Reklama

Przemoc w rodzinie to nie tylko sprawa policji

Przemoc w rodzinie to nie tylko sprawa policji, ale także szkoły, lekarzy, pomocy społecznej - przekonuje Renata Durda z telefonicznego pogotowia "Niebieska Linia", mówiąc o zapisach, które wprowadza ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Reklama

1 sierpnia wchodzi w życie znowelizowana ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Podczas prac nad nowelą wiele organizacji pozarządowych przekonywało, że zapisy, które wprowadza ustawa, mogą ułatwić ich codzienną pracę.

Zdaniem Renaty Durdy, kierownik Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia", ważne są zapisy nakładające na samorządy obowiązki związane z walką z przemocą.

"Gdy 15 lat temu powstawała +Niebieska Linia+, mieliśmy ogromne poczucie osamotnienia. Dzwonili do nas ludzie z całej Polski, a my nie mieliśmy ich dokąd odsyłać(). Te zapisy zmuszają samorządy, żeby w każdej gminie takie miejsca i tacy ludzie byli" - mówi PAP Durda.

Podkreśla, że w wielu gminach takie interdyscyplinarne systemy przeciwdziałania przemocy świetnie funkcjonują. "Niektóre samorządy się buntują, mówiąc: kolejne zadanie bez pieniędzy. I rzeczywiście nie ma na to wskazanych konkretnych środków. Ale to nie jest tak, że pojawił się nowy problem i muszą na to dostać dodatkowe środki. Problem jest od lat i jakoś do tej pory sobie z nim radzili. Jak pokazuje doświadczenie zespołów interdyscyplinarnych, w których my pracujemy, nie wymaga to na razie dodatkowych pieniędzy" - dodaje Durda.

Jej zdaniem ważne jest także rozszerzenie procedury Niebieskiej Karty m.in. na pomoc społeczną, pracowników oświaty i służby zdrowia, organizacje pozarządowe. Do tej pory stosowała ją policja.

"Mam nadzieję, że zwiększy to aktywność przedstawicieli tych grup zawodowych, które ewidentnie mają coś w tej sprawie do zrobienia; zwłaszcza oświata jest, niestety, najbardziej oporna. Ze szkół sygnały o przypadkach przemocy w rodzinie płyną jednostkowo, a z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że w systemie oświaty jest kilkaset tysięcy dzieci z domów, w których jest przemoc" - mówi Durda.

Przyznaje, że w wielu przypadkach brak reakcji spowodowany jest brakiem pewności, czy nasze podejrzenia o stosowaniu przemocy są uzasadnione. "Ale pewność pojawia się dopiero wtedy, gdy są ewidentne urazy i zagrożenie życia. () Nawet w tych drastycznych przypadkach, gdy ktoś zginął, kiedy się odtwarza, jak do tego doszło, i co nie zadziałało, to zwykle okazuje się, że sygnały nie były jednoznaczne, policjant miał trzy sygnały, pedagog szkolny miał dwa, ktoś miał trzy, ale nikomu nie złożyły się w całość i nie zaalarmowały" - podkreśla Durda.

"Ale jak byśmy te wszystkie sygnały złożyli do kupy, to mogłoby nas to zaalarmować, że coś się niedobrego w tej rodzinie dzieje. Dlatego zapisy, które zmuszają nas do współpracy, do tworzenia zespołów interdyscyplinarnych, mogą wyglądać banalnie, ale w rzeczywistości one dają możliwość szerszego spojrzenia na przemoc, a więc lepsze narzędzia do diagnozy problemu, znalezienia tych rodzin, które są w grupie ryzyka i w związku z tym wcześniejszego reagowania" - przekonuje Durda.

Pytana o to, czego w ustawie zabrakło, przyznaje, że wiele organizacji miało nadzieję, że uda się wprowadzić zapis upoważniający policję już na etapie interwencji do wręczenia sprawcy przemocy nakazu opuszczenia zajmowanego wspólnie z ofiarą lokalu i zakazu zbliżania się. Jednak w ustawie znalazł się zapis, że decyzję taką może wydać prokurator, po wdrożeniu określonych procedur - albo z urzędu, albo na wniosek policji.

"Obawiamy się, że będzie to bardzo rzadko używane, bo niestety w polskiej rzeczywistości prawnej, te procedury musiałaby wszczynać sama osoba pokrzywdzona albo policja. W praktyce jest tak, że choć przemoc w rodzinie jest przestępstwem ściganym z urzędu, to żaden urząd nie powiadamia prokuratury, jeśli nie wystąpi z tą inicjatywą osoba pokrzywdzona. A ona - po pierwsze - często nie wie, że może to zrobić, po drugie - często nie jest w stanie, po trzecie - boi się sprawcy" - podkreśla Durda.

Jak wyjaśnia, jeśli ofiara tego nie zrobi, to żeby ten nakaz został wydany, policja powinna zatrzymać sprawcę przemocy i w czasie tymczasowego zatrzymania powiadomić prokuratora, że ma do czynienia z przemocą w rodzinie. Wtedy prokurator wydaje zakaz zbliżania czy nakaz opuszczenia lokalu.

"Tyle tylko, że w Polsce, z różnych powodów, policja rzadko zatrzymuje sprawców przemocy. Dzieje się tak coraz częściej, ale wciąż mniej więcej w jednej dwudziestej przypadków. Nadal jest bardzo dużo przypadków, w których interwencja nie kończy się zatrzymaniem" - mówi.

Przyznaje, że policja na miejscu zdarzenia często może mieć wątpliwości - czy to jest konflikt rodzinny, czy są to nieporozumienia rodzinne, czy to jest przemoc w rodzinie.

Zwraca też uwagę, że jedna ofiara na sto korzysta z sugestii policjantów, którzy radzą, żeby następnego dnia po interwencji złożyć doniesienie na komisariacie. "Cała reszta bardziej boi się sprawcy, niż ma nadzieję, że to coś da. Zanim to zadziała - a to ciągnie się miesiącami, jeśli nie latami - to sprawca urządzi jej piekło w domu. W ciągu roku w Polsce ok. stu kobiet ginie w wyniku przemocy domowej. Część z nich wcześniej wzywała policję, składała nawet doniesienia o popełnieniu przestępstwa. Ale na którymś etapie ta sprawa nie przyniosła oczekiwanego wyniku" - podkreśla.

Według niej jeśli po wejściu w życie ustawy nie uda się doprowadzić do tego, że policja zwiększy liczbę zatrzymań sprawców przemocy i liczbę wystąpień do prokuratury o wydanie zakazu/nakazu, to ten zapis niewiele da.

"Gdyby w ustawie znalazł się zapis, jakiego oczekiwaliśmy, też mógłby nie przynieść oczekiwanych rezultatów, ale pewnie byłoby tych nakazów więcej z prostego powodu: to nie policja musiałaby zagwarantować sprawcy miejsce odosobnienia" - uważa Durda. Nie kryje też wątpliwości, czy w przypadkach, gdy interwencja nie skończy się zatrzymaniem, policja będzie wszczynała tę procedurę.

"Bo co się dzieje psychologicznie z człowiekiem, który jest sprawcą przemocy? Jest moment, kiedy ta przemoc ma miejsce, wkracza policja, zaprowadza porządek i wychodzi. A po fazie gorącej przemocy nadchodzi tzw. faza miodowego miesiąca, kiedy sprawca przekonuje ofiarę, że to się zdarzyło ostatni raz, bo on był pijany, zdenerwowany, zazdrosny; więcej się nigdy nie zdarzy i robi wszystko, by przywrócić dobre relacje. Ma te kilka dni, żeby nad nią popracować i robi to bardzo sprawnie, bo robił to już nie raz.() Wtedy nagle, kiedy oni znowu są w dobrych relacjach, wkracza policja i wręcza mu nakaz opuszczenia lokalu - oboje mają poczucie jakiejś nieadekwatności. W tej rzeczywistości prawnej ta procedura ma sens wyłącznie wtedy, kiedy policja zabiera sprawcę z miejsca zdarzenia i w czasie tymczasowego aresztu zostaje ten nakaz opuszczenia lokalu wydany" - przekonuje Durda.

"To jest rozczarowanie, bo można było zrobić więcej, co - poświadczają to doświadczenia innych krajów - jest bardziej skuteczne, bo działa wtedy, kiedy jest to potrzebne" - dodaje.(PAP)

akw/ abr/ bk/

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
3°C Poniedziałek
noc
2°C Poniedziałek
rano
3°C Poniedziałek
dzień
3°C Poniedziałek
wieczór
wiecej »

Reklama