Kardynał Ruini zdecydował się na krok zaskakujący: powołanie w Rzymie parafii dla zwolenników tradycyjnej liturgii. Moim zdaniem to bardzo dobra decyzja.
O moim ulubionym Ewangeliście, świętym Marku, ktoś kiedyś napisał, że w swoim dziele był oszczędny w przedstawianiu mów Jezusa, za to starał się tak zestawiać ze sobą fakty, by mówiły same za siebie. Być może próbując bezkrytycznie stosować tę zasadę do codziennego życia łatwo popaść w paranoje. Gdy jednak brakuje słownych wyjaśnień, takie zestawienie faktów wydaje się dość pouczające. Przed tygodniem kardynał Darío Castrillón Hoyos, w wywiadzie dla włoskiego miesięcznika „Jesus” poinformował, że Stolica Apostolska przygotowuje dokument, w którym odpowie na wątpliwości, jakie zrodziły się w związku z Summorum Pontificum (ogłoszony przed rokiem dokument regulujący kwestie sprawowania Mszy trydenckiej). Przewodniczący Papieskiej Komisji „Ecclesia Dei” podzielił się też pomysłem, by wobec braku kapłanów „przedsoborowa liturgia była sprawowana nie osobno dla zamkniętej grupy, ale jako jedna z parafialnych Mszy niedzielnych”. Jego zdaniem odpowiedziałoby to na potrzeby wiernych ceniących ten ryt, a zarazem pozwoliłoby odkryć jego bogactwo całej wspólnocie Kościoła. Parę dni później doczekaliśmy się swoistej odpowiedzi na ten pomysł. Kardynał Camillo Ruini, Wikariusz Ojca Świętego dla Wiecznego Miasta, wydał dekret powołujący w Rzymie personalną parafię dla zwolenników tradycyjnej liturgii, powierzając opiekę duszpasterską nad nią księżom z Bractwa św. Piotra. Choć kardynał Hoyos poparł decyzję kardynała Ruiniego trudno nie zauważyć, iż to rozwiązanie wydaje się diametralnie różne od jego wcześniejszej propozycji. Zdecydowanie bardziej trzyma się ducha Summorum Pontificum, wedle którego to dokumentu potrydencki sposób sprawowania Eucharystii jest jednak pewnym wyjątkiem od ogólnej zasady sprawowania Eucharystii wedle nowego, przyjętego po Soborze Watykańskim II porządku. Jako człowiek przywiązany do prostych rozwiązań niechętnie patrzę, gdy dla różnorakich grup czyni się wyjątki od zasady terytorialnego podziału Kościoła. W tym jednak wypadku podzielam opinię, iż jest to krok we właściwym kierunku i przykład wart do naśladowania w innych diecezjach. Przede wszystkim dlatego, że ułatwia wiernym przywiązanym do starej liturgii uczestnictwo w takiej Mszy. Dzięki takiemu rozwiązaniu wyjdą oni nieco z „kościelnego podziemia”. Przy okazji unaoczni to także, ilu tak naprawdę katolików przywiązanych jest do tradycyjnej liturgii. W krajach gdzie parafie utrzymują się z ofiar wiernych miałoby to szczególnie wymowny wymiar. Stworzenie personalnych parafii dla zwolenników tradycyjnej liturgii wcześniej czy później doprowadzi do ich zetknięcia się z parafialną codziennością: problemem niepraktykujących czy w inny sposób żyjących na bakier chrześcijańską moralnością, koniecznością pojęcia pracy ewangelizacyjnej i charytatywnej. Być może spowoduje też potrzebę zajęcia się powstającymi w takiej parafii ruchami, o których umiłowanie tak apelował ostatnio do biskupów Benedykt XVI (moja wyobraźnie nie wzdryga się przed powstaniem grup tradycyjnego neokatechumenatu) czy wejścia w rzeczywistość szkolnej katechezy. Dałoby to kapłanom, dziś skoncentrowanym na przekonywaniu do starej liturgii, możliwość wykazania się w pracy duszpasterskiej. A nad wszystkim czuwałby miejscowy biskup. Słowem – te same prawa i obowiązki co inne parafie. Może jestem zbytnim optymistą, ale myślę, że rzeczywiście tak byłoby dobrze. I na pewno normalniej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.