Nasłuchałam się ostatnio, oj, nasłuchałam swoich wewnętrznych narzekań na sytuację, która mnie naprawdę uwiera.
Wybraliśmy czy dostaliśmy? Wybrane czy dostane? Coś, co nas uwiera dzisiaj, jakieś nieprzychylne okoliczności, w których musimy działać – otrzymaliśmy je, nie mamy zbyt wielkiego wpływu na nie, więc trzeba nie narzekać, zacisnąć zęby i tak dalej? Czy raczej ta sytuacja jest konsekwencją dokonanych wyborów, samiśmy tego chcieli, więc trzeba nie narzekać, zacisnąć zęby i tak dalej?
Skutek czy też wymóg chwili przy każdej z odpowiedzi niby ten sam: żyć trzeba, tak czy siak. Ale czy to nasze za małe mieszkanie, długa droga do pracy, jakaś zagmatwana relacja czy choćby puste przestrzenie tam, gdzie musimy egzystować (bo za mało dzieci, za mało parafian w kościelnych ławkach, za mało kogoś tam) – otrzymaliśmy czy jednak (nieco) wybraliśmy?
W wielkim uproszczeniu, bez oskarżeń, proste stwierdzenie faktu: jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Codziennie przecie przykładamy rękę do tak wielu spraw, my sami.
Nasłuchałam się ostatnio, oj, nasłuchałam swoich wewnętrznych narzekań na sytuację, która mnie naprawdę uwiera: denerwuje, frustruje, utrudnia realizację własnego misternego planu na życie. I teraz próbuję ubrać w słowa ten chodzący mi po głowie dylemat, tym bardziej że zdaje się dotyczyć ogółu narzekającej ludzkości: dostane czy wybrane?
Nie ma tu zapewne jakiegoś prostego przełożenia, w stylu „niedoróbka w jednej sferze siedem lat temu powoduje pęknięcia w innej teraz”. Jednak czy nie żyjemy dzień po dniu, kształtując siebie i świat wokół? Czy to, co jest dzisiaj, nie ma swych korzeni het, aż tam, w wyborach, których dokonali nasi przodkowie? (i nie, nie mam na myśli ekologii, choć pewnie też). Czy mieliśmy na to wpływ sami?
Czasami mam ochotę na siebie nakrzyczeć albo sobą potrząsnąć. Nasze biadolenie przypomina kogoś, kto wiosną i latem chwali się, że mieszka w malowniczym miejscu, a zimą narzeka, że musi odśnieżać podwórko. Nie twierdzę, że nie można pomarudzić z powodu wczesnych pobudek, zgrabiałych palców czy bolącego krzyża. Ale przecież, jak u każdego: coś za coś.
Nie chodzi już nawet o to, by gryźć się w język (choć czasem można). O to raczej, by podejść ze zdrowym rozsądkiem do tego, co składa się nasze obecne życie. Bo może da się coś zrobić dzisiaj, by to, co dopiero przyjdzie, było lepsze? By innym z nami, obok nas było lepiej? To pytania retoryczne oczywiście. Snucie teorii zresztą na niewiele się przyda. Przyłożyć się trzeba do pracy. Choćby nawet do odśnieżania podwórka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Latający prywatnymi samolotami mogą generować niemal 500 razy więcej dwutlenku węgla rocznie
Liczymy na to, że zwycięstwo Trumpa spowoduje rewizję "błędnego podejścia" USA
Rodzime firmy odczuwają to najboleśniej i liczą na interwencję rządu.