Z medialnych doniesień wynika, że dziennikarze nie jeżdżą samochodami. Prawda to?
Ze sporą dozą zażenowania czytam triumfalistyczne w tonie doniesienia, jak to kolejne zmiany w przepisach ruchu drogowego i zaostrzanie kar za ich łamanie przyczyniają się do spadku liczby wypadków. (No, z małym wyjątkiem: po przedostatniej z niekłamanym zdziwieniem pisano, że wypadków jest więcej; jak to możliwe?). Nie wiem, na wypadki wpływ ma bardzo wiele czynników. Jakiś sens ma może porównywanie takiej liczny rok do roku, ale porównywanie – po ostatnich zmianach – tygodnia do tygodnia czy miesiąca do miesiąca ma wartość nie większą niż wróżenie ze szklanej kuli. Mniejsza zresztą o to: dlaczego jednak zarówno decydenci jak i dziennikarze zdają się właśnie w takich działaniach upatrywać jedynego czy najskuteczniejszego sposobu na poprawę bezpieczeństwa na drogach?
Jeżdżę samochodami od ponad ćwierćwiecza. Chyba nie jestem odosobniony w przekonaniu, że czynnikiem mocno wpływającym nie tylko na komfort, ale i bezpieczeństwo jazdy jest jej płynność. To wielka zaleta tras szybkiego ruchu czy autostrad. Tymczasem zarządcy dróg robią wszystko, żeby ta jazda była jak najbardziej szarpana. Można 100? Na każdym skrzyżowaniu i przejściu dla pieszych 70, potem tuż przed, 50. 70, OK, ale po co 50? Bardzo się cieszyłem, gdy kilka czy kilkanaście lat temu takie oznakowanie zniknęło z naszych dróg. Niestety, gdy wysokość mandatów w ostatnim czasie znacząco wzrosła – pojawiły się znowu. Nie znajduję dla tego innego wytłumaczenia niż chęć zebrania z mandatów jak największej kwoty. Nieważne, czy człowiek jechał jak wariat czy po prostu się zagapił (bo np. było z górki i pojazd przyspieszył): jeden i drugi pirat. Najgorsze jednak, że to powoduje, że jazda jest szarpana. Wolniej, szybciej, wolniej, szybciej. Jeden widząc znak już z daleka zwalnia, jadący za nim w panice hamuje. Ktoś nie pamięta, czy było odwołanie ograniczenia czy nie, więc jedzie dalej 50, gdy można już 100. Droga się zatyka, kierowcy się denerwują... O to zarządcom dróg chodzi?
Mówi się czasem, że na Zachodzie ludzie jeżdżą bardziej przepisowo. No, zależy gdzie. Ale w takiej Francji na przykład, kiedy widziałem ograniczenie prędkości, to zawsze wiedziałem dlaczego i jechałem nawet wolniej niż wskazywał znak. W Polsce stawia się ograniczenia według urzędniczego widzimisię. Droga ekspresowa i powinno być 120? Lekki łuczek często wystarczy, by było 100. Tak jest np. na S8 w okolicach Piotrkowa. I jakoś nikomu do głowy nie przyjdzie, by ukarać budowniczych tej drogi. No bo skoro potrzebne są ograniczenia, to znaczy że nie spełnia wymogów drogi ekspresowej, prawda? Kto tę fuszerkę odbierał?
Podobnie bywa w miastach. Ot, tzw. leżący policjanci. Wymusić na kierowcy, by zwolnił. Piękne, nie? Czy jedzie przepisowo czy nie, musi dodatkowo zwolnić. Bez lęku o zawieszenie nie przejedzie z prędkością 30 na godzinę przez leżącego policjanta. Gorzej, że czasem te przeszkody leżą albo tuż za skrzyżowaniem – kiedy kierowca na pewno jeszcze się nie rozpędził – albo tuż przed nim, więc kierowca i tak będzie hamował. Ma to sens? Żadnego. Ale dwa razy zwolnić i dwa razy znów trochę przyspieszyć trzeba. A decydenci mogą powiedzieć: „o proszę, dbamy o bezpieczeństwo”...
Ile przez taką szarpaną jazdę spala się więcej benzyny? Pal sześć portfel kierowcy. Ale ile więcej „największego wroga ludzkości”, CO2 w powietrzu? Nie no, skojarzenie płynności jazdy z ilością spalanej benzyny, a przez to i z niepotrzebną emisją dwutlenku węgla, to skojarzenie dla decydentów i piszących z entuzjazmem o nowych przepisach dziennikarzy zbyt odległe. Prościej jest kazać ludziom likwidować piece.
Inna sprawa to ilość różnych znaków drogowych. Nie tylko w mieście, ale także na drogach między nimi. Teren niezabudowany, zabudowany (czasami drzewami i krzakami, ale co tam), tuż za znakiem dodatkowe ograniczenia, odwołania, nowe ograniczenia i tak w koło Macieju. Jadący, zwłaszcza na dłuższej trasie, nie jest w stanie wszystkie tego ogarnąć i nigdy się nie pomylić. Tak, to często nie kwestia dobrej woli czy należytej staranności. To kwestia ludzkiej psychiki, która nie jest w stanie godzinami reagować poprawnie na tak wiele bodźców. Ale to decydentów nie obchodzi: jest wykroczenie, będzie surowa kara. A dziennikarze się cieszą: pirat co zamiast 30 jechał w terenie zabudowanym aż 48 ukarany!
A ostatnio jeszcze ten przepis o „bezwzględnym” pierwszeństwie pieszego na pasach... Normalnie to kierowcę obowiązuje zasada ograniczonego zaufania, prawda? Wiadomo, inny kierowca też człowiek, może się pomylić, więc warto czasem przyhamować, choć ma się pierwszeństwo. Tymczasem pieszych z zachowania tej odrobiny rozsądku zwolniono. Ma pierwszeństwo i koniec. A kierowca, jadąc choćby tylko 30, który jednocześnie musi obserwować co robi kierowca przed nim, czy nie wepcha się ten z boku i czy z tych stojących po lewej na przystanku ktoś nie zechce przejść przez jezdnię, ma zauważyć w sekundzie tego, który wyszedł zza węgła z prawej i bez rozglądania się wchodzi na pasy, bo ma pierwszeństwo... Największym zaś kuriozum w tym wszystkim jest, że kierowca, owszem, zostanie surowo ukarany, ale to ten pieszy, który miał pierwszeństwo, zostanie poturbowany.... Zwolnić człowieka z troski o własne bezpieczeństwo to naprawdę szczyt bezmyślności. No ale przecież decydenci tylko się troszczą, a piszący o sprawie dziennikarze tylko (bezmyślnie) przyklaskują...
A piszę o tym na portalu Wiara.pl dlatego, że sprawa ma dla mnie także wymiar moralny. Nie, nie chodzi o wysokie mandaty. Raczej o to, jak różni decydenci – także ci którzy decydują o ustawieniu w konkretnym miejscu dodatkowych ograniczeń prędkości – traktują człowieka. Jak zrobią wszystko, by w razie czego móc powiedzieć, że to nie oni, ale kierowcy są winni. Oni przecież – zamiast np. przeorganizować ruch, budować kładkę dla pieszych czy wprowadzić pasy do włączania się – postawili znak. Jeszcze gorzej, że wychodzi na to, iż w poczuciu swojej władzy wygrażają innym, że albo się podporządkują najbardziej nawet absurdalnym wprowadzanym przez nich zasadom, albo mocno po kieszeni... I nieraz się zastanawiam co by było, gdyby takim ludziom pałkę do ręki i przymknąć oko na to, co z nią robią...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.