Reklama

„Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”

Do Izraela jadę głównie ze względu na język, ale też szukałem takiego miejsca, gdzie mogę się zetknąć z judaizmem w myśl hasła: „Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm” – powiedział ks. dr Romuald Jakub Weksler-Waszkinel w rozmowie z KAI.

Reklama


KAI: Czy Ksiądz zbyt mocno i emocjonalnie nie poświęcił się tępieniu antysemityzmu? Niektórzy stawiają Księdzu takie zarzuty.


- Polska jest największym żydowskim cmentarzem i to warto zawsze mieć w świadomości. Dla mnie ten cmentarz tym bardziej jest bolesny, gdyż tutaj spoczywają prochy moich rodziców. Jeżeli kogoś boli chodzenie po cmentarzu, to musi o tym przypominać. Nie tylko mnie powinno boleć, ale wielu innych. Jeśli nie boli, to niech przeczyta tekst „Biedny Polak patrzy na getto” Jana Błońskiego i skonfrontuje to z wierszem Czesława Miłosza „Biedny chrześcijanin patrzy na getto”. W wierszu tym chrześcijanin się czegoś boi, ale Polak nie. Ciekawe dlaczego? Może powinno go niepokoić to, że za mało jest chrześcijaninem?

Rozumiem, że tego rodzaju poglądy wypowiadane przeze mnie kogoś mogą zaboleć lub wywołać reakcję, że oto stałem się fanatykiem zwalczającym antysemityzm. Z mojej strony jednak nie ma fanatyzmu. Niektórzy najbardziej by chcieli, abym zamilkł. Ja tego nie zrobię. Umierając jeszcze będę krzyczał o tym, gdyż uważam, że jest to cześć mojego kapłańskiego powołania.

KAI: Może to był błąd, że zajął się Ksiądz dialogiem katolicko-judaistycznym, zamiast poświęcić się filozofii. Nie napisał Ksiądz pracy habilitacyjnej o Bergsonie.

- Dla mnie najważniejsza rzeczą jest głoszenie Słowa Bożego, a nie filozofii. Słowo Boże jest dla mnie mądrością, nad którą większej nie widzę. Żaden filozof nie może mi przesłonić Chrystusa. Jeszcze chodząc do klasy maturalnej pasałem krowy. „Od trzody zawołał mnie Pan” – mogę powiedzieć o sobie. A „dr” przed nazwiskiem często oznacza „dureń”. Tak bp Ignacy Tokarczuk mówił nam, klerykom, w Olsztynie, że „dr” nie zawsze znaczy „dureń”, ale bardzo często. Ja dodaję czasem „dureń habilitowany”. Habilitacja nie jest szczytem kariery ludzkiej i kapłańskiej. Kapłani muszą być przede wszystkim pasterzami, tymi, którzy życie oddadzą za swoją owczarnię.

Bez Opatrzności Bożej nic się nie dzieje. Temat pracy doktorskiej o Bergsonie zasugerował mi o. Mieczysław Krąpiec. Zresztą Bergson pięknie się wpisał w moją późniejszą działalność i w wielu sprawach mi dopomógł. Nie wiedziałem wtedy, że pochodził on z rodziny Żydów warszawskich Zbytkowerów. Zająłem się Bergsonem, zanim jeszcze sam się dowiedziałem, że jestem Żydem. Nigdy kariera uniwersytecka nie była dla mnie przedmiotem chorobliwej ambicji. Byłem i jestem przede wszystkim księdzem. Po to poszedłem do seminarium. Bardzo kocham ludzi i zostawię dla nich każdą katedrę uniwersytecką.

KAI: Czy gdy dowiedział się Ksiądz o swoim żydowskim pochodzeniu, nie myślał nigdy o wystąpieniu ze stanu kapłańskiego?


- Nawet mi ta myśl przez głowę nie przeszła.

KAI: Nie wadził się Ksiądz z Bogiem: „Panie Boże, dlaczego mi to zrobiłeś?”

- Pytanie powinno inaczej brzmieć: „Panie Boże, dlaczego nie chcą Cię zaakceptować w całym Twoim wcieleniu?”. Każdy naród chciałby mieć swojego Pana Jezusa, np. spod Giewontu, a Matkę Bożą z Częstochowy. A ona jest i z Lourdes, i z Guadalupe, i z wielu innych miejsc. W Bazylice Narodzenia w Nazarecie są piękne witraże, na każdym z nich widnieją różne wizerunki Matki Bożej. Ale ta jedna jedyna jest tylko z Nazaretu i nie ma na to rady.

Niektórzy twierdzą, że jestem rozdarty. To nieprawda. Owszem, kiedy mama opowiedziała mi 23 lutego 1978 r. moją historię, nie było to dla mnie łatwe. Wtedy było to dla mnie straszne przeżycie. Dopiero niedawno znalazłem metaforę poprawnie opisującą to, co wtedy czułem. Mianowicie to jest tak, jakby nagle wyrzucić kogoś z samolotu na zupełnie nieznany teren. Mam 35 lat, a od 12 lat jestem księdzem i do tego Żydem - szok.

Z drugiej strony muszę jednak przyznać, że jakoś tego oczekiwałem. Podejrzewałem, że coś ze mną nie gra. W dzieciństwie słyszałem raz na ulicy, jak ktoś zawołał na mnie żydowski "bajstruk", podrzutek. Później jednak nie spotykałem się z podobnymi sytuacjami. Do 1968 r. nie wiedziałem także, że był Holokaust. W szkole podstawowej, potem w średniej ani nawet w seminarium nie mówiono o tym. Ale niekiedy wzbudzało mój niepokój to, że nie jestem podobny do moich polskich rodziców. Oglądałem ich zdjęcia z młodości i zastanawiałem się dlaczego nie jestem podobny do ojca.

KAI: Problemy z podobieństwem do rodziców?

- Wtedy był to najpoważniejszy problem. Nie wierzyłem tym, którzy mnie przezywali „żydowski bajstruk”. Miałem polskich tatę i mamę, Piotra i Emilię Waszkinelów którzy mnie bardzo kochali. Zupełnie nie miałem choroby sierocej. Problem adopcji, czy powiedzieć o tym dziecku, czy nie, mnie nie dotyczył. Jestem szczęśliwy, że mi nie powiedzieli, bo bym w młodym wieku tego nie wytrzymał, szczególnie przy mojej emocjonalności. Kocham ich jak moich rodziców. Dziś uświadamiam sobie, że wielu rzeczy nie doświadczyłem, które ma dziecko wychowujące się w naturalnej rodzinie. Ale gdy chodzi o miłość, czyli o to, co najważniejsze w człowieku, to kocham jednakowo moje dwie mamy. Gdy myślę „mama”, widzę mamę polską, gdyż ją widziałem. W tej chwili mogę także sobie wyobrazić mamę, która mnie urodziła, gdyż widziałem jej zdjęcie. Jakoś to sobie synchronizuję i stają przede mną dwa oblicza matki.

Mimo różnych przeczuć nie chciałem być Żydem. Chciałem, by moi polscy rodzice byli rodzonymi rodzicami. Ponadto w dzieciństwie i młodości nigdzie wokół mnie nie było żadnych Żydów, w Pasłęku nie mieszkała żadna rodzina żydowskiego pochodzenia. Dopiero w 1968 r., kiedy na KUL przyszli studenci żydowskiego pochodzenia wyrzuceni z innych uniwersytetów, przyglądałem się im i pomyślałem, że jestem trochę do nich podobny. Zacząłem sobie myśleć, że mogę być dzieckiem żydowskim i że nie jest to nic złego, a nawet jest w tym coś pięknego, a szczególnie to, że polscy rodzice wyrwali mnie z ramion śmierci i tak mnie kochali. Kiedy moja mama przeniosła się w 1975 r. do Lublina, zacząłem ją pytać o wojnę. Nie chciała nic mówić. To też wzbudziło we mnie pewne podejrzenia.

KAI: A w seminarium duchownym nie sugerowano Księdzu, że jest Żydem?

- Tylko w szkole podstawowej, w średniej już nie. Dobrze się uczyłem, grałem na akordeonie, nie opuściłem żadnej zabawy, miałem masę koleżanek. Młody człowiek jest inny, nie stawia zazwyczaj durnych pytań o pochodzenie, nie pyta, do kogo jesteś podobny. W seminarium też nie było takich sugestii, choć tam był jeden problem - chcieli mnie chrzcić. Na parafii, gdzie pomagałem, plotkowano o mnie, że jestem prawdopodobnie Żydem i pewnie nie jestem ochrzczony. Ktoś życzliwy doniósł do seminarium. A ja zostałem ochrzczony w Starych Święcianach na Wielkanoc 1943 r. Znam nazwisko księdza, który mnie chrzcił i swoich rodziców chrzestnych. A imię to po kim mam? Po arcybiskupie wileńskim, Romualdzie Jałbrzykowskim. Myślę, że rodzice zrobili to celowo, by mnie lepiej ukryć. Romuald to było najbardziej katolickie imię na Wileńszczyźnie. Dlatego te plotki uznawałem za brednie. Kiedy w seminarium przedstawiłem matkę chrzestną, dano mi spokój.

Później na mojej pierwszej parafii jechałem do chorego, a taksówkarz mówi do mnie: „Wie Ksiądz, jak na Księdza mówią”. „No jak?” - „Żydek”. A ja mówię: „No to fajnie, Pan Jezus też Żydek”. Wtedy taksówkarz zamilkł. W tamtym czasie już się nie przejmowałem tym, czy ktoś mówi na mnie Żyd. W seminarium poznałem dużo Żydów przede wszystkim z Biblii. Biblia była żydowska, a apostołowie i Pan Jezus też byli Żydami.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
6°C Niedziela
wieczór
5°C Poniedziałek
noc
5°C Poniedziałek
rano
6°C Poniedziałek
dzień
wiecej »

Reklama