Trzeba. To. Zrobić.

Katarzyna Solecka Katarzyna Solecka

publikacja 05.10.2021 09:54

Nie dostrzegamy potrzeby zmian. Coś nas musi wybić z rytmu, naruszyć wygodne status quo.

Siedzę i patrzę na brudne okno w swoim mieszkaniu. Nie pierwszy raz tkwiąc przed komputerem, zerkam na zewnątrz, znajomy widok jest na ogół dziwnie kojący, wzrok nie napotyka żadnej przeszkody. Jednak dzisiaj październikowe słońce ujawnia fakt w całej ostrości: Trzeba. To. Umyć.

Zapewne głupio tak podnosić własne zaniedbanie do rangi symbolu, ale tak na osobisty użytek myślę sobie: coś w tym jest. Coś jest w tym naszym przyzwyczajeniu do pewnego sposobu bycia, życia, funkcjonowania „w”. Nawet nie, że my nie chcemy się zmieniać, że nie chcemy czegoś zmieniać. Zwyczajnie, nie dostrzegamy potrzeby zmian. Coś nas musi wybić z rytmu, naruszyć wygodne status quo. Pogoda? Jakaś potrzeba? Jakiś człowiek?

Tak, przynajmniej w kwestii brudnych okien wizyta kogoś z gatunku Homo sapiens potrafi stanowić impuls niezaprzeczalny. Zresztą nie tylko wówczas. Międzyludzkie kontakty są czynnikiem bodaj najbardziej wytrącającym z równowagi – w różnych sensach. Znamy na przykład takich osobników, których istnienie potrafi zainspirować cały zespół – i to zarówno do nowych projektów, jak i do godzinnego plotkowania. Tak, tak, na tym polega problem: obecność innych ludzi potrafi być prowokująca: i do dobrego, i do złego. Oczywiście wolelibyśmy to pierwsze, pytanie tylko, czy „kierunek” prowokacji zależy od innych, czy od nas samych, przynajmniej w jakiejś mierze?

Pewien ksiądz radzi na przykład, by zasłyszane w środkach komunikacji miejskiej komórkowe rozmowy sprowokowały nas do modlitwy w intencji ludzkich spraw. Jest to pewnie kwestia naszej woli i nawyku – by to, co irytujące, zamieniać w to, co wzniosłe, a przynajmniej pozytywne. Ba, ale jak to zrobić? Ocieramy się przecież i o takie zachowania, które pal licho, że nas złoszczą – one są po prostu obiektywnie złe. I co wtedy? Znów: uznajemy, że mamy święte prawo komuś wygarnąć, kogoś zawstydzić, kogoś napiętnować, do momentu, kiedy spotykamy kogoś innego, kogoś, kto wobec tych właśnie osób, ich zachowań potrafi być zwyczajnie dobry, prawy, cierpliwy… Nasze brudne okna ukazują się wtedy w całej krasie, a raczej w całej brzydocie.

Niestety, pewne rzeczy już się stały. Kiedy odkrywamy, że nie byliśmy tacy jak trzeba – pewne rzeczy już się stały, szkody wyrządzono, zaniedbania się utrwaliły. Nie mam tu na myśli brudnych okien, ale nawet na ich przykładzie widać doskonale, że kiedy w końcu zechcemy zmienić istniejący stan rzeczy, trzeba się postarać bardziej niż wówczas, gdybyśmy myli je regularnie. Paradoksalnie, ten rodzaj zażenowania, który towarzyszy odkryciu prawdy o sobie może nam w tym „staraniu się bardziej” przeszkodzić. Bo zaczynamy bagatelizować sytuację. Prychać, że to niby nic takiego. Albo kierować swoją energię (złość?) ku szukaniu kogoś, kogo można obwinić (innych albo i siebie).

Trudne to wszystko. Jak żyć, by każdy impuls spowodował naszą dobrą reakcję?

Cóż, zawsze warto poćwiczyć. Choćby na tych nieszczęsnych oknach. Ech.


PS Strzelczyk, Felietony zza hołdy – ta okołokomórkowa modlitwa.

 

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..