Reklama

„Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”

Do Izraela jadę głównie ze względu na język, ale też szukałem takiego miejsca, gdzie mogę się zetknąć z judaizmem w myśl hasła: „Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm” – powiedział ks. dr Romuald Jakub Weksler-Waszkinel w rozmowie z KAI.

Reklama



KAI: Patrząc tak zwyczajnie po ludzku nie boi się Ksiądz wyjeżdżać do Izraela, znając napiętą sytuację, jaka tam panuje?

- Mam, oczywiście, po ludzku i nie po ludzku pewne obawy. Przede wszystkim pod względem religijnym, gdyż strasznie się boję fundamentalizmu i fanatyzmu. Tam, gdzie mamy do czynienia z fanatyzmem religijnym, tam jest wojna na śmierć i życie. W fanatyzmie religijnym chodzi o to, aby zabić drugiego tylko po to, żeby moja prawda zwyciężyła. Tymczasem nigdy się nie zwycięża, zabijając drugiego. Bóg fanatyków nie jest „Bogiem miłosierdzia”. Mój Bóg każe kochać i umierać.

KAI: Kto czeka na Księdza w Izraelu?

- Specjalnie to chyba nikt nie czeka. Zmarli czekają. A z żywych mam jeszcze tam trochę rodziny. Trudno mi jednak powiedzieć, że oni na mnie czekają. Dawid Efrati, uciekinier z obozu pracy w Trawnikach, zawsze odradzał mi wyjazd do Izraela. Mówił: „Tu jesteś ważny, u nas będziesz zupełnie malutki i niepotrzebny”. Jego zdaniem moje miejsce było bardziej tu niż tam. Poza rodziną, to naturalnie znam żyjących w Izraelu chrześcijan języka hebrajskiego. Znam krąg nieżyjącego już o. Daniela Rufeisena. Przyjaźnię się z ks. Grzegorzem Pawłowskim, także katolickim kapłanem żydowskiego pochodzenia, który w Izraelu mieszka od lat 70. Mam też kontakty z tamtejszą Polonią.

KAI: Polak, Żyd i kapłan katolicki. Takie połączenie wciąż wielu osobom nie mieści się w głowach. Jak sobie Ksiądz daje z tym radę?

- Trudno powiedzieć, że sobie daję radę, a może właśnie, nie daję sobie rady. Bojowaniem jest żywot człowieczy. Czuję się uprzywilejowany i jako Żyd, i jako kapłan. Uważam się za kogoś powołanego, aby dotykać korzeni, pokazywać je i świadczyć o nich jako Polak, Żyd i kapłan. Nie jestem pierwszym człowiekiem, który jest w podobnej sytuacji. Mam wielkich poprzedników, o. Daniela, ks. Grzegorza Pawłowskiego i przede wszystkim kard. Jeana-Marie Lustigera, który był mi bardzo bliski.

KAI: Znaliście się dobrze?

- Gdy tylko byłem w Paryżu, zawsze się z nim spotykałem. To był mój duchowy ojciec. Bardzo mi pomógł w sensie oswajania się z moim żydostwem. Miałem to szczęście, że odwiedziłem go w klinice na parę tygodni przed jego śmiercią. Powiedziałem mu, że jednak się wybieram do Izraela. Bardzo się wtedy zdenerwował, powiedział, że to nie jest miejsce dla mnie, że powinienem być tam, gdzie jestem. Odpowiedziałem, że właśnie tam, gdzie jestem, nie za dobrze się czuję. On się zamyślił i powiedział: „Pisz do mnie listy”. Struchlałem, bo on już był wtedy na łożu śmierci. Zapytałem, na jaki adres. Odpowiedział, że na arcybiskupów Paryża.

Po jego śmierci postanowiłem wydać po francusku książkę „Listy do kard. Lustigera”. Nie są to oczywiście prawdziwe listy, ale publikowane moje teksty dotyczące dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. To zresztą był główny temat rozmów z kard. Lustigerem. Na książkę składa się sześć tekstów ze wstępem m. in. Ryszarda Prasquiera, przewodniczącego Rady Przedstawicielskiej Instytucji Żydowskich we Francji (CRIF), którego poznałem na Umschlagplatzu w Warszawie 11 czerwca 1999 r. , kiedy był tam Jan Paweł II. Teraz czekam na wydawcę.

KAI: Na ile żydowskość pomaga, a może przeszkadza Księdzu w realizowaniu swego kapłaństwa?


- Na pewno nie pomaga w sensie wewnętrznego spokoju i nie nabawiłem się z tego powodu nerwicy. Muszę natomiast powiedzieć, że sprawą zupełnie opatrznościową było to, że o swoim żydowskim pochodzeniu dowiedziałem się, gdy byłem już dojrzałym kapłanem. Dla mnie kapłaństwo jest nieustannym wołaniem Boga, jest ręką podaną przez Chrystusa oraz świadomością więzi z apostołami. Moje kapłaństwo jest zarazem trudne i bardzo piękne, gdyż to, co piękne, musi być trudne. Moje kapłaństwo i bycie Żydem jest trudne, dlatego że niejednokrotnie muszę się mocować z samym sobą, czy mówić, czy nie mówić o sprawach, które mnie bolą.

Tyle razy to mówiłem, ale jeszcze raz to powiem. Bardzo mnie boli to, ilekroć otwieram Biblię Tysiąclecia, która weszła do oficjalnego kościelnego użytku, do tekstów liturgicznych wraz ze wszystkimi tytułami akapitów, pośród których wiele jest zupełnie nie do zaakceptowania np. „Odrzucenie Żydów” lub „Jezus odrzucony przez swój naród”. Nie mogę tego czytać, gdyż jest to przede wszystkim nieprawdą. W tym przypadku nie ma dla mnie żadnej różnicy między napisanym na płocie „Żydy won!”, a napisanym w Biblii „odrzucenie Żydów”. To drugie jest wręcz znacznie groźniejsze, gdyż wpajane od dziecka z czasem może zostać uznane za prawdę.

Z krzyczenia o tym nie zrezygnuję. Mnie to boli. To nie chodzi o to, że to mnie obraża, to przede wszystkim obraża sam Kościół, poniewiera Ewangelię. To jest sianie nienawiści. Jakie odrzucenie?! Czyż Bóg odrzucił swój lud? Żadną miarą! Nie odrzucił Bóg ludu, który wybrał przed wiekami, bo dary i wybrania Boga są nieodwołalne. Jak Miłość może odrzucić kogoś? Bóg musiałby zaprzeczyć samemu sobie! Wyrzućmy przynajmniej ten jeden akapit, a ja już umrę spokojnie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
6°C Niedziela
wieczór
5°C Poniedziałek
noc
5°C Poniedziałek
rano
6°C Poniedziałek
dzień
wiecej »

Reklama