Opinie naukowców na temat szkodliwości upraw genetycznie modyfikowanych dla środowiska i zdrowia ludzi są podzielone. Zwolennicy GMO wskazują na postęp biologiczny i mniejsze straty w uprawach, przeciwnicy - na brak badań potwierdzających ich nieszkodliwość.
W związku pracami w Sejmie nad projektem ustawy o GMO, PAP zapytała naukowców o zdanie na temat bezpieczeństwa uprawiania roślin genetycznie modyfikowanych.
Projekt ma dostosować polskie przepisy do unijnych, które m.in. zezwalają na uprawy roślin GMO, uwzględniając odrębne stanowisko Polski co do tworzenia stref wolnych od organizmów genetycznie modyfikowanych. Nowe przepisy mają uporządkować nadzór i kontrolę nad GMO w Polsce i zastąpić dotychczasową ustawę z 2001 r.
Według profesora Andrzeja Anioła z Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Radzikowie, GMO należy traktować jako nową technologię upraw, która obniża koszty i daje producentom przewagę konkurencyjną na rynku. "Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo dla ludzi, zwierząt i środowiska, to wszystko to, co jest dopuszczone do obrotu w UE i przechodzi wszelkiego rodzaju badania, jest bezpieczne" - powiedział Anioł.
Przypomniał, że w UE dopuszczona do uprawy jest tylko jedna genetycznie modyfikowana roślina - kukurydza MON 810. Posiada ona gen, który niszczy szkodnika kukurydzy - omacnicę prosowiankę. Na uprawę MON 810 na terenie Unii zgodził się Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).
Profesor uważa, że można pogodzić uprawy transgeniczne z uprawami tradycyjnymi, ustalając odległości między nimi, które zapobiegną mieszaniu się upraw. Przeciwnicy GMO twierdzą, że jest to raczej niemożliwe, gdyż wiatr może przenosić pyłki na duże odległości. Zdaniem Anioła, przemieszczanie pyłków przez wiatr nie ma żadnego znaczenia - "pyłek kukurydzy jest ciężki i spada blisko rośliny, a ten, który poleci dalej, bardzo szybko ulega dezaktywacji" - argumentował.
Anioł podkreślił, że uchwalenie ustawy o GMO jest konieczne, gdyż obligują nas unijne przepisy w tym zakresie.
Zdaniem profesora Stefana Pruszyńskiego z Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu, znajdujący się w MON 810 gen, który wytwarza białko zwalczające omacnicę, jest całkowicie bezpieczny dla człowieka. Dodał, że nie ma skutecznych, tradycyjnych metod zwalczenia tego szkodnika kukurydzy.
Pruszyński powiedział, że na świecie nie ma takich obaw jak w Europie co do upraw i spożywania produktów z GMO. Według niego takie rośliny uprawia się na obecnie 120 mln hektarów, głównie w USA i krajach Ameryki Południowej. Dodał, że modyfikacja ułatwia uprawę, choć można dyskutować, co jest gorsze - białko genetyczne czy pryskanie kukurydzy.
W jego opinii raczej żaden z producentów odmian GMO czy producent środków ochrony roślin nie pozwoliłby sobie na wnioskowanie o dopuszczenie ich do obrotu bez ich dokładnego przebadania, biorąc pod uwagę groźbę wysokich odszkodowań. Zdaniem Pruszyńskiego, na obecnym etapie wiedzy więcej argumentów przemawia za uprawami GMO niż przeciw. "Jestem w sposób wyważony - za" - powiedział.
Odnosząc się do prac nad projektowaną ustawą zaznaczył, że powinna być ona uchwalona. Jednocześnie dodał, że wprowadzana ona dość duże ograniczenia możliwości upraw GMO poprzez "uszczegółowienie i skomplikowanie przepisów". Chodzi m.in. o zachowanie dużych stref buforowych (odległości między uprawami transgenicznymi i tradycyjnymi), a także o uzyskanie zgody sąsiadów na takie zasiewy.
Profesor Tadeusz Żarski ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie nie jest zwolennikiem upraw modyfikowanych. Uważa, że można je jedynie prowadzić w tzw. użyciu zamkniętym, np. na kontrolowanych poletkach.
Zaznaczył, że nie ma badań, które stwierdzałyby, że uprawy takie są bezpieczne. A to, czy dana roślina zostanie dopuszczona do uprawy, w dużym stopniu zależy od interpretacji wyników badań. Wyjaśnił, że jeżeli kukurydza produkuje białko, które zabija pasożyta, to powinna być traktowana jako pestycyd i wymaga dokładnych badań toksykologicznych. Według niego wyniszczenie szkodnika kukurydzy narusza cały łańcuch żywieniowy, co może mieć poważne skutki dla innych zwierząt i ludzi. "Jeżeli się ma wątpliwości co do bezpieczeństwa, trzeba postępować przezornie - podkreślił Żarski.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.