Kancelaria brytyjskiej premier Theresy May podała w nocy z soboty na niedzielę, że szefowa rządu "nie zgadza się" z dekretem prezydenta USA Donalda Trumpa, który radykalnie ogranicza napływ uchodźców i imigrantów z 7 muzułmańskich krajów Bliskiego Wschodu.
Jak podkreśliły służby prasowe Downing Street, premier będzie interweniowała, jeśli nowa legislacja - wprowadzona w życie w piątek, zaledwie kilka godzin po tym, jak szefowa rządu opuściła Waszyngton po rozmowach z Trumpem - dotknie np. brytyjskich obywateli posiadających również obywatelstwo krajów objętych zakazem.
W krótkim oświadczeniu dla prasy wydanym niespodziewanie po północy zaznaczono, że "polityka imigracyjna Stanów Zjednoczonych pozostaje w gestii rządu Stanów Zjednoczonych, tak samo jak polityka imigracyjna tego kraju (W.Brytanii - PAP) powinna być ustalana przez nasz rząd".
Jednocześnie dodano jednak, że "nie zgadzamy się z takim podejściem (jak zapisanym w dekrecie Trumpa - PAP) i my nie zamierzamy go przyjmować". "Badamy ten nowy dekret, aby zobaczyć, jakie są jego konsekwencje prawne, w szczególności wobec obywateli Wielkiej Brytanii" - podkreślono.
Podpisany w piątek przez amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa dekret zawiesił przyjmowanie przez USA uchodźców m.in. z Syrii. Na okres 90 dni wstrzymane zostało także wydawanie wiz obywatelom siedmiu krajów, których większość mieszkańców stanowią muzułmanie: Iraku, Iranu, Syrii, Sudanu, Libii, Jemenu i Somalii. Osoby, które już znajdowały się w podróży, zostały zatrzymane tuż po przylocie do Stanów Zjednoczonych i zawrócone do kraju wyjazdu.
W sobotę podczas konferencji prasowej w Ankarze, gdzie brytyjska premier poleciała po zakończeniu wizyty w Stanach Zjednoczonych, May trzykrotnie odmówiła udzielenia jednoznacznego komentarza na temat nowych amerykańskich przepisów. Po czwartym pytaniu odparła, że "to Stany Zjednoczone są odpowiedzialne za politykę Stanów Zjednoczonych wobec imigracji, a Wielka Brytania - za politykę Wielkiej Brytanii".
Jej odmowa potępienia dekretu amerykańskiego prezydenta wywołała krytykę komentatorów i polityków, w tym także posłów rządzącej Partii Konserwatywnej, którzy w mediach społecznościowych komentowali dekret Trumpa.
"To szokująca, groteskowa, oburzająca i szalona decyzja. Jeśli robisz coś nieprawdopodobnie głupiego, twoi najbliżsi przyjaciele powinni ci zwrócić uwagę. Na tym właśnie polega specjalna relacja" - napisał konserwatywny poseł David Warburton, odwołując się do "specjalnej relacji" pomiędzy Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi.
W podobnym tonie wypowiedziała się posłanka Partii Konserwatywnej Heidi Allen, która podkreśliła, że "silne przywództwo oznacza brak strachu, aby powiedzieć komuś wpływowemu, że nie ma racji" oraz poseł, James Cleverly, który nazwał legislację wprowadzoną przez Trumpa "nie do obrony, nieskuteczną i niemal na pewno niekonstytucyjną". Z kolei liderka Partii Konserwatywnej w Szkocji Ruth Davidson oceniła, że dekret jest "zły sam w sobie i jest bardzo niepokojącym prognostykiem na przyszłość".
Z kolei przywódca opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn napisał na Twitterze, że May "powinna bronić Wielkiej Brytanii i naszych wartości przez potępienie jego (Trumpa) działań". "Fakt, że się na to nie zdecydowała, powinien zasmucić nas wszystkich" - dodał.
Przewodnicząca komisji ds. wewnętrznych w Izbie Gmin Yvette Cooper z Partii Pracy poinformowała także w sobotę, że skierowała list do brytyjskiej premier domagając się informacji, czy szefowa rządu "wyraziła swoje obawy wobec podejścia prezydenta do uchodźców i muzułmanów podczas spotkania w Białym Domu w piątek".
"Jestem pewna, że zrozumie Pani jak istotne jest dla Brytyjczyków, aby mieli jasność, czy podczas odbywających się w Dzień Pamięci o Holokauście rozmów z prezydentem Stanów Zjednoczonych o tym, co nas łączy, nasza premier nie mówi, ani nie akceptuje w żaden sposób dalece kłopotliwych środków, które wprowadził Trump" - podkreśliła.
Według mediów, nowe ograniczenia mogą objąć m.in. urodzonego w Somalii biegacza i jednego z najwybitniejszych brytyjskich lekkoatletów, czterokrotnego złotego medalistę olimpijskiego Sira Mohameda "Mo" Faraha, a także urodzonego w Iraku posła Partii Konserwatywnej ze Stratford-on-Avon Nadhima Zahawiego. Obaj posiadają podwójne obywatelstwa brytyjskie i swoich państw urodzenia.
"Jestem brytyjskim obywatelem, bardzo dumnym z tego, jak zostałem przyjęty w tym kraju. Przykro mi słyszeć, że będę miał zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych ze względu na kraj, w którym się urodziłem" - napisał na Twitterze Zahawi.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.