Nawet znając odpowiedź na to pytanie trzeba jeszcze zapytać, czy i my i „nasi” jesteśmy OK.
Śmiałem się czasem, gdy w ogólnopolskiej telewizji prowadzący program, wspominając o jakimś ligowym piłkarskim meczu mówili o porażce czy zwycięstwie „naszych”. No bo którzy są nasi? W ligowych rozgrywkach na pewno nie kibicuję Legii. Zdarzyło się raz czy drugi, że niespecjalnie zorientowany o czym mowa, bo dopiero włączylem telewizor przyjąłem punkt widzenia prowadzących, a tu okazywało się, że chodzi o mecz Legii z moją ulubioną drużyną ze Śląska. Oczywiście przykro mi się robiło, gdy okazywało się, że „moi” dostali lanie, a panowie i panie redaktorzy się z tego cieszą, albo przeciwnie, bynajmniej nie podzielałem ich smutku, gdy wynik był korzystny dla „mojej” drużyny. Dziwne to jednak odczucie, gdy człowiek odkrywa, że „nasi” nie są wcale „moi”.
Zjawisko w sumie nie do uniknięcia, znacznie bardziej nieprzyjemne, gdy chodzi nie o sport, ale stosunek do tego, co człowiekowi bliskie. Ot, choćby złośliwe ataki na Kościół czy kapłanów. O ile jednak w sprawach Kościoła czy Polski wiadomo, że opinie bywają podzielone i człowiek jakoś się przed tym broni, o tyle znacznie trudniej, gdy chodzi o sprawy bardziej od nas odległe. Ot, którzy byli „nasi” podczas wojny na Bałkanach? Czy miały mnie cieszyć spadające na Serbię bomby? Albo w Libii. Zachód pomógł obalić dyktatora Kadafiego i co? Mieszkańcom tego kraju zgotowano wieloletnią wojnę domową, a i Europa, wskutek panującego w tym kraju zamieszania, zalewana była (i jest) falami imigrantów. Komu tak naprawdę jest wskutek tych działań Zachodu lepiej?
Podobnie patrzę dziś na sytuację w Syrii. „Reżim” Asada (to pejoratywne określenie ciągle w naszych mediach się powtarza) wspierany przez Rosję i Iran. „Rebelianci” wpierani przez Turcję. Kurdowie, wspierani przez Stany Zjednoczone, potężnego protektora Turcji, ale przez Turcję zwalczani. Państwo Islamskie: oficjalnie nie wspierane przez nikogo, ale po cichu przez długi czas tolerowane, bo jego bojownicy mogli się przydać w rozgrywkach innych stron tego konfliktu. No i zwyczajni ludzie, między innymi chrześcijanie: niczego tak nie pragnący jak tego, by w końcu nastał pokój. Którzy tam są „nasi”?
Dla mnie są nimi ci zwyczajni mieszkańcy, którym różni bojownicy i żołnierze odebrali prawo do zwyczajnego życia i z którymi żadna z walczących stron jakoś specjalnie się nie liczy. I podobnie patrzy na sprawę wielu analizujących sytuację publicystów, wskazujących, że Syria i jej zwyczajni mieszkańcy stały się ofiarą gier możnych tego świata. Inaczej jest jednak już w bieżących przekazach dotyczących Aleppo. Wynika z nich, że „naszymi” są wspierani przez Turcję, sojusznika Stanów Zjednoczonych, rebelianci. To ich narracja jest przekazywana w mediach.
Czytam więc (także na Wiara.pl) informacje o tym, jak to rebelianci alarmują opinię międzynarodową, że wojska wierne rządowi chcą unicestwienia mieszkańców wschodniej części Aleppo (tej zajmowanej jeszcze przez rebeliantów). Brzmi strasznie głupio, bo przecież gdyby tym rebeliantom tak bardzo zależało na ludności cywilnej, to by się z miasta wycofały, prawda? I nie ostrzeliwałyby pociskami artyleryjskimi dzielnic zajętych już przez wojska rządowe, prawda? Tam też przecież żyją cywile...
Może i jestem pożytecznym idiotą, ale jak w takiej sytuacji nie pomyśleć, że tłumaczenia Siergieja Ławrowa o tym, że nie ma co teraz wprowadzać w Aleppo rozejmu, bo posłużyłby on tylko rebeliantom do przegrupowania sił i wzmocnienia obrony, brzmią jednak dość rozsądnie? I jaki miałbym mieć powód, by nie myśleć, że wspierające owych rebeliantów potęgi też mają zwyczajnych mieszkańców tego miasta w... głębokim poszanowaniu, a ich tragedia jest tylko czymś, co można wykorzystać, by wesprzeć swoich?
Sześćset kilometrów na wschód od Aleppo toczy się zażarty bój o inne miasto. O odbijany przez koalicję różnych sił z rąk bojowników Państwa Islamskiego. Mosul. Informacje na temat prowadzonych tam działań są dość lakoniczne. Nie ma epatowania tragicznym losem cywili, choć i ich sytuacja, jak podczas wszystkich walk o miasta, musi być tragiczna. Trzeba to trzeba. Teraz pocierpią, ale potem będzie im lepiej (?). Jakże różne spojrzenia na tak podobne ludzkie nieszczęście, prawda?
Z gorzkim przeświadczeniem, że dla możnych tego świata, gdy w grę wchodzą ich interesy, nie liczą się jakieś tam prawa człowieka, wracam myślami do Polski. Na pytanie czy dla nas, dla mnie i dla Ciebie, drogi Czytelniku, gdy w grę wchodzą nasze interesy, liczą się jakieś tam prawa człowieka, pozostawiam już bez odpowiedzi...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.