„Po swych oczekiwaniach człowiek rozpoznaje się: miarą naszej wielkości moralnej i duchowej jest to, na co czekamy, to, na co mamy nadzieję” – powiedział Papież.
„Adwent to czas radosnego oczekiwania na przyjście Jezusa” – słyszę i czytam raz po raz. Od czasu do czasu ktoś wspomni, że to również czas przygotowania. Doda ten i ów, że chodzi o dwa przyjścia – to na końcu czasów i to sprzed ponad dwóch tysięcy lat, zapoczątkowane zwiastowaniem w Nazarecie. Trwają w parafiach roraty, mnożą się rozmaite formy rekolekcyjne, nawet na Facebooku Polak może znaleźć materiały ułatwiające dobre przeżycie tego okresu i duchowe przygotowanie do Bożego Narodzenia. Generalnie jest dobrze, można powiedzieć ze spokojem.
A jednak kolejny już rok mnie Adwent w Polsce niepokoi. Mam – oczywiście subiektywne – wrażenie, że jednak dominuje płytkość. Że nie ma w polskim przeżywaniu Adwentu tego, co Jan Paweł II nazywał „wypłynięciem na głębię”. A przede wszystkim brakuje mi... oczekiwania.
„Można by powiedzieć, że człowiek żyje dopóki czeka, dopóki w jego sercu żywa jest nadzieja. W tych oczekiwaniach poznaje on samego siebie. Nasz status moralny i duchowy można mierzyć tym, czego oczekujemy, z czym wiążemy nadzieje” – powiedział na początku tegorocznego Adwentu Benedykt XVI.
Z moich rozmów z ludźmi, przeprowadzonych w tych pierwszych adwentowych dniach, jednoznacznie wynika, że na święta oczekujemy, jak najbardziej, ale z oczekiwaniem w perspektywie dalszej, jest o wiele gorzej. Wciąż brzmią mi w uszach słowa rzetelnie praktykujących katolików (co tydzień na Mszy w kościele), którzy na jakąś moją uwagę o przygotowaniu do życia wiecznego, z pobłażliwością odpowiedzieli, że mają ważniejsze problemy na głowie. „Poza tym nie wiadomo, jak to z tym życiem wiecznym jest, czy rzeczywiście coś tam po śmierci jest czy nie. Lepiej więc korzystać z życia, póki się da” – oświadczył pan domu, przekonany o swym katolicyzmie. W ramach osobistych „badań sondażowych”, które przeprowadziłem w parę godzin, przekonałem się, że takie podejście jest o wiele powszechniejsze, niż się spodziewałem. „Co się dzieje z polskimi katolikami?” – zacząłem sobie zadawać pytanie.
Odpowiedź, przynajmniej jej część, pojawiła się w tych dniach w Internecie. „Jak wynika z badania przeprowadzonego przez TNS OBOP, Polacy są bardziej zadowoleni ze swojego samopoczucia niż obywatele innych krajów UE”. Przestajemy być malkontentami, narzekaczami i pesymistami. „Okazuje się, że większość z nas jest zadowolonych ze swojego życia, zdrowia i ogólnego samopoczucia, pozytywnie ocenia różne aspekty swojego życia (np. praca, wygląd zewnętrzny)”.
„Przestaliśmy być społeczeństwem malkontentów, którzy na pytanie, co słychać, odpowiadają określeniem z minionej epoki: stara bieda. Dziś do głosu dochodzą 40-latkowie i młodsi, którzy nie mają kompleksów, wyjeżdżają do pracy za granicę, realizują ambicje. I nie chcą już patrzeć na siebie i swój kraj jak na kopciuszka goniącego Europę” - wyjaśnia Newsweekowi dr Jacek Wasilewski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
Co w tym złego i czemu narzekam, zamiast się cieszyć szczęściem bliźnich?
Nie mam nic przeciwko zadowoleniu z życia na tej ziemi. Ale, jako człowiek wierzący, mam pewne obawy w związku z upowszechniającym się nastawieniem przede wszystkim na dobre urządzenie się tutaj, na ziemi. Niepokoi mnie brak oczekiwań wyrastających poza miło spędzony czas świąt, nowy telewizor, zdrowie. „Po swych oczekiwaniach człowiek rozpoznaje się: miarą naszej wielkości moralnej i duchowej jest to, na co czekamy, to, na co mamy nadzieję” – powiedział Papież.
Właśnie dlatego się niepokoję polskim Adwentem 2010. Na mój gust jesteśmy zbyt zadowoleni z tego, co tutaj. Za mało oczekujemy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.