W Tajlandii zakończyło się w niedzielę głosowanie w pierwszych wyborach parlamentarnych od wojskowego zamachu stanu z 2014 roku. W rozmowach z PAP głosujący w Bangkoku entuzjastycznie oceniali wybory, a komisja wyborcza przewiduje rekordową frekwencję 80 proc.
Lokale wyborcze oficjalnie zamknięto zgodnie z planem w niedzielę o godzinie 17 czasu miejscowego (godz. 11 w Polsce). Głosowanie trwało od godziny 8 rano.
Pierwsze nieoficjalne wyniki exit polls będą dostępne około godziny 20 (godz. 14 w Polsce), a oficjalne rezultaty zostaną ogłoszone 9 maja - przekazał w niedzielę szef komisji wyborczej Ittiporn Boonpracong. Eksperci przewidują, że wielu kandydatów opozycji może zostać zdyskwalifikowanych.
Ittiporn oświadczył, że spodziewa się rekordowej frekwencji na poziomie 80 proc. Uprawnionych do głosowania jest ponad 51 mln obywateli, z czego ponad 7 mln młodych wyborców głosuje po raz pierwszy. W całym kraju pracowało w niedzielę ponad 92 tys. lokali wyborczych.
Pracownicy jednego z lokali w stołecznej dzielnicy Bang Rak powiedzieli PAP około południa, że swoje głosy do tego czasu oddała już blisko połowa zarejestrowanych tam wyborców.
Mieszkańcy Bangkoku, z którymi PAP rozmawiała przy urnach, wyrażali entuzjazm wobec wyborów, które formalnie zakończą wojskową dyktaturę. Według ekspertów rządząca od pięciu lat junta zdążyła jednak uchwalić konstytucję i prawo wyborcze, które pomoże generałom utrzymać się przy władzy w cywilnym przebraniu.
Zachodni komentatorzy oceniali wybory jako fałszywe i będące co najwyżej pierwszym krokiem w stronę przywrócenia demokracji w kraju, który przez dziesięciolecia był wzorem do naśladowania dla całego regionu. Obserwatorzy w Bangkoku podkreślają jednak, że lepszy taki krok, niż żaden.
Po jednej stronie sceny politycznej znajdują się partie popierające armię, w tym Palang Pracharat (PRPP), która nominowała rządzącego obecnie generała Prayuta Chan-ochę, przywódcę junty, jako kandydata na premiera. Ich głównym przeciwnikiem jest partia Pheu Thai, lojalna wobec obalonego przez juntę w 2006 roku premiera Thaksina Shinawatry i jego siostry Yingluck Shinawatry, którą podobny los spotkał osiem lat później.
Konflikt pomiędzy zwolennikami Shinawatrów a ich przeciwnikami i wojskiem od 2005 roku pogrążał kraj w chaosie i doprowadził do dwóch zamachów stanu.
Większość rozmówców PAP w Bangkoku deklarowała poparcie dla nowej partii Future Forward (FPP), kierowanej przez charyzmatycznego młodego milionera Thanathorna Juangroongruangkita, przeciwnika władzy wojskowych. Przy obowiązującym systemie wyborczym FPP najpewniej nie zdobędzie zbyt wielu mandatów, a sam Thanathorn może zostać zdyskwalifikowany w związku z zarzutami, jakie stawia mu junta. FPP może się jednak liczyć w następnych wyborach, o ile do nich dojdzie.
"Głosuję na Thanathorna. Nie wiem czy wygra, ale chcę, żeby mógł negocjować w parlamencie. Podoba mi się to, co mówi, jest za demokracją i przeciw dyktaturze" - powiedział PAP 30-letni student akademii medycznej o imieniu Chanin, który jako jeden z pierwszych oddał rano swój głos w jednym z lokali w Bang Rak.
Nieco inna atmosfera panowała w lokalu w pobliżu ulicy Lang Suan w centrum miasta, przy której mieszkają bogacze. Wyborcy przyjeżdżali do lokalu luksusowymi autami niemieckich i japońskich marek, by oddać głosy w klimatyzowanej sali gimnastycznej.
"Cieszę się, że mogę głosować. Wybory są lepsze niż gra kolorów" - powiedziała tam PAP wytwornie ubrana 50-latka, odnosząc się do zamieszek, jakie wybuchały przez ostatnie 15 lat pomiędzy zwolennikami Shinawatrów, "czerwonymi koszulami", a ich popieranymi przez armię przeciwnikami, "żółtymi koszulami".
"Jedyny kolor to żółty, kolor króla" - dodała.
Pod rządami junty wzrost gospodarczy Tajlandii zwolnił do ok. 3 proc. rocznie, a problem nierówności majątkowej pogłębił się do rekordowych rozmiarów. Według raportu Credit Suisse w 2018 roku Tajlandia była najbardziej rozwarstwionym społeczeństwem świata, a do 1 proc. jej mieszkańców należały dwie trzecie majątku w kraju.
Panujący od 2016 roku król Maha Vajiralongkorn wydał wezwał w sobotę mieszkańców kraju, by wybrali "dobrych ludzi" i nie pozwolili "złym ludziom" na "wprowadzanie chaosu". Komentatorzy oceniają, że choć nie opowiedział się wprost po żadnej ze stron, zabranie przez niego głosu w tej sprawie kontrastuje z podejściem jego zmarłego ojca. Król Bhumibol Adulyadej w ostatnich latach panowania utrzymywał dystans od polityki.
40-dniowy post, zwany filipowym, jest dłuższy od adwentu u katolików.
Kac nakazał wojsku "bezkompromisowe działanie z całą stanowczością", by zapobiec takim wydarzeniom.
Mieszkańców Ukrainy czeka trudna zima - stwierdził Franciszek.