RFN/ Kat Ulmów nigdy nie odpowiedział za zbrodnie; "Patrzcie, jak umierają polskie świnie, które udzielały schronienia Żydom!"
"Patrzcie, jak umierają polskie świnie, które udzielały schronienia Żydom!" - krzyczał pomagający mordować Ulmów, Joseph Kokott. Wyrok na rodzinę Ulmów, która ratowała Żydów przed Niemcami wydał Eilert Dieken. Zaraz po zamordowaniu polskiej rodziny i Żydów, Dieken i Kokott przy świetle latarki przeszukali zastrzelonych w poszukiwaniu kosztowności. Dieken nigdy nie został za zbrodnie skazany. Do śmierci żył w spokoju pracując jako policjant.
Pochodzący z Esens (Dolna Saksonia) niemiecki porucznik żandarmerii niemieckiej Eilert Dieken był odpowiedzialny za rozstrzelanie w Polsce 16 osób, w tym 8-osobowej rodziny Ulmów. Do zbrodni doszło 79 lat temu - opisuje portal NordWest Zeitung Online (NWZ Online), opierając się na ustaleniach niemieckiego historyka i publicysty Elmara Luebbersa-Paala.
Krwawa zbrodnia miała miejsce 24 marca 1944 roku. Patrol niemieckiej żandarmerii, wspierany przez tzw. granatowych policjantów, otoczył wczesnym rankiem dom rodziny Ulmów, położony na obrzeżach wsi Markowa w południowo-wschodniej Polsce. Na rodzinę Ulmów prawdopodobnie doniósł jeden z granatowych policjantów.
"Żandarmi po wtargnięciu do domu zastali ukrywających się sześciu członków żydowskiej rodziny Szallów (Saul Goldmann z dziećmi), oraz dwie Żydówki z Markowej: Gołdę Gruenfeld i Leę Didner z małą dziewczynką" - mówi niemiecki historyk.
Już w 1942 roku Ulmowie byli świadkami egzekucji prawie stu miejscowych Żydów, dokonanej przez niemieckich policjantów. Niektórym Żydom udało się wówczas uciec, podczas zamieszania jakie wybuchło w trakcie masowych aresztowań i mordów. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, niektórzy z rolników zdecydowali się udzielić schronienia przed Niemcami ocalałym Żydom.
"Mieszkańcy dzielili się z prześladowanymi swoimi skromnymi racjami żywnościowymi. Okupanci przez półtora roku nie zauważyli tego" - dodał historyk. Jednak 24 marca 1944 roku Żydów, znalezionych w domu Ulmów, rozstrzelano natychmiast.
"Egzekucji musieli przyglądać się mieszkańcy. Najpierw rozstrzelano ojca rodziny, 44-letniego Józefa, jego 32-letnią żonę Wiktorię, będącą w zaawansowanej ciąży, a następnie płaczące dzieci" - opisuje Luebbers-Paal.
Z ustaleń wynika, że porucznikowi Eilertowi Diekenowi pomagał Joseph Kokott (1921-1980), Niemiec sudecki, który podczas egzekucji zastrzelił troje lub czworo dzieci.
"Według relacji naocznych świadków, kiedy rozstrzelano wszystkich szesnaścioro mieszkańców domu, Kokott wykrzyknął: +Patrzcie, jak umierają polskie świnie, które udzielały schronienia Żydom!+. Podczas gdy policjanci plądrowali dom, Dieken i Kokott przy świetle latarki przeszukali zastrzelonych w poszukiwaniu kosztowności. Podzielili się zawartością pudełka z kosztownościami, znalezionymi przy zwłokach jednej z kobiet" - dodał historyk.
Jak podkreślił, pomimo tej makabrycznej zbrodni i ryzyka wykrycia, we wsi byli nadal rolnicy, którzy ukrywali Żydów przed Niemcami. Wojnę udało się przeżyć dwudziestu z nich.
Eilert Dieken nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności za zastrzelenie rodziny Ulmów i Żydów; jego zbrodnia pozostała bezkarna. Po zakończeniu wojny alianckie władze denazyfikacyjne uznały Eilerta Diekena za wolnego od zarzutów (Entlastet) - w związku z tym mógł po powrocie do rodzinnego Esens spokojnie kontynuować pracę w policji - najpierw jako inspektor, a później jako komisarz.
Dieken "nigdy nie ukrywał, że w latach 1940-1944 był szefem krakowskiej żandarmerii okręgowej" - wyjaśnia Elmar Luebbers-Paal.
Dieken zmarł 23 września 1960 roku - jeszcze przed zakończeniem wstępnego śledztwa w sprawie sprawowania przez niego funkcji szefa żandarmerii w okręgu krakowskim. Jego pomocnik Joseph Kokott został ujęty na terenie Czechosłowacji, wydany Polsce i skazany na 25 lat więzienia. Zmarł w więzieniu w 1980 roku.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.