Rzuca na kolana najsilniejszych. Jest najczęstszą na świecie chorobą zakaźną i… nieodłączną towarzyszką misjonarzy.
Kiedyś malaria była powszechna w Europie, tak samo jak trąd, czy tyfus. Dziś stanowi element opowieści podróżniczych, chorób krajów Trzeciego Świata, wycinek rzeczywistości, który do nas nie dotrze. Można jej zapobiegać, wciąż jednak pozostaje na świecie największym i najgroźniejszym zabójcą. Co roku na malarię umiera prawie milion ludzi; najwięcej ofiar jest wśród dzieci. Praktycznie każdego dnia z powodu ukąszenia zarażonego komara umiera 2 tys. maluchów, najwięcej w Afryce. Szczepionki na malarię wciąż nie wynaleziono być może dlatego, że zwyczajnie się to nie opłaca zachodnim koncernom farmaceutycznym. Są leki zapobiegające, jednak drastycznie drogie. Jeśli Afrykanie mają wybierać między kupnem pożywienia a leku, wybiorą to pierwsze. Trudno zresztą im się dziwić. Ratunkiem są moskitiery, ale i one dla ubogiej ludności wciąż pozostają towarem deficytowym, tak więc z powodu ich braku setki tysięcy afrykańskich dzieci wciąż będzie umierać na malarię.
Te realia przypomniały mi się, gdy abp Henryk Hoser trafił do szpitala, a komunikat o przyczynach pogorszenia jego stanu zdrowia informował, że jest nimi właśnie malaria. To jest cena zdrowia jaką ten wieloletni misjonarz w Rwandzie zapłacił za swoją posługę. Podobnie jak tysiące innych misjonarzy na całym świecie. Są różne odmiany malarii, ale te najbardziej rozpowszechnione są zarazem „najwierniejsze”. Praktycznie raz złapawszy malarię masz ją do końca życia, a przyjmowane leki tylko łagodzą objawy szczególnie wówczas, gdy choroba się zaostrza. Misjonarze doskonale o tym wiedzą, dlatego na urlop do ojczyzny przyjeżdżają zawsze z zapasem odpowiednich leków i sami się kurują. To jest ten element misyjnej posługi Kościoła, o którym zbyt rzadko się mówi: stracone na misjach zdrowie, czy może lepiej powiedzieć świadomie oddane, by ludzie mogli usłyszeć o Jezusie, ale także po to, by nieść im codzienną pomoc. Bo misje od samego początku to kościół, szkoła i szpital.
I jeszcze wspomnienie misjonarza z malarią w tle. Grzebał on sześcioletniego chłopca, dla którego pomoc w ośrodku zdrowia przyszła zbyt późno. Pochodził z katolickiej rodziny, nie był jeszcze jednak ochrzczony, często jednak przychodził do kościoła. Tuż przed śmiercią, gdy wszyscy w domu nad nim płakali uciszył zebranych i zrobił znak krzyża i ze spokojem odszedł. W Polsce uroczystość Objawienia Pańskiego to nie tylko barwne Orszaki Trzech Króli, ale też Dzień Modlitw i Pomocy Misjom. Trzeba naszej materialnej solidarności, ale i daru modlitwy. Także o zdrowie dla abp. Henryka Hosera i tych wszystkich, którzy, tak jak on przed laty, idą i głoszą na peryferiach świata. Bo choć trudno nam może w to uwierzyć większość ludzi wciąż jeszcze nie zna Chrystusa i nie czyni znaku krzyża przed odejściem z tego świata, mając nawet 90 lat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.