30 lat po katastrofie elektrowni jądrowej w Czarnobylu poziom skażenia radioaktywnego na Białorusi, choć wciąż znacząco wyższy niż gdzie indziej, spadł według ekspertów do poziomów niegroźnych dla ludzi. W zamkniętym rezerwacie doskonale rozwija się przyroda.
We wtorek mija 30. rocznica katastrofy czarnobylskiej. Ze wszystkich byłych republik Związku Radzieckiego Białoruś najbardziej odczuła skutki zdarzenia.
Po wybuchu reaktora położonego w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej na terytoria białoruskie spadło ok. 70 proc. opadu radioaktywnego, a skażeniu uległo 23 proc. kraju - głównie południowo-wschodnich terenów rolniczych.
Władze Białorusi w położonej na granicy z Ukrainą strefie zamkniętej prowadzą monitoring świata zwierzęcego i roślinnego. Znajduje się tam Poleski Państwowy Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny.
"Zwierzęta i rośliny w rezerwacie radzą sobie doskonale. Nie wpływa na nie działalność człowieka, () rośnie wystarczająca ilość pasz wysokiej jakości, wzrosła populacja saren i dzików, pojawiły się wilki i inne zwierzęta" - powiedziała PAP naczelniczka białoruskiego państwowego centrum ds. meteorologii, skażenia radioaktywnego i obserwacji środowiska naturalnego (Hidromet) Maria Hiermenczuk.
"Sama widziałam te dziki. Bardziej przypominają hipopotamy niż dziki" - zauważyła. Pytana, czy wyglądają tak z powodu promieniowania, zaprzeczyła. "Nie. To tylko dlatego, że dobrze się odżywiają" - zapewniła.
W rezerwacie pokazała się duża liczba ryb i ptaków, które wcześniej tam ani nie przylatywały ani nie zimowały. Ponadto z Puszczy Białowieskiej sprowadzono pewną liczbę żubrów, które się dobrze zadomowiły. "Żadnych przejawów rozwoju, które można by wiązać ze skażeniem radioaktywnym, nie ma" - podkreśliła szefowa Hidrometu.
Według danych ministerstwa środowiska w Mińsku obszar skażenia kraju zmniejszył się z 23 proc. w 1986 r. do 17-18 proc. w roku 2016. Wskaźnikiem referencyjnym jest izotop radioaktywnego cezu-137, którego czas połowicznego rozpadu nieznacznie przekracza 30 lat.
Najwyższe poziomy skażenia wciąż notuje się w obwodach homelskim i mohylewskim. Według Hiermenczuk do 2046 roku obszar skażenia zmniejszy się do 10-11 proc. powierzchni Białorusi.
Obecnie dane Hidrometu mówią, że na obszarach skażonych żyje około miliona ludzi. "Podejmowane są odpowiednie działania, funkcjonują odpowiednie systemy ochrony przed radiacją, przy czym w strefach, gdzie panuje bardzo wysoki poziom skażenia radioaktywnego, ludzie nie mieszkają" - zastrzegła naczelniczka centrum.
"Obszar skażenia oceniamy na podstawie obecności cezu-137, wiedząc jednocześnie, że w strefie skażenia cezem znajdują się również stront-90 i pluton, choć jest ich znacznie mniej" - dodała.
Jak wyjaśniła, według białoruskiego prawa najważniejszym kryterium bezpieczeństwa jest dawka napromieniowania przekraczająca 1 milisiwert na rok, a więc wyższa od tej, którą człowiek otrzymuje z naturalnego tła promieniowania jonizującego, występującego w przyrodzie.
"Dziś w mniej niż 100 osiedlach ta dawka przewyższa 1 milisiwert i istnieje tam konieczność stosowania dodatkowych środków ostrożności. Ale na pozostałym obszarze dawka jest niższa od 1 milisiwerta" - zapewniła.
Hiermenczuk zauważyła też, że bardzo trudno jest ustalić dawkę promieniowania, którą ludność otrzymała w 1986 roku, ponieważ wtedy głównie dotyczyła krótkoterminowych pierwiastków promieniotwórczych ulegających rozkładowi w ciągu kilku lat.
"Zasadniczą dawkę promieniowania obywatele Białorusi otrzymali w 1986 roku w ciągu kilku pierwszych miesięcy poprzez radioaktywny jod-131. To właśnie skażenie środowiska naturalnego, żywności jodem-131 uwarunkowało rozwój nowotworów tarczycy, które światowe organizacje zdrowia uznają za bezpośredni skutek związany z katastrofą czarnobylską oraz jawną szkodę dla zdrowia od skażenia środowiska pierwiastkami czarnobylskimi" - wyjaśniła ekspertka.
Pierwszy przywódca niepodległej Białorusi Stanisłau Szuszkiewicz przypomniał PAP, że po katastrofie w Czarnobylu władze ZSRR popełniły wiele błędów i ludzie stracili zdrowie z powodu nieodpowiedzialności kierownictwa państwa. "Ale w sensie naukowym wiemy praktycznie to, co wiedzieliśmy wcześniej" - zauważył.
"Na Białoruś spadło 70 proc. radioaktywnego opadu - wskazał. - Dużo leży w gruncie, część uległa rozpadowi. () Ale obszar najbliższy wybuchowi jeszcze długo nie będzie nadawał się do życia".
"Szczególnie w pierwszych dniach z powodu błędów kierownictwa państwa, w tym (stojącego na czele ZSRR Michaiła) Gorbaczowa duża liczba ludzi przez tarczycę wchłonęła wysokie dawki radioaktywnego jodu i dlatego od tamtej pory choroby tarczycy stały się znacznie liczniejsze niż w innych miejscach" - podkreślił Szuszkiewicz, który ma również tytuł profesora nauk matematyczno-fizycznych.
Według Rafaela Arutiuniana, wicedyrektora Instytutu Bezpiecznego Rozwoju Energii Nuklearnej Rosyjskiej Akademii Nauk, poza częścią 30-kilometrowej strefy zamkniętej (tzw. zoną), żadnego zagrożenia promieniowaniem nie ma już od dawna. Jak podkreślił Arutiunian w rozmowie z PAP, radiacja w strefach skażenia od wielu lat oscyluje wokół wartości naturalnego tła promieniowania jonizującego.
"Dawka, którą można otrzymać, żyjąc tam, mieści się w wielkości promieniowania tła. Od dawna nie ma tam czynnika radiacji. Już dokładnie 20 lat" - powiedział. "Największa grupa ludzi, która otrzymała dawkę na średnim rocznym poziomie pięciu milisiwertów, czyli 100-120 w ciągu 30 lat, liczy 1600 osób" - dodał rosyjski uczony.
26 kwietnia 1986 roku w elektrowni atomowej w Czarnobylu w jednym z bloków energetycznych doszło do eksplozji. Uwolniony przy wybuchu materiał radioaktywny doprowadził do skażenia znacznej części środkowej, wschodniej i północnej Europy.
Największa ilość opadu radioaktywnego spadła na Białoruś. Od 1989 roku co roku 26 kwietnia białoruska opozycja organizuje upamiętniający katastrofę pochód, tzw. Szlak Czarnobylski.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.