O odkrywaniu swego miejsca w misyjnym dziele Kościoła i oazowych rekolekcjach przeżytych w Afryce rozmawiamy z Teresą Kmieć - siostrą zamordowanej w Boliwii Heleny.
Jakie miejsce w pani życiu zajmują misje?
Ważne. W ostatnie wakacje byłam w Kenii i Tanzanii na rekolekcjach oazowych, które prowadziłam wraz z innymi animatorami z Polski.
Poszła pani śladami siostry?
Niektórzy mówią: "Helenka była, to teraz ty jedziesz kontynuować jej dzieło". Jednak to nie tak. Jej misja była zupełnie inna i moja jest zupełnie inna. Nie chodzi o to, żeby kontynuować to, co zaczęła moja siostra, ale o to, by każdy odkrywał swoje własne miejsce. Nie mogę wejść w jej buty i robić za nią różnych rzeczy. Prawdą jest, że Helenka zaangażowała mnie kiedyś w wolontariat salwatoriański i dużo opowiadała o misjach. Szczególnie, gdy wróciła z Zambii, cała nasza rodzina i nie tylko słuchała jej relacji o tym, jak tam było i jakie to ważne. Interesowało mnie to bardzo.
Wtedy postanowiła pani także wyjechać na misje?
Przychodziło mi to do głowy, ale w moim sercu pierwsze miejsce zajmował od dawna Ruch Światło-Życie i wyjazdy misyjne kolidowały z oazowymi rekolekcjami, więc misje odkładałam na później. Słyszałam kiedyś, że oaza dociera do różnych krajów na całym świecie, także na misje do Afryki, ale było to dla mnie jakieś odległe i nieosiągalne. Pan Bóg jednak miał dla mnie plan i wiedział, że da się wszystko połączyć. Znalazł na to sposób.
W te wakacje udało się pani dosięgnąć tego, co wydawało się wcześniej nieosiągalne…
To prawa. W styczniu tego roku znalazłam informację, że diakonia misyjna Ruchu Światło-Życie szuka chętnych, którzy pojechaliby poprowadzić oazę w Afryce. Pomyślałam, że to jest to, na co czekam.
Dlaczego chciała pani pojechać na misje?
Słuchając przez długi czas od siostry o misjach byłam zwyczajnie ciekawa, jak to jest doświadczyć samemu tego wszystkiego, o czym się słyszy czy czyta. To z jednej strony, ale z drugiej formacja oazowa, jaką mam za sobą, uwrażliwiła mnie na to, że nie można siedzieć spokojnie, że trzeba świadczyć o Jezusie, na którego czekają ludzie na całym świecie. Wiedziałam, że to jest po prostu potrzebne.
Nie bała się pani wyjechać na misje po tym, co spotkało siostrę?
Oczywiście, że było trochę strachu. Moja siostra zginęła na misjach, o których też wszyscy mówili, że są bezpieczne. O wyjeździe na rekolekcje do Kenii i Tanzanii też wszyscy mówili, że to bezpieczna wyprawa, ale doświadczenie naszej rodziny mówiło, że nie do końca tak jest. Poza tym bałam się trochę malarii. Jednak już po paru dniach pobytu na miejscu zdałam sobie sprawę, że to nie jest tak, że malaria czyha na mnie na każdym kroku. Dziś, gdy ktoś mnie pyta, jak było w Afryce, nie mogę opowiedzieć o żadnych mrożących krew w żyłach scenach. Jedna nieprzewidywalna sytuacja to taka, że małpa ukradła nam banany, ale to było śmieszne, nie straszne.
Jak pani ocenia ten czas spędzony na misjach?
To był czas podarowany każdemu z nas. Siedziałam tam i chłonęłam całą sobą tamtejszą kulturę, spotkania z ludźmi i obecność Pana Boga w tych wszystkich wydarzeniach. Czułam, że jestem na właściwym miejscu. Nie myślałam o tym, co zostało w Polsce, czy o tym, co czeka mnie po powrocie. Koncentrowałam się na tym, co mam tu i teraz. Zmieniło się też moje postrzeganie tamtych krajów. Kiedyś, gdy ktoś opowiadał o Kenii czy Tanzanii, słuchałam tego podobnie, jak opowieści o księżycu. Teraz mam przed oczami konkretne obrazy i twarze ludzi. Wiedziałam, że chrześcijanie obecni są na całym świecie, ale teraz też wiem, że Ruch Światło-Życie można spotkać w różnych zakątkach ziemi. To znaczy, że jest wiele miejsc na świecie, gdzie są ludzie żyjący tym samym charyzmatem i ja ich znam osobiście, wiem, jak mają na imię, czym się zajmują i to, że mieszkamy na różnych kontynentach i tak wiele nas dzieli, nie przeszkadza temu, by łączyła nas oaza. Teraz, kiedy myślę o misjach, to nie myślę o "jakichś" gdzieś w Afryce, ale o konkretnych ludziach, których spotkałam.
Chciałaby pani jeszcze wrócić na misje?
Myślę, że tak, choć początkowo miała to być przygoda jednorazowa. Mówiłam tak nawet w jednym z wywiadów, ale podkreśliłam też, że się nie zarzekam. Znam ludzi, którzy raz doświadczyli misji i tam wracają. Ja też bym chciała tam kiedyś wrócić. Zobaczymy, jak życie się potoczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.