Pół wieku temu w wiosce Naxalbari wybuchło powstanie chłopów, które wciąż ma wpływ na współczesne Indie.
Powstańcy sprzeciwiali się wyzyskowi przez właścicieli ziemskich i żądali reformy rolnej. Przedłużeniem rebelii stała się krwawa partyzantka maoistów.
Gdy około 12.30 paramilitarny odział policji szykował się do posiłku w okolicach wioski Burkapal w centralnych Indiach, odezwały się pierwsze strzały. Zaskoczeni funkcjonariusze nie zdążyli złapać za broń. Zaczęła się rzeź.
Był 24 kwietnia 2017 r. i w Burkapal odział ochraniający budowę lokalnej drogi wpadł w dobrze przygotowaną zasadzkę. W noc poprzedzającą atak mieszkańcy wioski obchodzili lokalne święto religijne, które zdaniem raportu opublikowanego dwa miesiące później, było jedynie zasłoną dymną. Funkcjonariusze mieli się poczuć bezpiecznie w okolicy, gdzie dochodziło już do wielu ataków na oddziały rządowe. Co gorsza pobliska wieża telefonii komórkowej nie działała 24 godziny przed zasadzką. Podejrzewano sabotaż.
Bitwa między dwukrotnie liczniejszym odziałem maoistów i siłami rządowymi trwała trzy godziny. Stuosobowa jednostka paralimilitarna straciła 26 ludzi, a maoiści ledwie kilku.
Od ostatniego tak spektakularnego ataku maoistów w pobliskim Dantewada, w stanie Ćhattisgarh, gdzie zginęło 76 funkcjonariuszy, minęło siedem lat. Jednak w pięciu innych stanach tzw. czerwonego korytarza ciągnącego się od granicy z Nepalem na północy kraju do stanu Andhra Pradeś na południu, wciąż dochodzi do ataków. Rząd chwalił się jednak 25-procentowym spadkiem aktów przemocy ze strony rebeliantów w ostatnich trzech latach.
Siły rządowe, złożone z policji i jednostek paramilitarnych zabrały się od razu do kontrofensywy. Wojsko nie bierze udziału w operacjach ponieważ władze w Delhi musiałyby wprowadzić specjalne prawo AFSPA, które ogranicza wolności obywatelskie. Poza tym maoiści działają na zbyt dużym obszarze Indii.
W ostatnich 12 latach konflikt pochłonął niemal 14 tys. ofiar, w tym ponad 9 tys. cywilów. Jednak liczbę ofiar od lat 80. szacuje się na 20 tys.
Wszystko zaczęło się 50 lat temu w małej wiosce Naxalbari w Zachodnim Bengalu. Pod koniec maja 1967 r. Bigul Kisan, rolnik pracujący na polu wielkiego właściciela ziemskiego, zbuntował się przeciw wyzyskowi. Dotychczas oddawał połowę zbiorów Ishwarowi Tirkeyowi, który był politykiem Indyjskiego Kongresu Narodowego, największej partii kraju.
Ludzie Tirkeya dotkliwie pobili Kisana, który omal nie zmarł z powodu obrażeń. W odpowiedzi miejscowi chłopi zaatakowali dom właściciela ziemskiego i ten musiał ratować się ucieczką do miasta. Władze zareagowały wysłaniem policji kilka dni później, mordując przy tym dziewięć kobiet i dwójkę dzieci.
To wzburzyło Zachodni Bengal. Do powstania przeciw właścicielom ziemskim przyłączyli się nie tylko chłopi z sąsiednich wsi, a później z wiosek w Andhra Pradeś, Orisie i Biharze, lecz również studenci o lewicowych poglądach z miast Zachodniego Bengalu.
W tym czasie Kalkuta była centrum ruchu komunistycznego. Republika Indii do dziś w preambule swojej konstytucji ma przymiotnik "socjalistyczna", lecz nigdy nie przeprowadzono w całym kraju reformy rolnej dającej ziemię ubogim rolnikom.
Jednocześnie wciąż w Indiach istnieje system pracy za długi, określany nowoczesnym niewolnictwem, w którym chłopi oddają zobowiązania zaciągnięte przez ich rodziny kilka pokoleń wcześniej. Oprocentowanie tych długów jest ustalane na kilkaset, czasami na kilka tysięcy procent. Chłopi nie mają szans na spłatę i szybko tracą własną ziemię, stając się niewolnikami na ziemi przodków.
Powstanie chłopów szybko przejęli młodzi ideowcy z miast. Jednym z nich był Charu Majumdar, który pochodził z rodziny właścicieli ziemskich. Dla sprawy oddał majątek i przywileje. Jego zdaniem rewolucja wymagała anihilacji wrogów klasowych.
"Wychowani w miastach młodzieńcy, którzy przystąpili do naszego ruchu, zaczęli błędnie interpretować naszą linię i zaczęli zabijać przypadkowych ludzi" - mówiła 20 lat później Shanti Munda w serii wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarza Nazesa Afroza z liderami ruchu Naxalbari. "To wszystko nieodwracalnie zmieniło naszą tożsamość. Staliśmy się ledwie grupą brutalnych ludzi, których należało się bać" - podkreślała.
"Nie rozumieliśmy linii anihilacji wrogów klasowych. Nie wiedzieliśmy nawet, kim właściwie byli nasi wrogowie klasowi. Czekaliśmy na instrukcje od naszych liderów" - dodawał Muzibur Rahman, żyjący jeszcze działacz ruchu.
Lider Charu Majumdar nie znosił sprzeciwu i pozbywał się każdego kto kwestionował jego politykę. "Szybko straciliśmy całkowicie kontakt z ludźmi tej ziemi" - komentował już po 20 latach od powstania Punjab Rao, jeden z aktywistów.
Ruch z Naxalbari przekształcił się w partyzantkę, a jej członków nazwano naksalitami. Rebelia stopniowo wygasała, lecz jeszcze w latach 80. w Bengalu miała około 30 tys. zwolenników działających w grupach zbrojnych. Rząd Zachodniego Bengalu w końcu przeprowadził ograniczoną reformę rolną.
Przedłużeniem powstania stał się w XXI w. ruch maoistów. Liczbę rebeliantów szacuje się na 8-10 tys. ludzi, którzy walczą ze 100 tys. kontyngentem sił bezpieczeństwa.
Pół wieku od powstania rolnicza wioska Naxalbari jest już raczej mieściną pełną sklepów, korzystającą z przemytu przez pobliską granicę z Nepalem. Większość zbuntowanych rodzin straciła lub sprzedała swoją ziemię pod budynki mieszkalne.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.