstwa”, i zażądał wprowadzenia zakazu sztucznego zapłodnienia dla par jednej płci. „Ms G” twierdzi natomiast, że reakcja mediów i polityków ujawniła panujące rzekomo w Australii homofobiczne nastroje. Australijskie Terytorium Stołeczne jako pierwsze uznało, że gdy kobieta będąca w związku homoseksualnym urodzi dziecko przez zapłodnienie in vitro, jej partnerka będzie automatycznie uznana za rodzica.