Dziś wiarygodność możemy zyskać przede wszystkim wyciągając rękę do człowieka w potrzebie, podnosząc z upadku tego, który sam nie jest w stanie się ruszyć.
Skończył się synod o rodzinie. Trwają podsumowania. Głosy słychać różne. Radio Watykańskie wczoraj wieczorem podawało, że cieszą się niektórzy biskupi niemieccy, bo w sprawie rozwodników i homoseksualistów są nadzieje na zmiany. Jakie to zmiany miałyby być, tego już się niestety nie dowiadujemy. Wiadomo tylko, że ważne. Być może kolejny synod przyniesie odpowiedź.
Dziwne jest to, że pod sztandarem miłości i tolerancji niektórzy hierarchowie próbują forsować rozwiązania, które zamiast kierować człowieka w stronę wieczności, nastawione są na cele głównie doczesne i krótkotrwałe takie jak podbudowanie nadszarpniętej popularności nawet nie tyle Kościoła, co ich samych.
Tymczasem zupełnie inne oblicze Kościoła można było zaobserwować chociażby podczas konferencji "Od konserwacji do misji. Wokół Evangelii Gaudium", która odbyła się w siedzibie KEP. Gościła na niej m.in. siostra Małgorzata Chmielewska. Opowiadała o tym, jak ona rozumie ideę miłości bliźniego. - Jeśli nie pokażemy ludziom, co to znaczy miłość wzajemna, to nikt do Chrystusa nie przyjdzie, bo po co mu taki Chrystus. Nie można nauczyć się miłości bez praktyki – zaznaczyła.
Trudno się nie zgodzić z takim stwierdzeniem. Jestem przekonany, że to jest właśnie droga, którą warto by było podjąć w Kościele. Otóż dziś wiarygodność możemy zyskać przede wszystkim wyciągając rękę do człowieka w potrzebie, podnosząc z upadku tego, który sam nie jest w stanie się ruszyć. Fakt, to droga trudniejsza niż głoszenie populistycznych haseł i wprowadzanie ulg tam, gdzie do tej pory były wymagania. Ale na dłuższą metę do jedyna droga odbudowania zaufania do Kościoła i zauroczenia świata tym, co ma do zaoferowania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.