Tajlandzka policja poinformowała, że w środę na targu Pratunam w Bangkoku znalazła bombę, która nie wybuchła, a prawdopodobnie miała eksplodować w serii ataków przeprowadzonych w stolicy w piątek. Rany odniosły wtedy cztery osoby.
"Urządzenie działało, ale nie wybuchło, ponieważ było schowane pod stertą ubrań, więc nie było wystarczająco tlenu" - powiedział w rozmowie a agencją Reutera pragnący zachować anonimowość przedstawiciel policji.
Dodał, że znalezione urządzenie jest uruchamiane za pomocą mechanizmu zegarowego i podłączone do powerbanka. Jest też takiego samego typu jak bomby wykorzystane w piątkowych atakach oraz prawdopodobnie zostało podłożone w tym samym czasie, co pozostałe urządzenia wybuchowe - wyjaśnił przedstawiciel policji.
W sumie w piątek w Bangkoku w różnych miejscach eksplodowało 12 małych bomb. W mieście trwało wówczas 52. spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), a w wydarzeniach przy tej okazji brali udział również przedstawiciele m.in. USA, Rosji, Chin, Japonii, Korei Płd. i UE.
Premier Tajlandii Prayuth Chan-ocha poinformował, że w związku ze sprawą aresztowano dziewięciu podejrzanych, w tym dwóch mężczyzn oskarżonych o podłożenie dwóch bomb przed komendą główną stołecznej policji. Obaj pochodzą z prowincji Narathiwat leżącej na zamieszkanym głównie przez muzułmanów południu, przy granicy z Malezją, gdzie obecny jest silny ruch separatystyczny. Od 2004 roku zginęło tam już prawie 7 tysięcy ludzi.
Wicepremier Prawit Wongsuwan powiedział dziennikarzom, że piątkowe ataki były związane z "grupą z Południa", ale nie podał więcej szczegółów.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.