Kto nie chciałby, żeby ta epidemia już się skończyła?
14 dzień października, Dzień Nauczyciela, a zarazem epidemii w Polsce dzień 225. Smutny, deszczowy, a w pamięci nie brakuje wspomnień, kiedy ten dzień bywał opromieniony górskim słońcem, złotem liści i uśmiechem młodych ludzi, których prowadząc ku Bogu wprowadzałem też w świat stworzonego przez Niego piękna.
Dziś to dzień rosnącego niepokoju i niepewności, bo z nowym rekordem ilości wykrytych zakażeń koronawirusem, z ponad setką zmarłych i mimo tego ciągle rosnącą liczba hospitalizowanych i podłączonych do respiratorów. Jak wysoka okaże się fala tego tsunami? Co po sobie pozostawi? Czy wynoszący dziś gdzieś koło 2,3 procent wskaźnik ilości zgonów do ilości zachorowań nie wzrośnie? I nawet jeśli to będzie mniej niż 2,3 procenta, to ile osób w najbliższym czasie z powodu koronawirusa (albo w dużej mierze z tego powodu) umrze?
Chyba wszyscy chcielibyśmy mieć już tę epidemię za sobą. Oczywiście nie w tym sensie, że przyjęłaby nas w swoje objęcia Matka – Ziemia. Niestety, na koniec się nie zanosi. Różnie więc próbujemy z tym stresem sobie radzić. Jedni ciągle zaprzeczają, że mamy epidemię. Nawet niespecjalnie im się dziwię. W moim koło 140 tysięcznym mieście jest obecnie 165 zakażonych. To znaczy tych, u których zakażenie wykryto. A hospitalizowanych z powodu podejrzenia czy faktycznego zakażenia wirusem jest 12 osób. Co nie znaczy – jak mawia znajomy lekarz – że są ciężko chorzy, ale.. że są w szpitalu. W ciągu ostatniego pół roku zmarło na kowida 20 osób. A mieliśmy za sobą parotygodniwy epizod bycia w czerwonej strefie, więc zakażonych było sporo. Nie mamy więc do czynienia ze współczesną dżumą czy cholerą. Problemu jednak bym nie lekceważył. Chociażby z szacunku dla tych, którzy wskutek tej choroby zmarli i tych, którzy jeszcze umrą. No i lekarzy, którzy walczą o życie tych chorych. To jednak jest problem. A stałby się olbrzymim – proszę pamiętać o tej 2,3 procentowej umieralności – jeśli zakażonych byłyby miliony. Dystans, dezynfekowanie rąk, maseczki (choć niekoniecznie na pustych ulicach) to środki, które w imię miłości bliźniego na pewno powinniśmy stosować. Dużo to zresztą nie kosztuje. A może uratować wielu przed sporym cierpieniem czy nawet śmiercią. Do czasu oczywiście, bo kiedyś i tak wszyscy umrzemy :)
Jak napisałem, chyba wszyscy chcielibyśmy mieć już tę epidemię za sobą. Ale że to chcenie niczego w naszej sytuacji nie zmienia, próbuję na tę sytuację spojrzeć też oczyma wiary. Dlaczego Bóg to na nas dopuścił? Dlaczego nas nie uchronił? Oczywiście nie wiem jakie naprawdę plany ma w tym Bóg, ale ja, po ludzku tylko próbując je zgłębić, widzę aż za wiele możliwości odpowiedzi na to pytanie.
Widzę, że może to być dla nas, dla ludzkości, wielka lekcja pokory. Mały wirus, którego Boża opatrzność w porę nie zatrzymała, wstrząsnął posadami największych nawet ziemskich mocarstw. Nasz los nie jest tylko w naszych, ludzkich rękach. Nie zbudujemy, jak się nam marzy, nowej wieży Babel, bo Stwórca tylko w naszym przemądrzałym patrzeniu na świat wydaje się zbędną hipotezą. Tak naprawdę ciągle Go potrzebujemy. To pierwsza lekcja, jaka daje nam epidemia. Niestety, chyba mało pojętnymi uczniami jesteśmy. Wielu nie tylko dalej hardo nie zgina kolan przed Bogiem, ale świat – przez wprowadzanie w niektórych krajach nowych, kpiących z Bożego prawa zasad – okazuje Mu jeszcze większe lekceważenie. Nie widzę powodu, by nie potrzeba było powtórki. Właśnie chyba pierwszą przeżywamy: po fali wiosennej mamy falę jesienną.
Myślę, że w planach Bożej Opatrzności może też chodzić o uczenie nas miłości. Jak to napisał ostatnio papież Franciszek, dostrzeżenia, że wszyscy jesteśmy braćmi. Tak oczywiście, na naszym krajowym podwórku widzę wiele przejawów, że to rozumiemy. Istnieje wiele instytucji i inicjatyw wspierających najsłabszych w wielorakich potrzebach. Ale gdy patrzę na świat... Tyle od lat trwających wojen i wojenek. Często już zapomnianych. Nie przez handlarzy bronią oczywiście... A ludzie cierpią. Dorośli, dzieci... Stan wojny stał się jakby stanem normalnym. A wojna to ie tylko śmierć, ale bardzo często także głód. Czy nie czas, by coś naszymi sumieniami wstrząsnęło? By przywódcom nareszcie naprawdę zaczęło zależeć na pokoju, na życiu, na zdrowiu ludzi... By zwyczajni ludzie mogli się znowu uśmiechać...
Tak, ta epidemia to niepewność, strach, ból i łzy. Ale też okazja do zmiany patrzenia na świat. I dla każdego z nas – do wzrastania w miłości. Choćby przez pomoc okazywaną tym, którzy popadli w kłopoty albo choćby tylko przez solidarne przestrzeganie reguł ochrony przed nowymi zakażeniami. Nie zmarnujmy tej lekcji. Zwłaszcza, że nie jest jeszcze aż tak wymagająca, heroizmu żądając od niewielu...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.