Po przejechaniu gór Imatong 5 kwietnia opuściliśmy przez Nimule Sudan Pd. 6 kwietnia rozpoczęliśmy etap V i pół -Uganda-BananaRama. Z Agą, Filipem i Zbyszkiem zmierzamy z Gulu poprzez Murchinson Falls...
Dziś króla puszczy w tych stronach nie musimy się obawiać. Zbaczając z drożyny, naszym zmartwieniem pozostają jedynie węże, skolopendry, pająki i skorpiony, które jednak płoszymy nieodzownym w tropikalnym lesie kijkiem i szmerem grubych opon Brennaborów. Lawirując po potencjalnym polu minowym odnajdujemy uroczą, trawiastą polankę pośród puszczy, idealną na biwak. Powyżej wciąż kotłujących się ponad granią Imatong burzowych chmur, migocą gwiazdy, księżyc w pełni nieudacznie próbuje przemycić swój blask w ostępy lasu, a z chaszczy dochodzą tajemne szmery. Wsłuchując się w rozcykany, rozświergotany, rozrechotany egzotyczny las zasnąć trudno… aż w końcu nadchodzi sen spokojny, unurzany w bezpiecznej twierdzy namiotu i dzikiej przyrody wokoło.
Oprócz pól minowych mijamy po drodze także inne pozostałości po ostatniej wojnie, wojnie tymczasowo zawieszonej… Ukryte pod drzewami armaty, wraki wozów pancernych i czołgów. Radziecki czołg w dżungli wygląda co najmniej dziwnie. Czołg przy murzyńskiej tukuli, czołg pośród bananowców… W Sudanie Południowym nie wyrabia się praktycznie żadnych souvenirów, żadnego rękodzieła, więc jedynymi pamiątkami pozostają militaria zebrane po drodze. Pocisków i łusek, każdego kalibru, po drodze nie brakuje…
zdjęcie archiwalne - Kazimierz Nowak Kobieta z plemienia Latuka Z gór zjeżdżamy na lekko pofalowany, porośnięty dżunglą teren, zamieszkały przez Aczoli. Lud ten zajmuje tereny pogranicza Ugandy oraz Południowego Sudanu i raczej nie słynie z gościnności i przyjaznego nastawienia do przybyszów. To z tego plemienia wywodzi się Joseph Kony i jego bandy oprawców LRA. Niewiadomego ciąg dalszy, a na dodatek Wielka Sobota oznacza tu chyba ogólne pijaństwo. Kobiety zgromadzone pod drzewami bądź słomianymi zadaszeniami-kościołami, wyśpiewują wielkopostne pieśni w wydaniu murzyńskim, w oczekiwaniu na Zmartwychwstanie, zaś mężczyźni w większości pozostają na swoich stanowiskach, opijając się w cieniu wódką z plastikowych woreczków. W jednej z wiosek wstawiony gość w siwym garniturze i kapeluszu zaprasza nas do swojego obejścia. Choć to jego ojciec jest szefem wioski, wygląda na to, że to właśnie on jest najbardziej poważany – skończył dwie klasy i kandyduje do rady gminy w nadchodzących wyborach. Jego hasło, powtarzane do znudzenia, to: God bless me! Kobiety na nasz widok zaczynają tańczyć i śpiewać. Usadzeni na ogrodowych krzesłach poznajemy całą rodzinę, ale największym szokiem jest pozycja kobiety w tej kulturze – Aczolki podchodzą do nas na klęczkach i witają się na kolanach! Nie jest to odosobniony przypadek, w wioskowych sklepikach kobiety także witały się i robiły zakupy na kolanach! Żona naszego gospodarza otwiera butelkę piwa zębami i podaje swojemu „wybitnemu” mężowi… Tak, faceci tu są beznadziejni, bez inicjatywy… Proszą, aby wstawić się za nimi w diecezji Torit, aby wybudowano im kościół, bo w porze deszczowej, modląc się pod drzewem mają utrudniony kontakt z Bogiem. Patrzę wokoło – kilkunastu chłopa w sile wieku, nieopodal wioski drewno i wysoka trawa – materiały potrzebne do postawienia słomianej wiaty – tutejszej świątyni, lecz pewnie żadnemu z nich przez myśl nie przeszło, że można by wysilić się w tym kierunku.
Jakub Pająk W drodze przez kraj Aczoli, wielokrotnie ostrzegano nas przed muchami tse-tse na drodze do Opari. Insekty te są groźne dla ludzi i zwierząt. W rejonach, gdzie występują, nie ma w ogóle bydła, a ludzie zapadają na śpiączkę afrykańską. Szacuje się, że 50-70 tysięcy osób rocznie zasypia po ugryzieniu tse-tse. Postanawiamy zmienić trasę, aby ominąć felerny rejon, lecz przenoszące śpiączkę muchy także się przemieściły. Jest ich zatrzęsienie i nie sposób się od nich opędzić, gryzą przez ubranie, lecz najbardziej upodobały sobie dłonie i nadgarstki. Pomimo zmęczenia, pędzimy przed siebie jak szaleni, wymachując rękoma na wszystkie strony. Tej nocy w wiosce Aczoli wcale nie chce się zasypiać, być może ostatni raz…
W Niedzielę Wielkanocną przejeżdżamy przez ziemie grupy etnicznej Madi i wieczorem docieramy ponownie nad Biały Nil, do Nimule. To już ostatnie chwile w Południowym Sudanie. Podczas podróży przez ten kraj, moje wszystkie wcześniejsze wyobrażenia o nim legły w gruzach i już mocno tęsknię do południowosudańskiej atmosfery.
Na koniec zatem wyskakujemy z Kiwi na bardzo, bardzo lokalną dyskotekę. „Stodoła” „wytapetowana” jest od środka workami po pomocy humanitarnej UNHCR. Nylonowe ściany nie przepuszczają zatem odrobiny powietrza. Wbijamy na dance-floor – uderza w nas gęsty, ostry odór murzyńskiego potu. W tej saunie porusza się w rytm współczesnych, afrykańskich przebojów parę setek czarnych ciał kręcących i trzęsących tyłeczkami. Momentalnie otacza nas tłum facetów – Biała i Biały Haładzia! Ten lokal z całą pewnością jeszcze tego nie widział. Niepewnie gęsta atmosfera szybko się jednak rozluźnia i zyskujemy nieco miejsca na „parkiecie”, by żegnać się z południowo-sudańskim luzem, co krok, odstawiając na bok kolejnych amantów i tak aż do białego rana.
Następnego dnia śmigusowo-dyngusowo żegnamy się z Kiwi i Maćkiem, który wspierał nas logistycznie m.in. przetransportował nie obsadzonego Brennabora z Juba do Nimule. Z łezką w oku, z sercem ściśniętym żalem, odwracamy się ze Zbyszkiem plecami do Sudanu i zmierzamy do Gulu w północnej Ugandzie. Kończy się tym samym dwumiesięczna, sudańska przygoda – etapy IV i V sztafety śladami Kazika: Z Nowakiem w pustyni i w puszczy. To jednak nie koniec naszego nadawania w AfrykaNowaka.pl – w związku z delikatnym poślizgiem kolejnej ekipy, jako etap V i pół – Bananarama, będziemy pedałować przez Ugandę aż pod Ruwenzori.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.