Zanim dyskusja wokół tej decyzji Stolicy Apostolskiej zejdzie w mediach do poziomu żałosnych seksistowskich przytyków, warto zwrócić uwagę na poważny problem, który stoi u korzeni całej sprawy.
Kanadyjskie feministki są zadowolone. Stolica Apostolska zgodziła się na zlikwidowanie w lekcjonarzu różnic płci. Oczywiście nie chodzi o zatarcie płci postaci biblijnych, ale o takie zwroty, które mogą być odbierane jako faworyzowanie jednej płci (np. „istota ludzka” zamiast „człowiek”). Watykańskie kongregacje zgodziły się po długim namawianiu na użycie w liturgii tzw. języka inkluzywnego w wersji umiarkowanej. Oznacza to unikanie podkreślania płci w zwrotach odnoszących się do ludzi, a pozostawienie w zwrotach dotyczących Boga. „Inkluzywny” to „łączący lub obejmujący jakąś całość”, a także „przeznaczony dla wszystkich”. Czy to inne określenie na tę samą treść, którą niesie słowo „katolicki”? Raczej nie, ale w jakimś związku z powszechnością zapewne pozostaje. Zanim dyskusja wokół tej decyzji Stolicy Apostolskiej zejdzie w mediach do poziomu żałosnych seksistowskich przytyków, warto zwrócić uwagę na poważny problem, który stoi u korzeni całej sprawy. A właściwie dwa problemy. Jeden, wydaje mi się, że jednak pokonalny, to kwestia przekroczenia w głoszeniu Dobrej Nowiny kulturowych (czy nie należałoby powiedzieć również cywilizacyjnych?) uwarunkowań, w jakich rodził się jej przekaz. Z tym, przynajmniej częściowo, Kościół sobie radzi. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że zawarty w Pierwszym Liście do Koryntian nakaz: „Kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić”, to „prywatne” zalecenie św. Pawła, wynikające z ówczesnego społecznego usytuowania kobiet, a nie polecenie dane przez Chrystusa. Podobnie jak instrukcja, że kobiety mają w czasie modlitwy mieć nakryte głowy. Zresztą ze znacznie poważniejszymi kwestiami kulturowo-cywilizacyjnymi radzą sobie misjonarze w różnych częściach ziemskiego globu. O wiele istotniejszą kwestią jest absolutna nieporadność ludzkiego języka (każdego), gdy przychodzi mu wyrażać rzeczywistość pozaziemską i nadprzyrodzoną. Mówiąc o Bogu i Jego sprawach posługujemy się terminami zrodzonymi w ludzkim umyśle, próbując objąć nimi i nazwać Boga, którego nikt nigdy nie widział, którego nasz rozum nie jest w stanie pojąć. Nie umiemy postrzegać świata w taki sposób, jak postrzega go Bóg. Niech nikt nie myśli, że ten komentarz ma jakiekolwiek ambicje teologiczne. Broń Boże. Jest tylko zwróceniem uwagi, że w dyskusjach o tym, jakim językiem mówimy o Bogu, nie chodzi tylko o jakieś ideologiczne albo ambicjonalne rozgrywki między kobietami i mężczyznami (chociaż takie motywacje też się być może zdarzają). Tym, którzy je podejmują w dobrej woli chodzi raczej o znalezienie jak najlepszego sposobu przekazywania Bożego Objawienia w naszych czasach. Bo ono na pewno jest łączące i przeznaczone dla wszystkich, chociaż powiedzenie, że jest „inkluzywne” zabrzmi w wielu uszach co najmniej podejrzanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.