Tysiące ludzi wróciło w poniedziałek do swoich domów we wsiach położonych na stokach indonezyjskiego wulkanu Merapi, po tym jak miejscowe władze poinformowały, że niektórym okolicom znajdujące się daleko od krateru nie zagraża już kolejna erupcja.
Jeden z najbardziej aktywnych indonezyjskich wulkanów znajdujący się na wyspie Jawa, przebudził się 26 października. W wyniku serii erupcji zginęło blisko 260 ludzi.
W poniedziałek wulkan wciąż wyrzucał z siebie popioły i odłamki skał, jednak zdaniem naukowców jego aktywność w ostatnich dniach wyraźnie spadła.
Po trzech tygodniach w zatłoczonych obozach dla uchodźców ewakuowani mieszkańcy wracali do swoich domów obładowani matami, kocami i ubraniami.
"Domy są pokryte grubą warstwą popiołu, uprawy nie nadają się do zbiorów - relacjonuje przedstawiciel władz jednej z wiosek. - Musimy znaleźć jakiś sposób, by im pomóc. Wielu nie ma nic do jedzenia".
Władze zareagowały na obniżenie aktywności wulkanu zmniejszając strefę bezpieczeństwa wokół wulkanu z 20 do 10 km. Dzięki temu część z ponad 390 tys. uchodźców mogła wrócić do domu.
Przedstawiciel indonezyjskiego ministerstwa transportu zapowiada jednak, że lotnisko w mieście Jogyakarta (około 30 km od wulkanu) pozostanie zamknięte co najmniej do niedzieli z powodu zagrożenia, jakie stwarza chmura popiołów, jaka wydostaje się z krateru.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.