Polska mogłaby za dwa lata wynosić satelity na orbitę, a w ciągu pięciu-sześciu lat wysłać misję na Księżyc - ocenił w rozmowie z PAP prezes Polskiej Agencji Kosmicznej POLSA prof. dr hab. Grzegorz Wrochna.
"Myślimy już bardzo poważnie o technicznej misji na Księżyc, gdzie wysłalibyśmy kosmiczny łazik z możliwością pobierania próbek, z zaawansowanym sterowaniem zapewniającym dużą autonomię" - powiedział prof. Wrochna.
Szef POLSA zwrócił uwagę, że badanie Księżyca w poszukiwaniu surowców to obecnie bardzo rozwojowy trend. "Mam nadzieję, że Polska także w tym weźmie udział" - stwierdził.
W dalszej przyszłości rozważane jest pozyskiwanie rzadkich surowców, które na Ziemi już się wyczerpują. To jednak nie stanie się opłacalne wcześniej niż za 20 lat. "Początkowo górnictwo kosmiczne będzie przede wszystkim zaspokajać bieżące potrzeby baz zakładanych na Księżycu" - dodał. Polskie firmy, jak stwierdził, na pewno będą w tym uczestniczyć od strony technicznej - "wysyłając własne misje kosmiczne i dostarczając instrumentów robotycznych, badawczych do większych misji NASA czy ESA".
"Mamy nadzieję, że taką techniczną misję na Księżyc moglibyśmy wysłać w ciągu pięciu-sześciu lat" - wskazał Wrochna.
Szef POLSA zwrócił uwagę, że uruchomienie stałych baz na Księżycu planuje m.in. NASA we współpracy z ESA, Rosja wspólnie z Chinami. Dodał, że obsługa takich baz będzie wymagała rozmaitych środków. "Będą one potrzebowały tlenu, którego na Księżycu jest wprawdzie dużo, ale w postaci związanej; wody; paliwa i materiałów do tego, by budować bazy z surowców księżycowych, żeby nie trzeba było ich tam transportować z Ziemi" - wyjaśnił.
Zdaniem Wrochny za 20-30 lat górnictwo kosmiczne mogłoby działać na potrzeby naszej planety - surowce wydobywane na Księżycu mogłyby być sprowadzane na Ziemię.
Nie wykluczył wysłania polskiego astronauty na Srebrny Glob, choć jest to dalsza perspektywa. Przypomniał o planowanej współpracy w tym zakresie z NASA. "Podpisaliśmy niedawno deklarację Artemis Accords, która nam otwiera drzwi do takiej współpracy" - zaznaczył. Dodał, że w ramach programu Artemis NASA, czyli stałej obecności ludzi na Księżycu, Polska będzie zabiegać o istotny udział. "Na pewno będzie dostarczała instrumenty badawcze, robotyczne - bo to jest jedną z wiodących specjalności naszego sektora kosmicznego" - powiedział szef POLSA.
W najbliższych latach główny nacisk polskiego sektora kosmicznego położony będzie na wykorzystanie orbity okołoziemskiej do prowadzenia działalności gospodarczej - wyjaśnił. Według Wrochny "za dwa lata Polska mogłaby wynosić satelity na orbitę".
Jak stwierdził, "wąskim gardłem sektora kosmicznego całej Europy" stają się możliwości wynoszenia satelitów na orbitę. "Z Polski nie możemy wystrzeliwać rakiet pionowo w górę, bo za blisko mamy sąsiadów, na których rakieta w przypadku awarii mogłaby spaść" - zauważył.
Szef Polskiej Agencji Kosmicznej wyjaśnił, że rozważane są natomiast starty poziome z wykorzystaniem technologii air-launch - do wynoszenia w przestrzeń kosmiczną obiektów za pomocą rakiety podczepionej do specjalnie przystosowanego samolotu. Obecnie państwa europejskie mają stosunkowo niewielkie możliwości w tym zakresie.
"To technologia, którą opanowało już kilka firm na świecie, m.in. amerykańska Virgin Orbit. To właśnie z nią POLSA w połowie marca br. podpisała w tej sprawie list intencyjny. Będziemy analizowali możliwość startów z terytorium Polski" - wyjaśnił.
Wrochna zwrócił uwagę, że wyposażenie lotniska w odpowiednią infrastrukturę do startu poziomego rakiety to kwota rzędu 20 mln dol., ale w pierwszych latach możemy wykorzystywać infrastrukturę mobilną. "Samo wystrzelenie to koszt kilkudziesięciu tys. dol. za 1 kg ładunku, co czyni tę technologię bardzo opłacalną i przyczyni się do rozwoju rynku takich usług" - powiedział. Według Wrochny wykorzystanie sprawdzonej już na świecie technologii startów poziomych obniżyłoby barierę dla polskich firm, które samodzielnie budują satelity.
"Nie mamy ambicji budowy rakiet orbitalnych w najbliższych latach, natomiast firmy, instytuty pracują nad lotami suborbitalnymi - ponad 100 km poza atmosferę" - wskazał. Jest to o tyle cenne, jak wyjaśnił, że w ciągu kilku minut, gdy wyłączone są silniki podczas spadania takiej rakiety, na jej pokładzie praktycznie nie ma grawitacji. Jest to potrzebne do przeprowadzania różnych eksperymentów technicznych, biologicznych, do testowania aparatury.
"Te kilka minut mikrograwitacji jest dużo tańsze niż przeprowadzenie takich eksperymentów np. na międzynarodowej stacji kosmicznej. Firmy, które rozwijają te technologie, myślą o komercyjnym udostępnianiu takiego czasu i miejsca w warunkach mikrograwitacji - liczą na dobry biznes" - wskazał.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.