Umywanie rąk, odwracanie wzroku i mówienie „niech sobie sami poradzą” nie znajduje się w słowniku chrześcijanina, jest w nim za to współczucie.
Siostrę Brygidę Maniurkę ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi poznałam, gdy Aleppo było oblężone przez islamskich rebeliantów. Zdawało się wówczas, że był to najgorszy czas w wojennej historii tego syryjskiego miasta. Bomby spadały co chwilę, ludzie nie mieli co włożyć do garnka, brakowało podstawowych leków. Polska misjonarka wraz ze współsiostrami dwoiła się i troiła, by nieść pomoc potrzebującym. Każdemu. Niezależnie na wyznawaną religię. Wykończona do granic możliwości nigdy nie odmawiała mi komentarza ciesząc się, że Radio Watykańskie na bieżąco relacjonuje sytuację. Powtarzała jak mantrę: „świat musi wiedzieć o tym, co się u nas dzieje”. I za każdym razem dziękowała, że się tym tematem zajmujemy. Pamiętam jej ogromną radość po wyzwoleniu miasta i niepokój sprzed ponad roku, gdy wojna w Syrii zniknęła z medialnych doniesień, jakby za uderzeniem zaczarowanej różdżki w jednej chwili nastał tam pokój i wróciło bezpieczeństwo. A tak przecież się nie stało.
W czasie pandemii co jakiś czas dostawałam od niej informacje. Jako wytrwała poszukiwaczka dobra pisała m.in. o pierwszokomunijnych uroczystościach w parafii św. Franciszka, o prowadzonych rekolekcjach, pomocy, którą m.in. dzięki dobroczyńcom z Polski udało się dostarczyć syryjskim rodzinom. Gdy do niej jednak zadzwoniłam kilka dni temu wyznała bez ogródek: „Myśleliśmy, że najgorsze już za nami, jednak nawet w czasie wojny nie było tak głodno”. Mówiła o rodzinach, które wyprzedały już wszystko i nie mają za co wyżywić dzieci, matkach zatroskanych o zdrowie swych pociech i ojcach rodzin, którzy nie wytrzymują ciągnącego się latami napięcia i odbierają sobie coraz częściej życie, załamani tym, że nie są w stanie zatroszczyć się o bliskich. Mówiła o dzieciach, które marzą, by choć raz dziennie móc najeść się do syta. Jak można stopniować biedę, głód, brak nadziei… Jakie kryteria przyjąć, by określić ich rozmiar…
W rozmowie wrócił temat pamięci. Z charakterystycznym dla siebie realizmem stwierdziła, że wie, iż pandemia boleśnie naznaczyła także tych, którzy do tej pory nieśli im pomoc. Prosiła jednak, by nie zapominać o mieszkańcach bohaterskiego Aleppo, by pamiętać, że choć przeżywamy swoje trudności, to na świecie jest ktoś bardziej potrzebujący niż ja, ktoś w o wiele trudniejszej sytuacji. Kiedyś wyznała mi, że wierzy iż Aleppo podniesie się z gruzów, ponieważ pamięta zrujnowany wojną Bejrut, który pięknie rozkwitł. Dziś zniszczone eksplozją centrum Bejrutu przypomina zrównane z ziemią Aleppo. Te miasta same się nie podniosą.
W czasie niedzielnego rozważania na Anioł Pański papież Franciszek przypomniał, że to Jezus uczy nas stawiać czoło ubóstwu i cierpieniu świata, bo wychowuje nas do logiki Boga, czyli brania odpowiedzialności za brata. Umywanie rąk, odwracanie wzroku i mówienie „niech sobie sami poradzą” nie znajduje się w słowniku chrześcijanina, jest w nim za to współczucie. Pandemia, wojny, kataklizmy, to czas kiedy mocnej musimy skierować nasze spojrzenie na Jezusa. Prawdziwe współczucie oznacza współodczuwanie z kimś, wzięcie na siebie cierpienia innych. Może warto zapytać się za Franciszkiem, czy ja umiem współczuć, kiedy czytam wiadomości o wojnach, głodzie i pandemii… Potrzeba nam współczucia, które oznacza ufność w opatrznościową miłość Ojca i odważne dzielenie się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.