Znany dziennikarz i publicysta żydowskiego pochodzenia w rozmowie z KAI mówi
m. in. o znaczeniu papieskiej wizyty dla procesu pokojowego na Bliskim
Wschodzie, wielkim szacunku jakim Żydzi darzą osobę Jana Pawła II, relacjach
katolicko-judaistycznych.
A co z resztą terytoriów. Jakie rozwiązanie byłoby najlepsze?
- Rozwiązanie jest jedno i nadal po obu stronach solidna większość jest za nim. Niepodległe państwo palestyńskie w granicach opartych na tych z 1967 r., które – proszę pamiętać – nie są granicami prawno-międzynarodowymi. To są linie zawieszenia broni z 1949 r. Kiedy państwa arabskie je akceptowały, na wszystkich dokumentach widniało zastrzeżenie, że nie oznacza to uznania ich za granice prawno-międzynarodowe. Te granice odpowiadały rozmieszczeniu wojsk podczas zakończenia izraelskiej wojny o niepodległość. Nie odzwierciedlają żadnej rzeczywistości historycznej, geograficznej, czy etnograficznej. Wymagają rewizji po obu stronach. Są takie miejsca, gdzie granica dzieli arabską wioskę na pół, czy nawet domy na pół, jak w Jerozolimie.
Czasami stwarza sytuacje absolutnie nie do zaakceptowania – jak Strefa Gazy, gdzie na 350 kilometrach kwadratowych gnieździ się 1,5 miliona ludzi. Wszystko jedno, jaki sztandar będzie łopotał nad Gazą, jeżeli pozostanie ona w tych granicach. Urodzić się w tym miejscu to już jest krzywda. Musi ona zostać powiększona. Hipotetycznie możemy sobie wyobrazić, że Gaza zostaje powiększona o kawałek egipskiego Synaju, którego Egipt ma tak dużo. Nie sądzę jednak, aby Kair chciał rezygnować ze swojego suwerennego terytorium, bo niby dlaczego miałby to robić. Gaza więc będzie musiała zostać powiększona o kawałek izraelskiej pustyni Negew.
Z kolei wokół Jerozolimy, zwłaszcza na południe od miasta, już na Zachodnim Brzegu, są osiedla, które nadają temu obszarowi zwartą większość żydowską i które w przeważnej części istniały do 1948 r. dopóki Jordańczycy ich nie zdobyli i nie zburzyli. Ta część z kolei będzie musiała zostać przyłączona do Izraela. Nastąpić więc musi korekta granic, na zasadzie 1:1, obustronnie zaakceptowana. To samo w Jerozolimie. Niewyobrażalne, żeby Żydzi musieli ubiegać się o wizę, aby pomodlić się pod Zachodnią Ścianą. Niewyobrażalne, żeby muzułmanie nie mogli modlić się swobodnie w meczetach na Górze Świątynnej. Wszystkie sondaże opinii publicznej pokazują, że po obu stronach dwie trzecie ludności jest za takim rozwiązaniem. Tyle że każda ze stron nie ma też za grosz zaufania do drugiej, że ta dotrzyma warunków porozumienia. Żeby dojść do tego, co obie strony wiedzą, to tak, jakby próbować przeskoczyć przez przepaść w dwóch susach – trzeba się w połowie drogi odbić od powietrza. To odbicie nazywa się zaufaniem.
A jak poradzić sobie z islamskim terroryzmem?
- Od czasu powstania państwa większość izraelskich ofiar terroryzmu zginęła po 1993 r. Czyli zawarcie porozumienia pokojowego z Palestyńczykami dramatycznie pogorszyło sytuację bezpieczeństwa Izraela. Teraz mamy rakiety ze Strefy Gazy. Jeżeli Izrael wycofałby się z Zachodniego Brzegu, te same rakiety spadałyby na Jerozolimę i Tel Awiw. Żaden naród nie zagłosuje za narodowym samobójstwem. Palestyńczycy muszą udowodnić, że te rakiety już nigdy nie będą leciały.
Czy Palestyńczycy będą umieli poradzić sobie z terroryzmem?
- Z palestyńskiej strony wygląda to tak. Więcej izraelskich osiedli powstało po 1993 r. niż przed tą datą. Palestyńczycy widzą, jak ich przyszła ojczyzna kurczy się niczym skóra jaszczura. Istnieje moralna różnica między budowaniem domów a zabijaniem ludzi. Ale z punktu widzenia fundamentalnych interesów narodowych wcale się Palestyńczykom nie dziwię, że nie mają do Izraelczyków za grosz zaufania i podejrzewają, że to wszystko jest izraelską grą na zwłokę aż sytuacja w terenie zmieni się tak, że już nie będzie można mówić o jakiejś Palestynie.
W obecnej sytuacji jaką role może odegrać mediacja USA czy Unii Europejski. Takich inicjatyw mieliśmy już wiele.
- Wcześniej i obecnie niezbędny jest mediator. Naturalnym mediatorem byłyby Stany Zjednoczone, z tym że świat arabski zasadnie – po 8 latach prezydentury George`a Busha – nie ma za grosz zaufania do Waszyngtonu jako do mediatora. Drugi możliwy mediator, Unia Europejska, do niedawna był tak stronniczy proarabsko, że dla Izraelczyków nie była ona do przyjęcia. Na naszych oczach w obu wypadkach ta sytuacja się zmienia. Jest nadzieja, że administracja Baracka Obamy nie będzie tak dramatycznie jednostronna jak Busha i odzyska wiarygodność w oczach arabskich, zaś Unia odzyskuje wiarygodność w oczach izraelskich. I Unia, i USA, mają wspólny interes w tym, żeby ten konflikt zakończyć.