Ostrzelanie przez Koreę Północną. południowokoreańskiej wyspy na Morzu Żółtym jest według prof. Waldemara Dziaka z Instytutu Studiów Politycznych PAN tylko incydentem, który nie doprowadzi do żadnego konfliktu.
"Jest to incydent, tylko incydent i z tego incydentu nie będzie nic; (...) nie będzie konfliktu lokalnego, ani regionalnego, ani tym bardziej globalnego" - przekonywał w rozmowie z PAP prof. Dziak.
"Od zakończenia konfliktu w 1953 roku do chwili obecnej na terenie Półwyspu Koreańskiego miało miejsce 7-8 tys. konfliktów na lądzie, morzu, w powietrzu. To były konflikty, incydenty, niespodziewane ostrzały zza granicy, odpowiedzi na te ostrzały itd." - przypomniał politolog.
"Miedzy Koreami nie ma traktatu pokojowego, jest tylko linia demarkacyjna. Granice są nieuznawane, Korea Płn. uważa, że reprezentuje interesy całego Półwyspu Koreańskiego i odwrotnie. Półwysep Koreański bardziej przypomina czasy zimnej wojny z lat 50. niż jakikolwiek inny znany nam obszar" - dodał.
"Do tego groźnego incydentu dosłownie kilka miesięcy po innym ataku - północnokoreańskiej łodzi patrolowej na południowokoreańską korwetę, w wyniku którego zginęło 46 południowokoreańskich żołnierzy" - przypomniał profesor.
Zaznaczył, że "wojny nie będzie z wielu powodów". "Do wojny muszą dążyć dwie strony. Korea Płn. w zasadzie jest przygotowana, wojny się nie boi, ale wojna oznaczałaby dla niej katastrofę. To jest kolejna próba zwrócenia uwagi na siebie. Jesteśmy potęgą, jesteśmy mocarstwem nuklearnym, militarnym, musicie się z nami liczyć, musicie udzielać nam pomocy gospodarczej, bo jesteśmy nie dość, że uzbrojeni, to jeszcze niebezpieczni" - wyjaśnił.
Przypomniał, że w Phenianie trwa w tej chwili sukcesja władzy, rządy ma przejąć najmłodszy syn północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Ila, Kim Dzong Un. "Chcą pokazać, że ten nowy, tak naprawdę czterogwiazdkowy generał, się liczy, że będzie odgrywał coraz większą rolę, że ta zmiana władzy to nie jest osłabienie reżimu, a wprost przeciwnie - umocnienie; że ci, którzy uważają, że jak odejdzie Kim Dzong Il, to nastąpi liberalizacja i reformy, się mylą" - ocenił prof. Dziak.
Zwrócił uwagę, że w istocie Korea Płd. odpowiada w sposób umiarkowany. "Gdyby taki incydent wydarzył się między innymi państwami - przecież to jest zaczyn wojny. Tymczasem co trzy miesiące Korea Płn. morduje kolejną grupę obywateli, żołnierzy armii Korei Płd., i Korea Płd. jedyne co ma do powiedzenia to: proszę nie eskalować konfliktu, bo będzie wojna" - powiedział.
Zauważył, że "ponieważ Korea Płd. jest potęgą ekonomiczną, krajem wychowanym w duchu konsumpcyjnym, ma więc co tracić". "To jest 11 potęga gospodarcza świata, dochód na jednego mieszkańca 20 tys. dol. A po drugiej stronie mamy półgłodnych ludzi z dochodem 100 dol. i takich ludzi jest łatwiej motywować do wojny, do konfliktu, bo to zawsze jakaś zmiana" - ocenił prof. Dziak.
"Nie ma determinacji do odpowiadania ostrzem na ostrze" - dodał. Jednocześnie zaznaczył, że "jest to ryzykowna gra, bo Korea Płn. pozwala sobie na coraz więcej przy aprobacie albo milczeniu społeczności międzynarodowej". Według niego przyzwolenie społeczności międzynarodowej na prowokacje wobec Korei Płd. jest niebezpieczne, "bo to rozzuchwala dyktatora".
"Splot uwarunkowań geopolitycznych, różne sprzeczne interesy między mocarstwami regionalnymi, globalnymi, które grają na koreańskiej szachownicy, sprawiają, że nikt nie chce zjednoczenia Korei, wszyscy chcą status quo - i dlatego z tej iskry nie rozgorzeje płomień" - uważa profesor.
Jak przypuszcza, Korea Płd. napisze skargę do Rady Bezpieczeństwa ONZ i odbędzie się debata, która nie rozwiąże problemu. "Półwysep Koreański stoi na krawędzi wojny od wielu lat. Pamiętajmy, że tu mamy konfrontację pomiędzy bardzo opresyjnym reżimem, obskurną, ohydną dyktaturą wojskową, a państwem demokratycznym; a zawsze w takim starciu państwo demokratyczne ma mniejsze możliwości" - przypomniał profesor.
"Dzisiaj w Phenianie mogą otwierać butelki szampana, a świat może się tylko wstydzić" - uznał politolog.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.