W środę główne indeksy giełdowe w Europie rozpoczęły się spadkami; to skutek wtorkowych deklaracji kanclerz Niemiec Angeli Merkel oraz prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, że nie będzie na razie euroobligacji.
Na otwarciu główne giełdy w Europie zanotowały spadki: niemiecki DAX o 1,32 proc., francuski CAC 40 o 0,73 proc., a brytyjski FTSE 100 o 0,93 proc.
Notowania na WIG20 rozpoczęły się od spadku o 1,37 proc. o godzinie 11.30, warszawski indeks blue chipów rósł o 0,2 proc., natomiast europejskie giełdy w większości nadal znajdowały się na minusach. Niemiecki DAX tracił 0,9 proc., brytyjski FTSE 100 spadał o ponad 0,66 proc. Na plus wyszedł francuski CAC 40, który rósł o 0,1 proc.
We wtorek późnym popołudniem Niemcy i Francja opowiedziały się za utworzeniem "faktycznego rządu gospodarczego" w strefie euro. Na czele miałby stanąć przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Rząd składałby się z głów państw i szefów rządów 17 krajów eurolandu.
Ponadto prezydent Francji Nicolas Sarkozy podkreślił po spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, że wszystkie kraje strefy euro do lata 2012 r. powinny zapisać w swych konstytucjach górną granicę zadłużenia. Dla strefy euro Paryż i Berlin zaproponowały też wspólny podatek od transakcji finansowych.
Merkel i Sarkozy stanowczo odrzucili wprowadzenie euroobligacji, wspólnych dla całej strefy euro. Kanclerz Niemiec oświadczyła, że nie wierzy, by były one pomocne w rozwiązywaniu obecnego kryzysu zadłużenia.
Zdaniem głównego analityka Xelionu Piotra Kuczyńskiego rynki liczyły przede wszystkim na to, że dostaną choćby cień nadziei na wprowadzenie euroobligacji.
"Pozostałe postulaty są czystą utopią. Być może zresztą zostaną zrealizowane, ale kiedyś, po totalnym krachu. Wprowadzenie podatku od transakcji finansowych na pozór jest sensowne, ale tylko na pozór. Wprowadzenie podatku od wszystkich transakcji finansowych po pierwsze nie będzie przez jeszcze bardzo długi czas możliwe, a jeśli będą podejmowane konkretne ruchy w tym kierunku, to wystraszeni inwestorzy zaczną wyprzedawać aktywa pogarszając sytuację na rynkach finansowych" - ocenił pomysły Kuczyński.
W środę szwajcarski bank centralny (SNB) około godz. 9 rano poinformował, że nadal chce osłabić franka. SNB podał, że m.in. znacząco zwiększy płynność na rynku.
Przed tą informacją szwajcarska waluta mocno traciła do m.in. do euro - przed godz. 9 kurs pary euro/frank sięgał poziomu 1,14649. Po komunikacie SNB "zjechał" do 1,12993.
Szwajcarska waluta umocniła się jednocześnie do złotego - jeszcze przed godz. 9 za franka płacona nawet 3,59 zł (w połowie ubiegłego tygodnia było to nawet 4,12 zł). Po komunikacie złoty gwałtownie osłabił się wobec franka, za którego po niespełna godzinie od publikacji komunikatu trzeba było zapłacić aż 3,69 zł.
O godzinie 11.00 frank kosztował 3,66 zł.
Analityk DM BOŚ Marek Rogalski uważa, że rynek liczył na czasowe powiązanie kursu franka z euro, tzw. wężem walutowym w przedziale (euro/frank) 1,10-1,20.
"Spekulacje te pozostaną tylko plotkami. Wprawdzie SNB zapewnił, iż podejmie dalsze działania w razie potrzeby, ale dla rynków to sygnał, że SNB nie jest tak silny, jak można było się tego obawiać" - stwierdził Rogalski.
Dodał, że jeżeli SNB nadal pozostanie konserwatywny w swoich działaniach, to już za kilka dni inwestorzy "powiedzą znów sprawdzam i euro/frank będzie próbował łamać barierę 1,10".
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.