W nowym kościele św. Łukasza na Tarchominie powstała specjalna przeszklona nawa, nawet z zabawkami :) dla rodziców z małymi dziećmi. Dodatkowo w roku szkolnym w parafii św. Jakuba, o godz. 10.30 w kaplicy odbywa się msza św. dla przedszkolaków.
Moim zdaniem nie da sie po prostu nalezycie przezywac Eucharystii, gdy maluch swoim histerycznym wrzaskiem zaglusza po prostu wszystko. Wspolczuje ksiezom, jesli akurat w takiej chwili mowia kazanie, bo trzeba wtedy naprawde nadludzkiego wysilku, by pozostac w pelni skoncentrowanym i nie zgubic watku. Czy nie mozna by zatroszczyc sie w parafii o jakies pomieszczenie (np. pokoj z tylu kosciola), do ktorego rodzic moglby wyjsc z dzieckiem, ktorego nie udaje sie mu poskromic w kosciele tak, by nie przeszkadzalo innym?
Tak, to może wydawać się zaskoczeniem, ale od nas zależy, jakie łaski otrzymamy, jak jesteśmy przygotowani do Eucharystii. "Sola Gratia" to wymysł protestancki. W Kościele Katolickim obowiązuje też zasada, że Wolna Wola człowieka ma wpływ na to, jak otwieramy się na Boga. Bóg dokona w Tobie wszystkich zmian, ale pyta o to, czy chcesz. A wyrazem tego, czy chcesz, jest to, jak bardzo zawierzasz się Bogu. Judasz też był na Eucharystii i o dziwo otrzymał mało łask. Św. Piotr też spożywał Wieczerzę z Panem, ale uległ podszeptom Szatana. Św. Jan pił tam z tego samego kielicha i spożywał to samo ciało. I wytrwał do końca pod Krzyżem. Tzn. od nas zależy, jakie owoce przyniesie w nas Eucharystia.
wydaję mi się, że za daleko idziesz w tych porównaniach. To, że jestem z dzieckiem na Mszy - nie oznacza się się nie otwieram na łaskę. Moja wolną wola jest się otwierac na łaskę, i to, że dzieci sa w kościele nie determinuje tego czy się otwieram czy nie. TO SPRAWA SERCA a nie czynników zewnętrznych.
Nie masz racji. Jesteśmy istotami psycho-fizycznymi i to, co odbieram zmysłami, ma wpływ na mają duchowość. Wczoraj byłem na Eucharystii, na której młode małżeństwo cały czas między pierwszymi ławkami a prezbiterium biegali za dziećmi, usiłowali je uciszyć etc. Do tego pani nieustannie podnosząc dziecko wypinała zgrabny tyłek w stronę publiczności. Niewiele zapamiętałem z Eucharystii i nie mam poczucia, że ją właściwie przeżyłem - tym razem nie z własnej winy.
Duchiowość to nie to samo co wiara, że mimo, to że coś cię rozpraszało, Pan Bóg obdarzył cię wielkimi łaskami. Jeśli twoje serce chciało byuć blisko Boga, to TAK,przeżyłeś te Eucharystię dobrze, mimo tych rozproszeń. Nie chodzi aby coś zapamiętać z Eucharystii, tylko aby przyjąć do swojego serca Pana Jezusa. Byłaś u komunii? To znaczy, że już w twoim życiu dokonał się wielki cud i miałeś łaskę zjednoczyć się z Panem Jezusem. Doceń to. Czytanie można i powinno się czytac przed Mszą? wtedy się je zapamięta i zastosuje w życiu. Wiara, to nie tylko regułki i tytuły encyklik i to nie wyuczone teksty teologiczne - lecz postawa serca. Życzę ci tego z całego serca abyś dostrzegł w tej Pani, która walczyła z dzieckiem samego Chrystusa, przecież ona zadała sobie wiele trudu aby być na tej Mszy i pewnie nie było jej łatwo - to też warto docenić, Nie bądzmy narzekaczami! Bądzmy radosnymi sługami Chrystusa, myślmy pozytywnie i nie tylko o własnym nosie.:)
Przykro mi, Pani/Panie "Gość", te opinie nie mają dla mnie żadnego autorytetu. Proszę o odpowiednie cytaty z dokumentów Kościoła lub z Biblii. Jeśli 'postawa serca jest najważniejsza", to rozumiem, że nie uczestniczysz w Eucharystii, bo mogę mieć Pana Jezusa w sercu i bez tego. Przykro mi, ale jestem katolikiem, a nie protestantem, i nie wierzę w to, co Pani/Pan powyżej napisał/a. O pardon, podpisuję się pod ostatnimi słowami: "myślmy ... nie tylko o własnym nosie".
chodzi mi o to aby unikać postawy faryzejskiej. Wiele razy w Ewangelii Pan Jezus zwraca uwagę na postawę serca. Chociażby w słowach aby nie 'dbać o zewnętrzną stronę misy', lub w postawie faryzeusza i celnika w świątyni. Uczestniczę w Eucharysti, lecz do głowy by mi nie przyszło aby kogokolwiek z niej wypraszać, a Pan Jezus wiele razy wręcz stawia dzieci za przykład. Myśli Pan, że Pan Jezus powyganiałby dzieci z Eucharystii?
Ja z kolei myślę, że nie wyrzuciłby nikogo. Życzę Panu łaski wiary i oby wszechmocny Pan obdarzał wszelkimi łaskami, uzdrawiał i dawał prawdziwa mądrość! Pozdrawiam i dziękuję za dyskusję!
dla @Gość 29.08.2016 13:26 cyt. "abyś dostrzegł w tej Pani, która walczyła z dzieckiem samego Chrystusa, przecież ona zadała sobie wiele trudu aby być na tej Mszy i pewnie nie było jej łatwo" Na pewno nie było łatwo. Łatwiej jej, uczestnikom mszy i księdzu byłoby gdyby "walczyła" z tyłu kościoła a nie na stopniach prezbiterium. Chór kapłański, czyli prezbiterium, to w chrześcijańskiej architekturze sakralnej wydzielona część świątyni, przeznaczona dla duchowieństwa. Z reguły jest niedostępna dla ogółu wiernych, zgromadzonych w kościele. Kiedyś był, od reszty kościoła oddzielony balaskami, które pełnią funkcję identyczną jak ikonostas w cerkwi. Nikt, podczas ofiary, oprócz księdza i służby liturgicznej nie może przebywać w prezbiterium a tym bardziej "matka walcząca" z dzieciakami. Pzdr
Nie przeszkadza mi, tzn wytrzymam cierpliwie, jeśli dziecko wykazuje oznaki znużenia, ale do pasji doprowadza mnie przyzwolenie rodziców i księży na to,żeby z kościoła zrobić bawialnię. W parafii córki dzieci przychodzą na Mszę z zabawkami, samochodziki jeżdżą po ławkach, przed prezbiterium kłębi się tłum rozbawionych dzieci - czego one się uczą? na pewno nie tego, o czym pisze autor artykułu w kontekście przyprowadzania maluchów na mszę św. Myślę,że pomysłem proboszcza jest, by się dzieciom kościół dobrze kojarzył, ale chyba nie tędy droga.
Czy to nie jest objaw egoizmu, że ktoś chce dziecko "oswajać" z liturgią, przeszkadzając jednocześnie całej reszcie wiernych, w przeżywaniu misterium. Dziecko później będzie podobne. Msza św to nie plac zabaw, ani szkoła. Niektórym bardzo trudno zrozumieć powagę tego, co się dzieje podczas Mszy św. Szacunek do Boga i do innych, cisza, przeżywanie cudu. Dla niektórych jak widać, to niemożliwe.
Czy to nie hipokryzja w stawianiu tak sprawy i roszczeniu sobie pierwszeństwa w uczestnictwie w Mszy Św. Oczywiście, że Msza to nie plac zabawa ani szkoła (w rozumieniu ścisłym jako stricte spełniania obowiązku szkolnego). W kontekście wypraszania z Mszy Św. (czy też sugerowanie żeby dzieci nie uczestniczyły w niej) warto wspomnieć słowa samego Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Nie wiem dlaczego płacz dziecka utożsamiasz lub wręcz zrównujesz z brakiem powagi do Boga - a może właśnie w ten sposób dziecko wielbi go. Myślę, że to właśnie dzieci mają po 100 kroć więcej szacunku, skruchy i powagi do Boga aniżeli my dorośli. Jak nie potrafisz się skupić przy dzieciach wybieraj Msze Św. w takich godzinach, w których dzieci nie będzie w kościele.
O, i to jest doskonały cytat (Mt 25,40): skoro uwalniam płaczące, złe dziecko od przykrego, nudnego obowiązku, to znaczy, że Pan Bóg mi wynagrodzi za spełnienie dobrego uczynku dla "brata najmniejszego"! Do tego prowadzi takie lemingostwo: nikt tu nie dyskutuje o dzieciach, lecz o rodzicach i ich niedojrzałości do rodzicielstwa!
Co Wy mówicie o modlitwie? Modlitwa to świadome zwrócenie się do Boga jako Twojego Pana i Stwórcy. Jak dziecko tańczy i śpiewa, to jeszcze nie oznacza, że już się modli. Nie infantylizujmy modlitwy. Trochę powagi i szacunku do Stwórcy i Zbawcy. Ja cieszę się, gdy dzieci są w kościele, gdy nawet chodzą po kościele, gdy naśladują rodziców w ich gestach, itp. Ale spotkanie z Bogiem to nie jest magia. Modlitwa to nie jest jakieś pomachanie łapkami, a Bóg to przyjmie. Bóg nie jest tym, który zadowoli się wszystkim, jak popadnie, ochłapami. Rodzice drodzy, Bóg chce Waszego dobra, Bóg Was kocha, oddał za Was swoje życie! Uczestnicz we Mszy św. świadomie i z całkowitym oddaniem. Oderwij się od swoich obowiązków! Niech Bóg się zatroszczy na moment o Twoje obowiązki, kiedy oddajesz Mu chwałę! On umiera na Krzyżu dla Ciebie!
Witam!. Sam mam czórke dzieci (do 2 lat do 11) i staramy sie tak dzielic aby najmłodszego nie zabierać. A juz idziemy razem to przeciez jeśli dziecka nie można "utrzenać w ryzach" to zawsze można wyjśc z kościoła sa przeciez głośniki na zewnątrz. A tak naprawdę wszystko zależy tutaj od postawy księdza który sprawuje Eucharystię. Jednemu będzie przeszkadzać krótkie "kiedy się skończy" a drugi będzie tolerował nawet najgłośniejszy płacz.
To właśnie na tym polega że małego dziecka nie wrzuca się na głęboką wodę tylko trenuje w brodziku. A na lekcje pływania zapisuje w odpowiednim do tego wieku. Dwuletni krzyczący maluch wcale nie "przyzwyczaja się" do kościoła tylko się w nim męczy i utrudnia życie wszystkim innym. Podobnie jak nie zabierają Państwo malucha do Filgharmonii bo by was stamtąd wyproszono tylko chodzicie z dzieckiem na imprezy dla przedszkolaków. Dziecka trzeba najpierw nauczyć modlitwy, potem zacząć z nim odwiedzać kościół poza Mszami na krotką modlitwę przed Najśw. Sakraentem. Na pełnogodzinną Mszę Św. przyjdzie czas.
Ją z moim dzieckiem chodzę na naukę pływania od 6miesiaca życia! Mam kuzyna księdza i nawet sam Pan Jezus powiedział kiedyś pozwolcie dzieciom przychodzić do mnie! Są msze dla dzieci więc nie wiem po co przychodzą ludzie którym dzieci przeszkadzają? Ponadto czy nie miłosierdzia ucy nasza religia? Na wszystko przychodzi czas? Więc po co chrzest święty skoro później dziecko jest wyklęte przez kościół bo nie może chodzić do ksciolamtylko dlatego,ze np.chce pochodzić! Różu!oe,ze są dzieci które naprawdę przeszkadzają,skacza,krzycza ale taki wędrujący malec to chyba nie żadna zbrodnia. A ludzie co chodzą do kościoła i sie modlą to chyba mają jakieś zrozumienie i znają wszystlie przykazania! U nas w parafii nawet peis przychodzi na !sze święta i ksiądz proboszcz ostatnio powiedział,ze nawet brat !mniejszy przychodzi by posłuchać o Bogu! Czasami patrząc na ludzi widzę obłudę i zakłamanie. Czy wy też nie byliście Mali? Czy np jak straszą Pani zacznie spać na mszy to nie jest grzechem,ze zamiast uczestniczyć we mszy Świętej przyszła sobie pospać? Ludzie zacznijcie naprawdę wierzyć w Pana Boga i wypelniac jego wolę a Pań Jezus od zawsze mówił Pozwolcie dzieicom przychodzić do mnie! I bez żadnego wytyczonego wieku!
1. Msza dla dzieci to pomyłka. Msza jest jedna i jest dla Boga. 2. Mam wrażenie, że rodzice rozwydrzonych dzieci znają tylko ten jeden cytaz z Biblii, a na dodatek nie za bardzo rozumieją co on oznacza. Pan Jezus nigdzie nie powiedział: pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i niech z kościoła robią lunapark, piaskownice i przedszkole.
1) A pływa Pan/Pani wówczas? Zapewne nie, tylko opiekuje się swoim dzieckiem. Zatem w tej sytuacji również nie uczestniczy Pan/Pani we mszy (tylko występuje jako opiekun pociechy) i nie spełnia obowiązku niedzielnego. 2) Nie, nie ma "mszy dla dzieci" - KAŻDA msza jest DLA Boga. Istnieją jedynie specjalne formularze "Mszy z udziałem dzieci".
Moim zdaniem dzieci powinny byc zabierane na Mszę św jednak nie zwalnia to rodziców z odpowiedzialnosci za nie. Nieraz widzimy dzieci biegające głośno, wchodzące do prezbiterium czy krzyczące w nieboglosy. Mozna dziecko na chwilę zabrac na stronę do zachrystii przedsionka czy nawet na zewnątrz, a jak sie uspokoi to wrócić. Myślę, że nikt o zdrowym rozsądku nie będzie miał pretensji do rodzica, który sie stara zapanować nad dzieckiem.
Katowicka filharmonia organizuje koncerty pt. "Filharmonia malucha". Można przyjść z malutkimi dziećmi. A mój proboszcz z kaplicy dla rodzin z dziećmi zrobił zakrystię, bo mu stara zakrystia była za ciasna. I tyle w temacie.
Dzieci należy wychowywać. Teraz jest tendencja do tego, żeby to dorośli dostosowywali się do niewychowanych dzieci. Rodzicom z dzieckiem wolno wszystko. Jak ktoś zwróci na to uwagę, albo domaga się poszanowania praw innych ludzi, winny jest oczywiście on, a nigdy rozwydrzony dzieciak.
Autor zastanawia się jak do liturgii przyzwyczai się dziecko, które przez pierwsze lata życia nie będzie zabierane do kościoła. Może niech porozmyśla nad tym jaki stosunek do Mszy i Boga będzie mieć dziecko, któremu od najmłodszych lat pozwala się na robienie w kościele wszystkiego na co ma ochotę i dla którego kościół nie różni się niczym od placu zabaw.
Ale to jest nieporozumienie, że się pozwala. Po prostu dla malucha w wieku 1,5 roku albo dwa latka trudno trafić z racjonalną argumentacją. Co w takich przypadkach? Pasem po tyłku na uspokojenie, żeby pokazać, jakim się jest odpowiedzialnym rodzicem? Taka ma być metoda na zrobienie porządku w kościele? Powiedzą niektórzy, że w końcu Pan Jezus też miał swój bicz ze sznurków, tak?
Tak to Nieporozumienie, ale się pozwala. I własnie o to jest zawsze krzyk rodziców. Bo krzyczą najgłośniej ci, którzy pozwalają dzieciom na wszystko, na zabawę zabawkami, jedzenie, nie liczą się z innymi i z kościoła robią plac zabaw. Nie spotkałam się jeszcze z przypadkiem, żeby ktoś zwrócił uwagę rodzicom dziecka, które sobie spaceruje po kościele, ani niemowlaka, który sobie zapłacze. I nie wierze w żadne opisy jak to ksiądz wyrzucił rodziców z płaczącym dzieckiem. Przypuszczam, że dziecko histerycznie wyło i zagłuszało wszystko dookoła. Wychowanie dzieci to nie lanie ich pasem, ale uczenie od najmłodszych lat jak się zachować i że nie w każdym miejscu i nie dla każdego są ośrodkiem wszechświata, który musi się do nich dostosować.
Kościół to Dom Boży! To jest miejsce święte! Dzieci muszą od najmłodszych lat uczyć się to dostrzegać i rozróżniać. Jest to rola rodziców. Niestety dzisiejsze pokolenie nie potrafi wychowywać dzieci w karności i posłuszeństwie. Problemem nie jest płacz dziecka czy też potrzeba nakarmienia niemowlaka, a wieczne ganianie, skakanie, wrzaski itp. odgłosy oraz totalna bezradność, bezsilność i brak właściwych reakcji rodziców i niestety kapłanów, którzy boją się zwracać należycie uwagę! Nie jest sztuką jeździć po całym mieście i szukać odpowiedniego kościoła, w którym moja pociecha będzie przyjęta, ze wszystkimi swoimi upodobaniami co do przeżywania niedzielnej mszy św. Każdy z wierzących mieszka na ternie jakiejś parafii, to nie jest przypadek, że tam mamy się uświęcać. Dziecko ma się nauczyć dobrze zachowywać w każdej świątyni, wówczas będzie dobrze zachowywało się w domu i w szkole, a na końcu w pracy. Wychowujemy dzieci dla społeczeństwa, a nie odwrotnie! Trzeba stawiać granice jasne i konkretne! nie jest to wcale takie trudne, by nauczyć dziecko dobrego zachowania w kościele. Trzeba tam jednak przychodzić trochę częściej niż tylko na niedzielną mszę św. Wiem o czym mówię, bo sama jestem mamą i znam te problemy z własnego doświadczenia.
Mieszkamy za granica. Widziałam rodziny przychodzące z gromadka dzieci, ktore w czasie mszy św. malowaly kolorowanki, inne bawiły sie zabawkami. Moja córka była wtedy malutka. Kiedy dorosła do tego samego wieku tez pozwalałam jej zabierać książkę lub jedna zabawkę. Kiedy skończyła 6 lat, powoli odzwyczajalam ja od tego. Teraz ma 9 lat, jest po pierwszej komunii św. i uczestniczy w Eucharystii. Nie sadze, ze zabawki odciągnely ja od Pana Boga a mnie łatwiej bylo sie skupić, kiedy co 2 minuty nie chciała czegoś zjeść, wyjść do toalety czy zameczala mnie pytaniem " czy już koniec?". Z nudów.
Zabieranie dzieci do kościoła jest konieczne jeśli chcemy by chodzili również jako dorośli,wszystko zależy od rodziców jak potrafią przygotować dziecko do uczestnictwa we mszy św.Najlepiej wybrać kościół w którym jest dużo miejsca,jest gdzie pospacerować z dzieckiem bez przeszkadzania w liturgij,oczywiście nie można pozwalać na wszystko dziecko nie może rozwalić mszy św.Gdy jest już naprawdę sytuacja kryzysowa tżeba po prostu wyjść by pokusić dziecko by dziecko też dostało wyraźny sygnał że w kościele nie wszystko jest dozwolone.
Dziecko, które nauczy się, że kościół to taki większy plac zabaw, można po nim biegać, krzyczeć, jeść, w taki sam sposób będzie traktować kościół w dorosłym życiu.
Dwie krótkie uwagi: 1) Tak, dzieci uczy się pływać w basenie - ale nie w czasie zawodów pływackich (czyli: lepiej przyzwyczajać dzieci do świątyni poza liturgią albo np. w dzień powszedni, gdy Eucharystia krótsza i ludzi mniej). 2) Mam pytanie do osób starszych: czy z Waszego dzieciństwa, sprzed wprowadzenia "nowej mszy" (NOM) również występował ten problem? Bardzo mnie to ciekawi...
Dla dzieci nie ma miejsca w kosciele. Msza z zabawkami tez mi nie odpowiada, dziecko ma sie nauczyć, że są miejsca w których jest cisza i "nuda". Nie ma też wspólnoty między ludźmi, szczytem reakcji jest upomnienie, ale kto pomyśli jak pomóc w tej sytuacji? Długość Mszy dla dziecka to czas niewyobrażalny... Kiedyś kościoły były otwarte i dziecko można było przyprowadzac w czasie poza liturgią. W rodzinach wielodzietnych księża doradzają dzielenie rodziny na pół by oboje rodzicow mogło uczestniczyć w Eucharystii, jeśli zostaję w domu bo mam energiczne dziecko mam grzech ciężki... Myślę że KRÓTKA Msza święta byłaby dla dzieci jakimś rozwiazaniem - nie zabawowa czy dialogowana, ale skoncentrowana na istocie, na dziekczynieniu.
Droga Oreelko - o jakim rozwydrzeniu mówisz w przypadku maluszków ?? Co masz na myśli mówiąc, że dzieci należy wychowywać?? W przypadku kilkumiesięcznego czy nawet rocznego lub dwuletniego dziecka nie można mówić o rozwydrzeniu - dzieci na tym etapie rozwoju po prostu są dziećmi, z całym swoim pędem do poznawania świata i bagażem emocji nad którymi nie potrafią panować i nie będą potrafiły bo ośrodek w mózgu odpowiedzialny za kontrolę emocji zwyczajnie nie działa na tym etapie - ot zwykła biologia! Jeśli maleńkie dziecko jest super spokojne przez godzinę to po prostu ma taki temperament (co zdarza się nie zwykle rzadko). Pozwólmy dzieciom być dziećmi, nie tresujemy ich. Bo na tym etapie rozwoju tzw. wychowanie sprowadza się do tresury ewentualnie. Zgadzam się, że bramy Kościoła powinny jak najbardziej być otwarte dla całych rodzin, również z maluszkami. Sam Pan Jezus powiedział "Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie", więc dlaczego dyskutujemy ze Słowem, które powinno być dla nas drogowskazem. Oczywiście jeśli dziecko bardzo głośno płacze czy rozrabia to warto z nim wyjść żeby nie przeszkadzać innym w przezywaniu Eucharystii, ale takich przypadków jest niewiele, albo jeśli mamy wyjątkowo "żywe" dziecko to chodzić z nim na Msze dla dzieci, gdzie nikomu dziecięce harce nie mają prawa przeszkadzać! Absolutnie nie jestem zwolennikiem notorycznego dzielenia się opieką nad dzieckiem i chodzenia do Kościoła osobno - wspólne uczestnictwo w Eucharystii jest bardzo ważne dla małżonków i moim zdaniem kiedy tylko mogą powinni uczestniczyć we Mszy razem, bo to bardzo umacnia sakramentalne małżeństwo, rodzinę. Także taki maluszek, który niewiele z Mszy rozumie doświadcza łask płynących z Eucharystii. Dzieci od chrztu są pełnoprawnymi członkami Kościoła, a Kościół to nie sztywniacka elitarna grupa, tylko dom - dla wszystkich wierzących od A do Z.
Proszę nie manipulować Słowem! "Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie" - jeszcze nie widziałem, żeby te dzieci same przychodziły do Jezusa! Są przez rodziców przyciągane, przywożone, przyprowadzane - zazwyczaj bez ich woli lub wbrew ich woli. Żaden wierzący chrześcijanin nie wyprosi dziecka, jeśli przyjdzie na liturgię. Ale wówczas nie będzie się zachowywało tak, jak te dzieci, o których jest tu dyskusja, bo będzie wiedziało, po co i do Kogo przyszło.
W jakim momencie Jezus powiedział żeby dzieci przychodziły do niego, gdzie wtedy przebywał, CZY W ŚWIĄTYNI JEROZOLIMSKIEJ --NIE. Przebywał na granicy Judei , czyli na wolnym powietrzu ,może była tam łąka , wzgórze lub piaski ale nie była to świątynia.Proszę nie dodawać swojej interpretacji że dzieci zapraszał wszędzie i w każdych okolicznościach.Nie wiemy jak zareagowałby Jezus gdyby po świątyni w Jerozolimie biegały i krzyczały dzieci.To jest dom Jego Ojca i należy się szacunek
Doświadcza łask płynących z Eucharystii? To już nie ma tam Pana Jezusa obecnego, jest magia? Mistycy pisali wprawdzie o napełnianiu się Bożą obecnością, nawet mimowolnie, nawet nieświadomie, ale to raczej nie chodziło o marne postanie o pobawienie się przed Najświętszym Sakramentem. Mistycyzm, czyli obcowanie z Panem Jezusem, jest podstawowym powołaniem każdego człowieka. Ale człowiek musi wyrazić Wolę uczestnictwa w życiu Bożym, a nie "przyjść", zaliczyć i jakoś tam napełnię się Bogiem. Słowo Boże ma w Tobie rezonować, ma żyć, ma Cię zmieniać, zmieniać Ciebie od wewnątrz, od serca. A wtedy to się stanie, jak się zasłuchasz, jak się zatrzymasz. I wtedy zacznie się oddawanie życia Bogu. Tego doświadczali św. Zelia i Ludwik Martin, tego doświadczali rodzice św. ojca Pio. Ojciec jako pierwszy na początku dnia szedł na najwcześniejszą Mszę św. - łączył się z Bogiem, a następnie wracał do rodziny i tam przekazywał Boga i życie swoim dzieciom i umacniał się z żoną w sakramencie małżeństwa. Pozwólmy dzieciom przychodzić do Pana Jezusa, ale nie róbmy z Domu Ojca Jego targowiska! I nie wierzmy w magię, tylko spotkajmy się z Panem Jezusem osobiście: dusza z duszą.
Zupełnie nie widzę związku z tym co napisałam. Uczestniczę w Eucharystii żeby spotkać się z Chrystusem i czerpać łaski dla siebie i bliskich z tego spotkania, łaski, którymi Pan mnie obdarza, mnie i moich bliskich. Oczywistym jest, że oddaję Bogu należną mu cześć i dziękczynienie podczas Eucharystii, ale jej istota tkwi w tym, że to Chrystus ofiaruje się nam, umacnia nas swoją obecnością, karmiąc swoim chlebem i błogosławi - to chyba oczywiste. Kto tu mówi o jakiejś magii?? proszę czytać ze zrozumieniem... To w konfesjonale usłyszałam te słowa, że powinniśmy swojego kilkumiesięcznego synka zabierać na Mszę, bo nawet jeśli wydaje nam się, że on nic nie rozumie to jako na ochrzczonego spływają na niego szczególne łaski. Że jest ochrzczonym członkiem Kościoła takim samym jak my wszyscy! Czasem jak czytam niektóre komentarze to mam wrażenie, że jestem członkiem jakiegoś innego Kościoła. Bo ja jestem członkiem Kościoła, który jest powszechny, jest wspólnotą, domem, miejscem spotkania z Bogiem - który jest przede wszystkim przyjacielem,kochającym OJCEM, który przygarnia pod swoje skrzydła wszystkich - bez wyjątku!!
Pani Kasia: Na Mszy Chrystus ofiarowuje się Bogu Ojcu, a nie nam. Nas przyłącza do siebie i przez swoją ofiarę pociąga do Boga.
PS. Jest Pani członkiem Kościoła który jest wspólnotą? Ślicznie. Przykro tylko że domaga się Pani, żeby w tej wspólnocie lekceważyć jednych, a drugim pozwalać na wszystko bez poszanowania świętości miejsca, w którym się znajdują.
Tak, Bóg jest Ojcem, a Kościół jest domem (i kościół również), ale to nie znaczy, że można tego Ojca szarpać za brodę albo biegać z wrzaskiem po tym domu. Kościół jest miejscem konsekrowanym, poświęconym do sprawowania kultu, oddawania czci Najwyższemu w Liturgii. Wszystko rozbija się - jak to bywa bardzo często - o proporcje. Jest rzeczą dobrą, by przyprowadzać małe dzieci do kościoła i przyzwyczajać do miejsca świętego. Jest też dobre, by stopniowo, zgodnie z ich naturalnym rozwojem, wprowadzać je w tajemnicę Najwyższego i w relację z Nim. Dotyczy to także Mszy świętej. Jest też bardzo dobre, że Kościół wskazał, że dzieci do pewnego wieku (bodaj 7 lat) nie podlegają obowiązkowi niedzielnemu - podobnie jak nie podlegają obowiązkowi postu w Wielki Piątek czy Środę Popielcową. Wynika to z naturalnego rozwoju dziecka. Maleństwo, któremu wyrzynają się ząbki będzie marudne i kapryśne, będzie płakało i przeszkadzało innym uczestnikom Liturgii. To nie jest wina dziecka, nie ma w tym nic złego. Tyle, że dziecko w takim "nastroju" nie powinno być zabierane na Mszę świętą. A jeśli nie ma innej możliwości, należy wybrać kościół i Mszę świętą, na której takie zachowanie nie będzie przeszkadzało (np. kościół otoczony parkiem, z nagłośnieniem na zewnątrz). Natomiast trzeba wyraźnie powiedzieć STOP patologiom. Jeśli dziecko płacze, krzyczy, czy hałasuje (również tupie, kopie czy jeździ samochodzikami po ławce) to przeszkadza innym uczestnikom Mszy świętej (oraz własnym rodzicom). Jeśli dziecku nie da się wyjaśnić, że teraz nie jest czas na zabawę, śpiewanie czy bieganie (bo jest za małe albo w fazie "nie"), należy po prostu nie zabierać go Mszę świętą. Z drugiej strony, jeśli dziecko raz czy dwa razy zakwili, nie należy mu zwracać uwagi.
Widziałem ostatnio taką sytuację - ksiądz, który ma dobre podejście do dzieci czytał właśnie list Biskupa zamiast kazania (niestety...). Co drugiego zdania nie było słychać, bo mała dziewczynka, ok 1,5 roku postanowiła zrobić z nim zawody w pokrzykiwaniu. Dwa razy przerwał czytanie nic nie mówiąc - nie było reakcji rodziców. Za trzecim razem poprosił o zaopiekowanie się dzieckiem. Rodzice wyszli z kościoła. Sytuacja nie była sympatyczna dla nikogo, ale... - czy to dziecko w ten sposób się modliło? Czy po prostu przeszkadzało? - czy ksiądz powinien był zignorować setkę wiernych, żeby jedno dziecko mogło pokrzyczeć? - czy krzyki w czasie konsekracji wrzaski też byłyby akceptowalne? - czy rodzice zachowali się stosownie, nie reagując wcześniej?
Ja nie rozumiem całej tej dyskusji. Ciągle to samo i ciągle dyskusje niemerytoryczne. Dziecko płacze w kościele z kilku powodów. A jednym z nich jest również wrażliwszy słuch: dziecko słyszy wyższe częstotliwości i dla niego to męka słyszeć głos z mikrofonu, źle wyregulowanego, co zdarza się w kościołach. Ludzie dorośli nie słyszą tej różnicy, to nie sprawia im to bólu. Niech się w tej sprawie wypowiedzą pediatrzy i laryngolodzy. A rodzice przyprowadzają dzieci do kościoła - szczególnie te do drugiego roku życia - i torturują je dźwiękami wysokimi. Koszmarne. I tragiczne jest też, że ludzie argumentują, że dzieci małe, szczególnie te najmłodsze, maluchy do 3 r. ż., powinny być w kościele. Nie, nie powinny być, nie muszą być. Rodzice muszą mieć świadomość, że są chwile, kiedy dziecko nie jest najważniejsze w ich życiu: to są chwile, kiedy mają chłonąć miłość Boga, mają zastanowić się nad własnym życiem. Jeśli tego nie robią, to Msza św., w której biorą udział, jest tylko wypełnieniem obowiązku. I nie róbmy z Pana Boga takiego naiwniaka, że On napełnia każdego i wszędzie swoją obecnością. Pan Jezus mówi o ciszy, prosi o przyjmowanie Go z wdzięcznością i odpowiednim przygotowaniem. Takie przygotowanie zapewnia modlitwa od początku Mszy św.: Liturgia Słowa, Liturgia Eucharystyczna. Jeśli dziecko się wierci - jego prawo - to raczej rodzice są na nim skupieni. A gdzie chwała dla Boga? Czyżby wszyscy zapomnieli, o co poprosił Bóg Abrahama? Oddaj swoje dziecko! Drodzy rodzice, nie bójcie się oddawać swoich dzieci Bogu, On je ukocha, a Wasze siły pomnoży i Wasze wysiłki. I tak, jak obdarzył Abrahama jeszcze obfitszym błogosławieństwem, tak też obdarzy Was, i jak był z Izaakiem, tak też będzie z Waszymi dziećmi, błogosławiąc Wam. Nie bójcie się i oddawajcie chwałę Bogu w ciszy i skupieniu, pozwólcie przemieniać Bogu Wasze życie! Niech Msza św, będzie oderwaniem się od tej codzienności, by usłyszeć to, co ma Ci Zbawiciel do powiedzenia i tylko Tobie! Proś dziadków, podziel się z mężem / z żoną obowiązkiem: raz Ty idziesz rano na Mszę, a ja na późniejszą, raz odwrotnie. A jak dziecko nabierze sił i będzie starsze, zabierajcie je do kościoła! Wtedy, gdy zaczyna Was naśladować, obserwować, a nie wtedy kiedy jeszcze nie rozumie, kiedy je boli, bo wysokich dźwięków słucha. Zaryzykujcie i zobaczcie, co się stanie!
ojoj to grubo poleciałeś, rozumie, że kolega bezdzietny jest?! Dla mnie hitem jest : "Rodzice muszą mieć świadomość, że są chwile, kiedy dziecko nie jest najważniejsze w ich życiu..." ciekawe teorie głosisz ale niestety należy się strzec fałszywych proroków. Niestety patrzysz i nie widzisz, czytasz i nie rozumiesz ogólnie BŁĄDZISZ! Zwróć się do kapłana o pomoc w interpretacji Pisma Św.
Głosi jak najbardziej chrześcijańskie teorie. Szkoda, że nie masz o tym pojęcia. Pierwszy zawsze jest Bóg. Drugi współmałżonek. A dopiero potem są dzieci. Niestety, teraz dla wielu ludzi na pierwszym miejscu są dzieci. Potem małżonek. Potem masa innych spraw i dopiero Bóg. A innych ludzi w ogóle się olewa.
Prorok Jeremiasz też był zakuty w dyby przez kapłana Pańskiego. Na św. Eliasza też czyhali, by odebrać mu życie. Św. Jana Chrzciciela za Prawdę wtrącono do więzienia i ścięto. Ale Pan sam daje świadectwo, czy Słowo pochodzi od Niego, czy od kogoś innego. Napełniajmy się miłością na Mszy św., całkowicie zwróceni sercem do Boga. I mamy jedni drugich umacniać na drodze do Boga, tzn. wzajemnie sobie nie przeszkadzać w spotkaniu z Panem Bogiem. Dzieci są skarbem, ale nie oznacza, że są ważniejsze od Boga. I rodzice z dziećmi nie mają większych przywilejów. Są mędrcy, co nie mają dzieci; są wdowy; są dziewice; są rodzice, co mają dzieci; wszyscy przed Bogiem są równi. A mówienie o "różnych Mszach św." jest zawłaszczaniem skarbu Kościoła. Jest jedna Msza św. i należy do Boga, Kościół Katolicki w jedności z papieżem, jest tylko jej dysponentem i depozytariuszem.
Sami teologowie się znaleźli.Czasem mam wrażenie, że wielu katolików ma problem z interpretacją Pisma Św. Ciekawe co na te teorie o ciszy na Mszy powiedzieliby katolicy z krajów afrykańskich albo latynoskich. Widzieliście jak u nich wygląda przeżywanie misterium ?? ile w tym jest entuzjazmu, radości, śpiewu, tańca??Powiecie - inna kultura, a ja powiem - jeden jest Kościół! Msza Św jest dziękczynieniem, radością, autentycznym spotkaniem z Chrystusem. Czy naprawdę uważacie, że Pan Bóg oczekuje od nas sztywniactwa czy może autentyczności ?? Przecież zna nas na wylot!
Niby dlaczego my Europejczycy mamy brać przykład z Afryki? Poczytaj lepiej co o liturgii mówi kard. Robert Sarah (taki mocno czarnoskóry z Gwinei) i nie bredź tu o afrykańskich śpiewach na Mszach: "W ostatnich dziesięcioleciach widzieliśmy wiele liturgii, gdzie ludzie, osobowości i ludzkie osiągnięcia były w za dużym stopniu wychwalane, co prowadziło niemal do wykluczenia Boga – przestrzega kapłan. – Jestem Afrykaninem. Powiem jasno: liturgia nie jest miejscem, aby promować tam moją kulturę. Przeciwnie, jest to miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje chrzest, gdzie moja kultura jest pociągnięta do boskości – tłumaczy kardynał."
Sztywniactwa? Autentyczności? Msza św. to nie radosne "Alleluja", ani impreza dla wszystkich, potańcówa, jakich mało. Msza św. to misterium, w którym Pan Jezus przybywa, ofiaruje się za nas wszystkich, umiera - moment przełamania przez kapłana konsekrowanej Hostii, a potem daje nam się spożyć. Zbawczy moment Zmartwychwstania łączy się zawsze z poważnym momentem Odkupienia: Męką i Śmiercią Pana Jezusa. Nie wolno o tym zapominać! I to nie jest czysta teologia. To przyjaźń z Panem Jezusem. A przyjaźń z Panem Jezusem oznacza przyjaźń na Śmierć i Życie. A uwaga o Afryce: diecezja zairska ma własny ryt, nie rzymski NOM, tam taniec nie wyraża do końca radości, lecz oddawanie chwały Bogu jako Panu Wszechświata - taniec to język, a nie rozrywka. To różnica.
'Wtedy, gdy zaczyna Was naśladować, obserwować, a nie wtedy kiedy jeszcze nie rozumie,' .....dziecko praktycznie od początku obserwuje i naśladuje. mając roczek mówi 'Amen' i robi znak krzyża.
"I nie róbmy z Pana Boga takiego naiwniaka, że On napełnia każdego i wszędzie swoją obecnością." A dlaczego nie? i dlaczego to jest naiwne? Przecież bycie z nami to najulubieńszy stan Pana Boga. I nie mówię tego z pychy tylko z wdzięczności, że tak właśnie jest. I żeby nie być gołosłownym: "Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. Gdy zaś plon dojrzeje, zaraz zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo" (Mk 4, 26-29)
Najpierw trzeba nasienie wrzucić w ziemię. Pan Bóg bez Woli człowieka nic nie zrobi w człowieku. Trzeba przyjść, dać w sobie coś zasiać. A nasionami Bożymi jest Słowo Boże, które musi trafić do serca człowieka. Jak człowiek je przyjmie, to będzie wzrastało. Pan Jezus na innym miejscu mówi o takich ziarnach, co wzrastały między cierniami i zagłuszyły je. Mowa tam o troskach tego świata. Jeśli Twoje dziecko jest ważniejsze od Boga i Twojej żony, staje się Twoim bogiem. Pan Jezus mówi, aby za Nim iść. Nie mówi tylko o tych powołanych do kapłaństwa czy życia konsekrowanego, ale o wszystkich. Porzuć, choć na jedną godzinę w tygodniu wszystkie troski, oddaj je Panu i daj w sobie zasiać ziarno. Ta miłość kwitnie. Najpierw zadbaj o miłość i relację z Panem Bogiem, potem o relację ze swoją żonę, bo one są źródłem miłości do Twojego dziecka!
Gdy idziesz do kościoła z dzieckiem to zwyczajnie porozmawiaj z Mamą Przenajświetszą i proś o pomoc i wszystko będzie jak trzeba. Zaufaj , poleć swoje Dziecię i bądź spokojny a każdą udrękę ofiaruj w dobrej intencji. Szczęść Boże zatroskanym rodzicom i dzieciom.
Kilka ad-hocowych myśli:1. Zwycięży zdrowy rozsądek: czyli nie powinno się pozawalać dziecku biegać po prezbiterium ani nie powinno się dzieci wypraszać. Trzeba im pozwolić być, uczestniczyc w misterium - liturgiczni puryści martwią się, że coś tracą bo dziecko im przeszkadza, a przecież to, jakie łaski otrzymujemy nie zależy od nas. Zostawmy owoce Eucharysti w gesti Ducha Świętego i pozwólmy Mu działać w nas - sami nie jesteśmy w stanie się zbawić i to, że się lepiej skupimy na Mszy nie sprawi, że te owoce będą większe. Choć wydaje nam się, że przez to, że jesteśmy skupieni na Mszy - to Msza była owocna... chyba nie do końca tak jest i to nie my sami o tym decydujemy, tylko sam Pan Bóg. Dajmy Panu Bogu działać. 2. kościół to jest miejsce dla dzieci - przecież jest tam też ich Ojciec, więc dlaczego nie mogliby do niego przychodzić? 3. Piękne sa owoce tego, że dziecko od najmniejszych lat chodzi z rodzicami na Mszę Świętą. Widze to w moich maleństwach, jak chłoną to że Pan Bóg jest, jak robią znak krzyża, jak pomału ucza się mówić 'Amen'. 4. Pięknie ujął to Franciszek, przykre, że niektórzy, nie podążają za jego głosem, a przecież to on jest głównym sternikiem Kościoła, i czyż to nie przez niego przemawia Duch Święty? i czy nie jest on znakiem czasu? Czy podważanie jego nauczania nie jest przejawem pychy?
Proszę, to teraz Pan ładnie skrytykował "Sacrosanctum concilium"! Rozumiem, że Pan jest lefebvrystą? :) Stosuje Pan te same argumenty, co przeciwnicy posoborowych zmian w liturgii (nie ma konieczności rozumienia, "participatio actuosa" etc.) :D
uczestnictwo czynne. Bycie na Mszy z dziećmi nie wyklucza uczestnictwa czynnego. Chodzi tu o serce, pragnę uczestniczyć, przygotowuje się do Mszy, odpowiadam na wezwania, i uczestniczę w modlitwie wspólnotowej. Musicam Sacram w punkcie 15 i: „To zaś uczestnictwo (participatio) winno być przede wszystkim wewnętrzne (interior).
Dzielę się wskazaniami jakich udzielił nieżyjący już biskup Szlaga: "dzieci w kościele powinny być pod opieką rodziców i nakierowane na Boga" oraz "modlącemu się w kościele katolickim nikt nie ma prawa przeszkadzać". Szukajmy jak to zastosować.
modlącemu... również dziecku. Nie wiemy, czy ono nie modli się lepiej niż my - a wręcz śmiem twierdzić, że niejedno z całą pewnością jest bliżej Pana Boga niż ja.
Pewien mądry ksiądz-emeryt, weteran Domowego Kościoła powiedział w czasie kazania na Mszy Świętej, otwierającej rekolekcje, na których byliśmy w zeszłym roku, by nie przejmować się, że dzieci skaczą, gadają, biegają po kaplicy... bo one właśnie w ten sposób się modlą. Natomiast w mojej parafii, w Łodzi proboszcz wyposażył jedną z kaplic bocznych w całą masę... pluszowych maskotek i innych zabawek. Jeżeli dzieci się nudzą - rodzice mogą z nimi pójść do bocznej (są tam głośniki i - o ile podkręcą je - słychać przebieg Mszy), gdzie zajmą się sobą.
No i uczymy dzieci zabawy w kościele, trudno nad maluszkami zapanować ale naprawdę można, dobrze pomyśleć w jakim momencie i miejscu reagować niekoniecznie to wina maluszka że mama w mini wypina pupę przed ołtarzem z czułością podnosząc dziecko. wiem że rozważanie nieteologiczne ale obrazek bardzo powszechny. Kochajmy dzieci wszędzie one do wszystkiego dorosną :)
Gliwice, os. Kopernika, oo. Jezuici - msza św. "dziecięca" jest o 11-tej i dostępna jest zawsze zamykana, oszklona nawa z prawej strony kościoła, gdzie dzieci mogą się gonić, płakać i rozmawiać, i NIKT w nawie głównej nie zwróci uwagi.
Zastanawiam się skąd się nagle wziął problem dziecka w kościele? Pamiętam z dawnych czasów dzieciństwa, że nie było płaczących, biegających i bawiących się dzieci w kościele na Mszy sw. Rodzice albo nie przyprowadzali takich dzieci, albo jeśli przyprowadzili - a dziecko zaczęło płakać - to szybko uspokajali je lub natychmiast wychodzili z kościoła, żeby NIE PRZESZKADZAĆ innym. Zwykłe zasady dobrego wychowania tego wymagają. Nie przychodzi się z małymi dziećmi do filharmonii, teatru, na spoktanie z szefem, ale do kościoła na Mszę to już można? Jeszcze jedno płaczące dziecko w kosciele można jakoś znieść, ale jak znajdzie się dwoje- pięcioro lub więcej takich dzieci, to już masakra. Nikt nie będzie w stanie usłyszeć co mówi ksiądz, ani nie będzie należycie uczestniczył w Mszy sw., łącznie z rodzicami, którzy również będą zajęci pilnowaniem swojego dziecka a nie uczestnictwem we Mszy.
Pani Mamo, z całym szacunkiem, ale to w takim razie nie wyprowadzajmy dzieci nigdzie ani nigdzie ich nie zabierajmy! Bo przecież w banku płaczące dziecko rozprasza interesantów, którzy chcą dokonać (często dość pokaźnych) operacji finansowych i urzędników, który te operacje nadzorują, przez co może wkraść się jakiś błąd! A w (szeroko pojętym) plenerze płaczące dziecko może zakłócić komuś kontemplowanie piękna przyrody lub zepsuć satysfakcję ze zdobycia szczególnie trudnej przeszkody terenowej. Etc, etc, etc. A jeśli Pani to nie przekonuje, to odsyłam do fragmentu Mk 10,13-16. Niestety, wielu, nawet księży, albo tego nie rozumie, albo nie chce zrozumieć.
Panie Tato, czy Pan rozumie co to znaczy szacunek dla innych i dobre wychowanie? Chyba nie bardzo, a fragment z ewangelii św. Marka ("pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie") nie ma tu żadnego odniesienia. Czy ktos z piszących zabrania przychodzić dzieciom do Pana Jezusa? Nikt nie zabrania!, wymaga się jedynie aby dostrzec też innych ludzi, którzy również przyszli do Pana Jezusa i chcą się w ciszy pomodlić. Tu jest raczej problem nie z małymi dziećmi, ale ich rodzicami, którzy nie potrafią zrozumieć, ze ich dzieci nie mogą dezorganizować Mszy swietej.
Pani Mamo,pisze Pani, że cytowany przeze mnie fragment Biblii nie ma tu odniesienia. W takim razie jak zrozumieć słowa "Przyprowadzano do niego dzieci, aby je dotknął"? Czy dziś rodzic nie może przyprowadzić dziecka do kościoła, aby zostało "dotknięte"? I następnie: "O tak, oświadczam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego". Osobiście, jako tato dwóch dziewczynek w wieku 4 i 6 lat (i trzeciego w drodze, to dopiero będzie heca, jak się maluch rozedrze w kościele, bo głodne, niewyspane albo przesrane, mówiąc kolokwialnie), twierdzę, że komu przeszkadza płacz dziecka w kościele, powinien się pomacać po głowie i upewnić, że jest na miejscu, bo, jak powiedział Papierz, „Nie przejmujmy się, bo kazanie dziecka w kościele jest piękniejsze od kazania księdza, kazania biskupa i kazania Papieża. Pozwól mu płakać - pozwól mu, bo jest to głos niewinności, który przydaje się wszystkim.". I tak, wiem, że cytuję powyższy artykuł.
"Papierz" to sobie może różne rzeczy gadać. Ja z kolei "twierdzę, że komu nie przeszkadza płacz dziecka w kościele, powinien się pomacać po głowie i upewnić, że jest na miejscu".
Pan Tato pisze: "to dopiero będzie heca jak się dziecko rozedrze w kościele" - no to widać z kim mamy do czynienia. Dla pana Taty wrzaski dziecka w kosciele to dobra "heca", ale cóż teraz niektóre osoby to samolubni egoiści, którzy nie liczą się z odczuciami i potrzebami innych ludzi. Właściwie to po co Pan przychodzi do koscioła, bo chyba nie da się z "hecą" uczestniczyc w Mszy swiętej? Ja również miałam małe dzieci , ale i z głodnymi, niewyspanymi i "przesranymi" nie chodziłam do kościoła z szacunku dla miejsca i dla innych ludzi! Więcej zwykłej kultury, panie Tato.
Kiedy w niedzielę mąż był w pracy, to albo mogłam nie pójść na mszę, albo pójść z dzieckiem. Widzę, że są osoby, dla których słowa "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie" nic nie znaczą. Jednak zasadniczą sprawą jest to, że kościół CHRZCI NIEMOWLĘTA właśnie.
Rozumiem, że mąż wykonuje zawód, bez którego społeczeństwo nie może się obejść nawet w niedzielę? Rozumiem także, że nie ma w Państwa okolicy świątyni, w której sprawowana jest msza w sobotę wieczorem? Jeśli oba te warunki są spełnione, nie ma Pani oczywiście obowiązku uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii.
Mogę się wypowiedzieć, jasne. Chrzczenie dzieci jest opcją (rzekłbym nawet: wyjątkiem), a nie normą. Jeśli rodzice są prawdziwie wierzącymi katolikami, mają prawo poprosić Kościół o chrzest dla swojego dziecka. Ale to Kościół decyduje, czy można niemowlaka w tej sytuacji ochrzcić, czy nie (KPK Kan. 867 - § 1). Chrzest wcale nie oznacza równoprawności w Kościele - można być ochrzczonym i jednocześnie można odmówić udzielenia sakramentów. Do udziału w liturgii wymagany jest nie tylko chrzest, ale także odpowiednia dyspozycja - dlaczego hałasujące dziecko ma być tolerowane na liturgii, a już upośledzony intelektualnie dorosły obsikujący filar ma być sekowany? To i to dotyczy przecież kwestii przyjętych norm postępowania.
Cóż to znaczy "pobożnie przeżywać Eucharystię"?! Czy w samej Biblii nie zostało napisane: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego". I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je." (Mk 10,14b-16) Czy też jak te groby pobielane, ładne z zewnątrz... "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości." (Mt 23,27-28) a w zasadzie cały Mt 23. Faktem jest, że rodzice powinni w trosce o dobro swoje i innych wiernych wybierać msze dla dzieci w miarę możliwości, ale wypraszanie dzieci (z rodzicami) z kościoła jest moim zdaniem niezrozumieniem Ewangelii, ducha pobożności, jest uprawianiem faryzeizmu i stawanie w obłudzie niźli w prawdzie.
Czy ktoś "przeszkadza przychodzić dzieciom"? Nie, nikt. Tu się toczy dyskusja o PRZYPROWADZANIE przez rodziców dzieci (nieumiejących się jeszcze właściwie zachowywać na liturgii), a nie o PRZYCHODZENIE dzieci.
Mk 10,13-16 13 Przyprowadzano do Niego dzieci, aby je dotknął. Uczniowie zaczęli je strofować. 14 Gdy Jezus to zauważył, oburzył się i rzekł im: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie zabraniajcie im, bo do takich należy królestwo Boże. 15 O tak, oświadczam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego". 16 Potem obejmował je ramieniem i błogosławił, kładąc na nie ręce. CZYTAMY ZE ZROZUMIENIEM, POTEM ZABIERAMY GŁOS W DYSKUSJI!!!
Ciekawe, od jakiego wieku Pan Jezus w Ewangelii te dzieci błogosławił? Czy tylko te, które potrafiły się w Jego obecności odpowiednio zachować? A jeśli ustanowił jakieś wiekowe minimum dla przebywania w jego obecności, to po co chrzcimy niemowlaki?
Panie KJ, w przytoczonym przeze mnie cytacie jak byk stoi na samym starcie: "Przyprowadzano do niego dzieci, aby je dotknął. Gdy Jezus to zauważył, oburzył się...". PROSZĘ PONOWNIE O CZYTANIE ZE ZROZUMIENIEM.
Panie Tato. Ale nikt nie cytuje fragmentu o przyprowadzaniu, tylko słowa Jezusa. A tam nie ma nic o przyprowadzaniu ("Pozwólcie przyprowadzać rodzicom..."), tylko o przychodzeniu ("Pozwólcie dzieciom przychodzić...). Jak już wielokrotnie było mówione: nikt nikomu (ani rodzicom, ani dzieciom) nie zabrania przychodzić na liturgię. Żądamy jedynie, aby tak rodzice, jak i dzieci zachowywali się odpowiednio i nie przeszkadzali innym w uczestnictwie w Ofierze Chrystusa. W Wy nadal tego nie chcecie zrozumieć.
@Tato, Ciekawski: Przyprowadzanie dzieci do kościoła jest ok. Ale na Mszę świętą? Przypomnę tylko, jaka była reakcja dobrotliwego Jezusa na niestosowne zachowanie w Domu Ojca ("Gorliwość o dom Twój pożera mnie")... O ile pamiętam ani w Wieczerniku ani na Golgocie nie stało przesadnie dużo dzieci, a tych wydarzeń uobecnieniem jest Msza święta. Jezus błogosławił dzieci. Kościół też to robi. Jego Wikariusz również. Tego nikt nie neguje.
A zdania o tym, żeby się stawać jak dzieci nie należy używać jako cepa do okładania oponentów w dyskusji. Bo w tym zdaniu nie ma powiedziane, o jakie zachowania chodzi. Sądzę, że raczej "dziecięce" niż "dziecinne". Nie wydaje mi się, żeby do wejścia do Królestwa Niebieskiego niezbędne było wrzeszczenie na cały głos, bieganie w czasie podniesienia czy załatwianie się w pieluchę. Obstawiam, że chodzi raczej o wewnętrzną postawę ufności i miłości do Pana. Takie, jak np. u św. Tereski. W przeciwnym razie sądzę, że żaden z męczenników nie ma szans na zbawienie
Kościół podczas Mszy św., to nie plac zabaw. Kto nie rozumie, co dzieje się podczas Mszy św i dlaczego to misterium wymaga szacunku i wyciszenia, ten nie zrozumie, dlaczego inni uczestnicy wymagają szacunku. Krzyk, bieganie, kopanie, to nie sposób na edukację dzieci. Jeżeli kapłana nie słychać podczas głoszenia homilii, to nikomu to nie służy. Później dzieci po rodzicach są egoistyczne i roszczeniowe: ja chcę, mi się należy, daj. Moje dzieci inaczej były chowane.
Szkoła to też nie plac zabaw, ale jednak jak w szkole dziecku się coś nie podoba albo się nudzi, to nauczyciel nie wzywa rodziców, żeby zabrali dziecko do domu, tylko je uspokaja albo zajmuje czymś innym, jako że DZIECI ŁATWO SIĘ ROZPRASZAJĄ. Ksiądz podczas Eucharystii powinien robić to samo: jeśli widzi, że na Liturgii jest akurat dzieci więcej, niż przewiduje ustawa, to np. skraca kazanie (właściwie to powinien w ogóle zrezygnować z kazania na rzecz homilii, ale to temat na osobną dyskusję), upraszcza język, etc. A poza tym Pan Szanowny jest specjalistą pedagogiem, żeby się wypowiadać jako autorytet w sprawach wychowywania i edukacji dzieci?
Istnieje obowiązek szkolny - w Polsce chyba od 6 r.ż. Jeśliby uczeń (albo nauczyciel) przyszedł do klasy z 2-letnim dzieciakiem, które by płakało, wdrapywało się na ławki i jeździło samochodzikiem między krzesełkami, zapewniam Pana: równie szybko dziecko by stamtąd wyleciało. W Kościele obowiązek uczestnictwa w Eucharystii zaczyna się od 7 r.ż. Wcześniej dziecko może uczestniczyć, o ile nie przeszkadza w liturgii.
Ksiądz nie musi reagować na to, co się dzieje wokół niego. On jest skupiony na Chrystusie. A dla ludzi nie musi "upraszczać języka" czy skracać czegoś, co było przygotowane. Nie ma być dobrze w kościele i sielskiej atmosfery pikniku, ksiądz nie jest też wodzirejem ani bardem, aby miał reagować na publiczność. Msza św. to nie komedia dell'arte. To akt spotkania z Panem Bogiem.
Zgadzam się z Gość123. Niestety, wielu księży zapomina, że na mszy głosi się HOMILIE, nie KAZANIA. A co się tyczy obowiązku szkolnego, to w Polsce jest on co prawda od 7 (przywrócony przez obecnie jaśnie nam panującą ekipę) roku życia, ale już np w UK od piątego. I w dodatku w zasadzie nie ma specjalnych mszy dla dzieci. I jakoś tu nikomu nie przeszkadza płaczące czy wędrujące po kościele dziecko, za wyjątkiem oczywiście innych Polaków oraz księży (w zasadzie też prawie wyłącznie tych, który przyjechali z Polski).
W UK nikomu też nie przeszkadza przystępowanie do komunii cudzołożników (tzn. rozwodników w ponownych związkach) "za wyjątkiem oczywiście innych Polaków oraz księży (w zasadzie też prawie wyłącznie tych, który przyjechali z Polski)". Wspaniały po prostu argument Pan zaproponował!
Panie KamilŁ, oczywiście ma pan rację. Ale analogicznie, np. nauczyciel w szkole to też nie jest taka osoba. Ale na nas, chrześcijanach, spoczywa niejako "obowiązek" miłości miłosiernej, a zabraniając komukolwiek dostępy do Pana Boga (zwłaszcza na Eucharystii), nie realizujemy tego wezwania.
Panie Tato, to bardzo błędny trop. Nasz "obowiązek miłości miłosiernej" powinien w takim razie dozwalać na dostęp do Eucharystii dla każdego bez wyjątku (przecież Bozia kocha wszystkich) - nie tylko niemowlaki, ale i niewierzących czy osoby jawnie chełpiące się grzechem.
Problemem w kościołach nie są płaczące dzieci, ale ich bezradni rodzice, którzy nie potrafią nad dziećmi zapanować, Obserwuję to niemal codziennie, Jeśli rodzic, zamiast dziecko uspokajać, zabawia je podając mu np. kluczyki czy grzechotki do zabawy, albo biegając za dzieckiem i czyniąc jeszcze większe zamieszanie, to świadczy o bezradności rodzica. Proszę zwrócić uwagę, że dzieci często przychodzą do kościoła z babciami i te doskonale sobie radzą z temperowaniem małych dzieci. I jeszcze jedno - gdyby rodzice tego płaczącego dziecka rozumieli, że ich dziecko może przeszkadza innym, to sami wyszliby na chwilę z dzieckiem, uspokoili je i ponownie wrócili do kościoła, nie czekając na wyproszenie przez księdza. W wielu kościołach są msze dla dzieci, ale rodzice przyprowadzają swe pociechy, kiedy im pasuje, a nie kiedy jest msza dla dzieci. I jeszcze jedna refleksja - chyba Pan redaktor przesadza widząc sprzeczność i hipokryzję w postawach ludzi, którzy są przeciw aborcji, modlą się za dzieci, a jednocześnie przeszkadzają im dzieci w kościele. Myślę, że nie ma ludzi, którym przeszkadzają dzieci, problem w tym, żeby dzieci wychowywać i umieć nad dziećmi panować, ważne też to, aby wykazać się wyczuciem i zwyczajnym taktem, czyli zrozumieć, że nasz kochany berbeć może innym przeszkadzać
Panie Jeży, a ma pan dzieci? A jeśli pan ma, to przyprowadza je Pan do kościoła na Mszę? Bo ględzić o bezradności rodzica jest bardzo łatwo, trudniej jest nad dzieckiem ZAPANOWAĆ i nie wykazywać się BEZRADNOŚCIĄ w realnej sytuacji życiowej. Szczęść Boże!
Drogi Tato, mam dwoje dzieci. Każde z nich co najmniej od 6 tygodnia życia przywożę/ przyprowadzam na msze sw. niedzielną, a także przynajmniej raz na mszę św. w tygodniu. Panuję nad zachowaniami moich dzieci w kościele, ponieważ od początku postawiliśmy sobie (!) wraz z mężem konkretne wymagania: nie wyciągaliśmy małych dzieci z wózka na czas mszy św., a jeśli już taka konieczność zaistniała wówczas dzieci zawsze pozostawały na naszych rękach, lub kolanach; nie pozwalaliśmy dzieciom na spacerowanie po kościele; nie było żadnego jedzenia, ani picia w czasie mszy św.; w przypadku starszych dzieci "siuisiu" było załatwiane bezpośrednio przed wejściem na mszę sw., żeby później nie latać po zakrystiach; gdy dzieci zaczynały płaczem coś wymuszać wyjeżdżaliśmy wózkiem do przedsionka, a wracaliśmy zaraz po tym, jak się uspokoiło; zawsze podchodziliśmy w skupieniu razem z dziećmi do komunii św.; modlimy się też codziennie razem z dziećmi w domu rano i wieczorem. To wszystko sprawiło, że zawsze uczestniczyliśmy we mszy sw. wspólnie całą rodziną, bez większych "hec", spokojnie i godnie. Młodsza córka dłużej nas "ćwiczyła" w cierpliwości, ale i na nią znalazł się sposób. Przywoziłam ją przez cały październik na różaniec. Siedziała w wózku. Do 15.10 wytrzymywała maksymalnie do drugiej dziesiątki, a później próbowała już wymusić wyjście z wózka. Wtedy wychodziłyśmy na chwilę do przedsionka, aż się uspokoiła. Nie ulegałam jednak jej zachciance wyjścia z wózka. Na koniec października mogłam już spokojnie odmówić przy niej cały różaniec w kościele, a ona modliła się po swojemu na swoim, bez płaczu, wymuszania i przeszkadzania. Miałam swoją przestrzeń modlitwy, a córcia swoją. A zatem da się zapanować nad dzieckiem, choć jest to trud wymagający wysiłku i konsekwencji rodzica, ale nauka posłuszeństwa jest podstawą wychowania. Powodzenia
W usuniętym komentarzu zamieściłam link do konkretnego artykułu odnoszącego się do problematyki wychowania. Rozumiem, że nie można tego robić:o( Pozostaje mi zatem tylko polecić dostępne w sieci artykuły odnoszące się do tematyki edukacji w ujęciu klasycznym.
A czy ktoś pomysli o tych którzy muszą isc z dzieckeim do kościoła zeby wogole być na mszy, jeśli mój maż jest w pracy całą niedzielę to do kościoła musze iśc z dzieckiem, jeśli jest chora a on w pracy to nie idę wcale. Jesli będe z nią sztać na polu bedzie jeszce gorzej a dotego nauczę ją lekceważenia Boga i KOścioła .....
Widzę, że wolała Pani na nowo napisać, zamiast odpowiedzieć mi. Więc jeszcze raz. Rozumiem, że mąż wykonuje zawód, bez którego społeczeństwo nie może się obejść nawet w niedzielę? Rozumiem także, że nie ma w Państwa okolicy świątyni, w której sprawowana jest msza w sobotę wieczorem? Jeśli oba te warunki są spełnione, nie ma Pani oczywiście obowiązku uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii.
Pan Jezus powiedział: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie." Co z Was za katolicy? Kochajcie ludzi, wszystkich, tych małych też. Obowiązek chodzenia do kościoła od 7 r.ż., kto to wymyślił? Ja mam dwoje niepełnosprawnych intelektualnie dzieci. Tez zostały wyproszone z kościoła. Nawet nie wiecie jak to bardzo boli. Człowiek przychodzi do Jezusa a ludzie każą mu stanąć za drzwiami, tak jakby nie było dla niego i jego dzieci miejsca w kościele.
Oczywiście, należy po prostu zwracać uwagę rodzicom, by odpowiednio zaopiekowali się dziećmi, by nie przeszkadzały zgromadzeniu w liturgii. Czasami, niestety, to zaopiekowanie oznacza wyjście ze świątyni. Wstyd tylko, że obecni 20-30-letni rodzice zupełnie zatracili poczucie kultury (sam jestem trzydziestolatkiem).
A Pani wie, jak to boli, gdy człowiek cały dzień czeka na Eucharystię jako na szczyt niedzieli, a nie może jej odpowiednio przeżyć i we właściwy sposób uczestniczyć, bo dziecko (a najczęściej kilka) robią sobie ze świątyni plac zabaw - zresztą ich rodzice zachowują się podobnie, jak rodzice na placu zabaw. Proszę wziąć pod uwagę, że w liturgii nie jest się samemu - czy to, że jestem pełnosprawny intelektualnie i jakoś tam wyrobiony liturgicznie ma mnie skazywać na nieustanną frustrację na mszy? A może należałoby robić "msze bez udziału dzieci"? Tego chcecie? Tworzenia gett?
Dziecko niepełnosprawne umysłowo w stopniu głębokim nigdy nie dorasta. Nie biega (bo nie chodzi), nie robi bawialni z kościoła, jedynie wokalizuje od czasu do czasu (bo nie mówi) bez związku z liturgią. Czy je także chcecie wyrzucić poza nawias wspólnoty? Nie nauczę takiego dziecka "grzeczności", nie wyłączę pilotem. Mam prosić o specjalne Msze św. dla niepełnosprawnych...?
Nie jest zwolennikiem tzw. Mszy św. dla dzieci, choć rozumiem dobre intencje duszpasterzy. Niestety często przebieg takiej Mszy (piosenki, dialogi, widziałem nawet zabawki) prowadzą do infantylizacji Liturgii Najświętszej Ofiary. A kiedy dziecko dorośnie zaczyna rozumieć, że Kościół już nie dla niego. Tymczasem Kościół to wspólnota = zgromadzenie = eccleciae, gdzie jesteśmy różni, bo każdy jest potrzebny i ma własne miejsce. Wychowanie dziecka to przykład i rozmowa, dlatego Msza św. i inne formy pobożności dzieci powinny przeżywać patrząc na powagę i zaangażowanie rodziców a nie na zabawy i urozmaicenia dające wyczuć, że ktoś chce kupić ich przychylność. Dziecko nie musi wszystkiego rozumieć, dorośli też nie cieszą się taką łaską. Należy wymagać od rodziców pilnowania dziecka, można też zaprosić mamy z niemowlętami np. do w bocznej kaplicy. Ale nikt nie ma prawa zabronić dziecku przyjścia lub bycia przyprowadzonym do Jezusa, bo on sam tego zakazał. Jeśli komuś przeszkadza niewinny płacz dziecka niech spróbuje pomyśleć, jak bardzo Bogu przeszkadzają zawinione przez nas grzechy.
W parafii u sióstr Felicjanek w Krakowie, mały kościółek, księża bardzo wyrozumiali dla maluchów, zawsze zrobią znak krzyża na czółku dziecka gdy rodzic idzie z maluchem przyjąć Komunię Świętą. I co fajne w zimie w kościółku jest ciepło.
Może być i prawą dłonią, pod warunkiem, że palcem środkowym lub serdecznym - są jeszcze kapłani starej daty, którzy potrafią kontrolować palce, sam widziałem :) W lewej ręce zapewne kapłan trzyma puszkę, więc to też nie jest dobra opcja...
Świetny artykuł. Sporo jeżdżę po Polsce mam do świadczenia z różnych stron kraju, ale tak naprawdę wszędzie jest podobnie. Jak dzieci jakkolwiek same się poruszają po kościele są traktowane jak intruzi. Wszyscy rozglądaj się za ich rodzicami, zmierzając ich wzrokiem i kiwając głowami z dezaprobatą.
jeszcze jedno zawsze należy pamiętać słowa Jezusa "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże".
Myślę, że we wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek - jeśli dziecko głośno płacze - wychodzę z nim z kościoła, jeśli nie umie wysiedzieć w ławce - staram się zabrać do kościoła np. książeczkę o Mszy św., żeby miało się czym zająć itp. Można usiąść z dzieckiem z przodu kościoła, żeby lepiej widziało, co się dzieje na ołtarzu, ale jeśli zaczyna rozrabiać, wyprowadzenie do przedsionka może być skuteczną lekcją, że w kościele należy zachowywać się przyzwoicie. Piszę to z własnego doświadczenia sprzed paru lat (dzieci są już teraz w wieku szkolnym). Od małego uczyliśmy dzieci, że kościół jest miejscem, gdzie należy zachowywać się spokojnie i cicho (co nie zawsze było łatwe :) ) i szczerze mówiąc naprawdę trudno było czasem wytłumaczyć im, dlaczego to dziecko obok biega po kościele czy głośno rozmawia. Więc myślę, że zachowane naszego dziecka w kościele ma nie tylko znaczenie dla starszych wiernych, ale również dla innych dzieci, które też dopiero uczą się szacunku do tego miejsca. I to od nas - rodziców zależy, czy dziecko będzie traktowało kościół jak bawialnię czy jak miejsce święte.
I o to właśnie chodzi. Nikt nie ma do rodziców, którzy sie starają zapanować nad sytuacją pretensji. Problem jest wtedy, kiedy rodzicom nie przeszkadza, że dziecko przekrzykuje celebransa, organistę i cały chór. Ja też mam problem wytłumaczyć dziecku czemu ma być grzeczne skoro przed ołtarzem przebiegają głośno całe tabuny dzieci i nikt się nie wyrywa żeby swoje dziecko zgarnąć. Z drugiej strony trudno oczekiwać, że maluch spokojnie wysiedzi przez całą Mszę św., która jest dla niego nudna i niezrozumiała.
Dziękuję za ten artykuł. Potrzeba tutaj mądrości, by unikać skrajnych zachowań, bo jednak nie można dziecku na wszystko pozwalać, i to nie tylko w kościele, w dodatku podczas liturgii, ale również w innym miejscu publicznym, a nawet we własnym domu. Z drugiej strony nie można "wyrzucać" dzieci z kościoła. Dobry Boże, daj nam mądrość! :)
No i jeszcze jasna wskazówka dla mam i babci - nie przynosić do kościola żadnych ciastek ani chrupek żeby zająć czymś dziecko. Kobiety mają rozwinięta (podobno) empatie ale wymaga ona jeszcze wspomagania wyobraźnią. Co ja mam dziecku powiedzieć jak chce chrupki bo koleżanka dostała od mamy czy babci. Jeszcze nigdy nie widziałem ojca dającego ciasteczka dzieciom. Artykuł jak najbardziej ok.
A kto z Was się zbulwersował i zareagował, jak nastolatki przychodzą w krótkich spodniach / spódnicach? Albo z dekoltem takim, że niewiele zasłania? No?! A kto z Was przyszedł z pomocą takiemu rodzicowi? No kto z Was, lenie, ruszył zad, wziął dziecko i się nim zajął? No właśnie, a do krytyki to pierwsi...
Dziecko jest milsze Bogu niż dorosły, jego płacz i krzyk milsze niż modlitwa dorosłych, którzy najczęściej wstydzą przyznać się do Niego przed kolegami z pracy, nieznajomymi itp.
Dziecko jest milsze Bogu niż dorosły, jego płacz i krzyk milsze niż modlitwa dorosłych, którzy najczęściej wstydzą przyznać się do Niego przed kolegami z pracy, nieznajomymi itp.
Ma Pan coś na potwierdzenie tych bzdur? Zaczynając od twierdzenia, że dorośli najczęściej wstydzą się Boga. A potem przechodząc do tego, że Bóg woli płacz dzieci od modlitwy grzeszników, części z nich zapewne skruszonych. Jakiś cytat? Pismo święte? Ojcowie Kościoła? Tak wiem, "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie", które jest argumentem mającym pozwalać dzieciom na wszystko, plus jeszcze "jeśli nie staniecie się jak dzieci...", rozumiane jako zachęta do rozwydrzenia. No i jeszcze może polane sosem samokrytyki Franciszka i tekstem o tym, jak to "bo w Polsce to"... Chyba już wiem, czemu ten komentarz nie ma odpowiedzi. Z bzdurami/trolami trudno dyskutować...
W mojej parafii ksiadz powinien wyprosić niektórych rodziców, którzy nie tylko pozwalaja dziecku biegać i krzyczeć na stopniach ołtarza ale również łaża za tym dzieckiem po kościele jak krowy po pastwisku.
W częstochowskiej Dolinie Miłosierdzia są Msze rodzinne. Przykład: http://dolina-milosierdzia.pl/index.php/multimedia/galeria/galeria-84.a także raz w miesiącu dodatkowe Msze dla przedszkolaków: http://dolina-milosierdzia.pl/index.php/multimedia/galeria/galeria-16
Zapytam się tak- co powiedział Jezus na temat dzieci? Ja wiem. Mam troje dzieci najmłodszy syn Franciszek ma dwa latka i nie interesuje mnie zdanie innych, jest w Domu Bożym aby porozmawiać z Panem, a stare baby i chopy jak przeklachajom cało msza to jest ok? Pan Bóg sam wie kto szczerze przyszedł do Jego domu i przyjdzie czas kiedy nas z tego rozliczy
wychowałam dwoje dzieci i małego uczyłam, że w kościele nie wolno głośno rozmawiać ani hałasować. Jeśli zdarzyło się to w kościele natychmiast reagowałam i zwracałam uwagę.Czasami zdarzało się, że nagle któraś z pociech dostała tzw. histerii wówczas wychodziłam z kościoła i czekałam aż się uspokoi na zewnątrz. Nie do przyjęcia jest dopuszczanie przez rodziców głośnego zachowania dzieci w kościele. Jeśli dziecko a czasami rodzic dziecka nie potrafią się zachować niech przychodząa na msze św. dla dzieci. W każdym kościele jest taka msza sw. w czasie takiej mszy zarówno księżą jak i wierni starsi, którzy zdecydowali się przyjść na taką mszę nie mogą mieć pretensji.
W Stanach w kosciolach sa osobne pomieszczenia, przeznaczone dla rodzin z malymi dziecmi - zwykle kaplica z boku, gdzie wszystko widac przez szybe I slychac przez glosniki. Tam gromadza sie rodziny z maluchami, dzieci koloruja kredkami, ogladaja ksiazeczki, wchodza pod lawki, ruszaja sie w te I Tamta strone, wspinaja sie, chodza po kosciola, I nikt nie jest oburzony. Jezus powiedzial: " przyprowadzcie do mnie dzieci". Wszystkie, nie tylko grzeczne I siedzace cichlids. Tym bardziej ruchliwym trzeba pomoc, zajac uwage, dac zajecie,
Artykul bardzo dobry. Cudowne Msze dla dzieci sa u nas w Nowym Saczu z kosciolku Kolejowym. Odbywaja sie o 11 i 15.30. Sa to Msze dla dzieci i przy czynnym udziale dzieci. Czas trwania i tresci dostosowane dla najmlodszych. Jedan nic tak mnie nie irytuje jak dzieci 60+ 70+ i wyzej w pierwszych lawkach a rodzice z dziecmi stoja trzymajac maluch na rękach. Lub inni wierni ktorrzy przychodza na taka Msze z mysla masz Panie Boże 30 min i do widzenia lub srogi wzrok ludzi starszych a w koncu jest to Msza dziecieca.
Juz jakis rok temu prosilismy proboszcza o krotka msze sw. dla rodzicow z malymi dziecmi. W naszej parafii to naprawde bardzo duza i wyrozniajaca sie grupa, jako ze osiedle jest 'mlode'. I co? Msza dla dzieci jest najdluzsza msza sw. w niedziele. Prosilismy o modlitwe za malzenstwa, o jakies kazania nt malzenstwa i rodziny, dla malzonkow i co? I nic. Jesli jakies jedno kazanie bylo, to o tym jak wziac koscielny 'rozwod'. Szkoda ze ksieza ida na latwizne zamiast posluchac tego, o co prosza ich parafianie. Ja wiem, ze niedzielny wyklad z teologii jest wazny, ale niechze czasem ksieza powiedza co nieco o nauczaniu kosciola nt ojcostwa, macierzynstwa i funkcjonowania rodziny katolickiej. Przeciez kosciol to w wiekszosci malzenstwa z dziecmi, a tu cala oferta skierowana do emerytow. Wiem ze to najlatwiejsza grupa docelowa dla ksiezy, ale co z cala reszta?
W Katowicach u oblatow jest msza na 10 z dziecmi takimi z ktorymi da sie pogadac a o 16 z malymi. Gorzej gdy na msze dla dzieci przychodza babcie i maja pretensje ze dzieci jej przeszkadzaja.
"Bywa, że parafianie świeccy przejęci świętością celebracji nie potrafią wytrzymać z dzieckiem w jednej ławce. Jak to jest, że nieraz ci sami parafianie rękami i nogami podpisują się pod hasłami obrony życia, albo włączają się w różne formy omadlania życia poczętego." - co ma piernik do wiatraka?
Pewną opcją do rozważenia jest uczestnictwo w Eucharystii w sobotę wieczorem - tak robiła moja mama kiedy byłam małym szkrabem. Zwykle taka msza jest krótsza niż niedzielna, więc dziecku łatwiej to znieść. Jest mniej ludzi, łatwiej zatem wybrać miejsce trochę oddalone od innych uczestników liturgii. Dodatkowo ja płaczem reagowałam na kościelne organy, a w mojej parafii sobotnia msza była bez udziału organisty. Ale przede wszystkim wymagany jest rozsądek ze strony wszystkich: rodziców, innych parafian i księży.
Ten artykuł to po prostu demagogia, że to niby zły ksiądz wyprasza dzieci z kościoła. Na pewno by tego nie zrobił, gdyby nie musiał, czyli gdyby rodzice byli kulturalni i sami wyszli z płaczącym dzieckiem. Dzieci nie można ich zawsze i wszędzie zabierać.Każdy kto idzie do kościoła na Mszę sw. ma prawo uczestniczyć w niej w spokoju. Msza święta to nie plac zabaw i nie są winne dzieci, tylko ich RODZICE, którym się wydaje, że ich dzieci mogą terroryzować innych bieganiem, zabawą i krzykiem.
Niestety autor odpowiedzi że tak powiem chciał żeby wilk był syty a owca cała . Sądzę że wszyscy spotykamy się z tym problemem. I nie mówimy tu o dziecku które zapłacze czy pochlipuje ale o wrzeszczącym biegającym po całym kościele bachorze na którego zachowanie opiekunowie nie reagują .I tu jest problem . W każdym mieście są msze dla dzieci w czasie których dzieci "rządzą " i tam maja prawo nawet jak to powiedział prowadzący ksiądz chodzić dookoła ołtarza itd. bo to jest msza dla nich . Ale nie że rozwydrzony bachor powoduje że wszyscy muszą słuchać jego wrzasków nie mogąc skupić się na Mszy Świętej.
Bardzo podoba mi sie praktyka z Wielkiej Brytani - osobne pomieszczenie dla dzieci w ktorym moga sie bawic i nie przeszkadzaja innym. Jako mama dwoch maluchow nie mialabym szansy uczestniczyc w Mszy przez conajmiej pare lat gdyby nie to rozwiazanie
"Ojcze, składamy Ci tę Ofiarę" Msza jest dla Boga - nie dla ludzi, nie dla dzieci, a wyrwane z kontekstu "nie zabraniajcie im" jest tylko usprawiedliwieniem dla ciemnoty i prostactwa tych pseudokatolików co to przyszli na Mszę jak po usługę albo na zakupy do hipermarketu
W kościele karmelitów bosych w Krakowie przy ul. Rakowickiej 18 jest kaplica w której jest dywan, zabawki kredki, stolik itp. akcesoria aby zająć najmniejszych, byliśmy z rodziną mile zaskoczeni. Może takie rozwiązania promować należy w polskich parafiach? tam gdzie jest taka możliwość oczywiście
Zawsze twierdziłem, że zabranianie przychodzenia dzieciom do Pana Jezusa to stara apostolska tradycja, jak widać wciąż żywa we współczesnym kościele. A tak na poważnie to najlepsze msze dla dzieci pamietam u Jezuitów na Rakowieckiej w Warszawie. Nie wiem czy jeszcze tam są odprawiane bo mieszkalem w tej parafii 10 lat temu. Nigdzie indziej nie znalazłem miejsca równie przyjaznego dzieciom.
Jak dziecko płacze (czytaj drze się na cały regulator) zawsze można wyjść na chwilę, porozmawiać albo przeczekać i wrócić do kościoła. Ja tak robię i to działa.
Bardzo podoba mi się ten artykuł. W moim mieście Olsztynie (Warmiap ciężko znaleźć kościół do którego można pójść na Mszę św. dla dzieci z dzieckiem, które ma autyzm. Ciężko nam też zostawić nasze dziecko i samemu iść do kościoła że względu na to, że nie zawsze mamy z kim zostawić, wymienianie się nie wchodzi w grę, a dziecko lubi chodzić do kościoła. W kościele biega, a uwielbia prezbiterium, bo tam jest ciekawie. Niestety często byliśmy wypraszani z kościoła, to przez starszych a nawet z Mszy dla dzieci przez księdza. Jeśli chodzimy do kościoła to do Bartąga pod Olsztynem na Mszę dla dzieci. To jest parafia, która słynie z tego, że każdy jest tam mile widziany... ale też słyszałam o dwóch jeszcze parafiach (nie miałem okazji jeszcze sprawdzić) to parafia św. Mateusza oraz parafia Matki Bożej Fatimskiej w Olsztynie
Po najsampierwsze zapraszam do neokatechumenatu- tam się braciom wszystko nie podoba i dlatego człowiek przestaje się przejmować. Po drugie, jeśli ktoś mi mówi o wymienianie się z żoną to złość mnie ogarnia. Ponieważ przede wszystkim po to ślub brałem żeby stawać przed Bogiem w jedności z drugą połówką i wara poganom od mojego małżeństwa. Niech się trzymają postawy swoich dzieci żyjących czesto w konkubintach. Ponadto łatwo powiedzieć dla rodziców jedynakow, ja jak z żoną od 10 lat mam w domu dwulatka (mamy pięcioro dzieci) to ani mi się śni przez dziesięć lat nie chodzić razem do kościoła. No i na koniec chce powiedzieć, że najbardziej ja sam mam dosyć zachowania moich dzieci w kościele i nie potrzebuje tych wszystkich mądrych spojrzeń innych rodziców bo i tak cały czas w głowie przed wyjściem (ostatecznym) z kościoła powstrzymuje mnie jedna myśl,- to jest ku twojemu nawróceniu.
Oj, nawrócenia Ci potrzeba, bo masz strasznie prostacki sposób wyrażania się o innych. To w neokatechumenacie tak uczą i tego nauczysz te swoje liczne dzieci?
90% wypowiedzi łącznie z treścią artykułu to gra słowna i manipulacja. Tak się nie da rozmawiać a artykuł nic nie wnosi. Czy na prawdę chcemy Kościoła opartego na takich "gatkach" że dziecko jest milsze Bogu, to znaczy, że ma prawo robić co chce? Że pływaka trzeba uczyć od dziecka więc trzeba też uczyć berbecia braku szacunku do skupienia innych? Dziwnym trafem nauki seksualności nie zaczynamy od kołyski, to dlaczego mamy nauczyć bycia na Mszy? W obu przypadkach wystarczy miłość matki czy ojca, nie trzeba "łopatologicznego" wprowadzania w zachowania dorosłych.
Ja mam trójkę dzieci. Zdarzyło mi się również szukać Mszy Św. specjalnie w kontekście moich maluchów. Trafiłem na taką organizowaną w salce katechetycznej, gdzie była nawet opiekunka dla dzieci. Generalnie wszystko super ale czułem się tam jak trędowaty, bo to ja musze uciekać i chować się ze względu na moje dzieci. Dlaczego? Dlaczego nie mogę swobodnie uczestniczyć w życiu mojej wspólnoty tylko dlatego, że Bóg obdarzył mnie takim (nie)szczęściem jakim są dzieci? Dlaczego my Polacy-katolicy tak nie lubimy dzieci? Dlaczego dzieci to jest dla nas tak duży problem... w kościele, w restauracji, w pociągu... na każdym kroku spotykam się z niechęcią ludzi wobec dzieci tylko dlatego, że są dziećmi. Dużo jeżdżę po świecie i mocno doświadczam tego, że to nas naprawdę wyróżnia spośród innych narodów - niechęć do dzieci. I co gorsza niechęć ta jest dość mocno prezentowana również przez wielu ludzi Kościoła. Wg mnie to jest właśnie główna przyczyna tego, że w Polsce rodzi się tak mało dzieci.
Nie lubimy ROZWYDRZONYCH dzieci, którym się pozwala na wszystko i w każdej sytuacji oczekuje że to one są centrum wszechświata. Niestety teraz większość rodziców w ten sposób (nie)wychowuje dzieci.
no tak, bo dla nas wszystkie dzieci są ROZWYDRZONE bo "teraz większość rodziców w ten sposób (nie)wychowuje dzieci" - właśnie o tym piszę... kiedy dziecko przeszkadza to jest rozwydrzone, rodzice okropni, itd. Tylko JA-Polak jestem bez wad i na wszystkich mogę narzekać :)
Warszawa, parafia św Jakuba przy pl. Narutowicza, o 11:30 msza w sali św Faustyny, po prawej stronie kościoła, msza dla rodzin z małymi dziećmi. (w tym samym czasie w kościele trwa msza dla większych dzieci)
Zastanawia mnie jedna sprawa. Mam 45 lat, 23-letniego syna i prawie 15-letnią córkę. Od dziecka chodziłam do Kościoła, chodziły również moje dzieci. Nie przypominam sobie żeby w latach 70-tych, czy 80-tych po kościele biegały lub hałasowały jakiekolwiek dzieci. Nie zdarzyło się by moje dzieci źle zachowywały się na mszy świętej, a córkę mam naprawdę temperamentną. Może warto skupić się raczej na rodzicach, którzy nie potrafią wychowywać swoich dzieci w szacunku dla innych ludzi. Wyjście z kościoła np. do zakrystii kiedy niemowlę płacze nie wymaga chyba nadludzkiego wysiłku.
Może zdanie "nie przypominam sobie" jest tu kluczowe. Przecież z punktu widzenia psychologii rozwojowej niemożliwym jest,żeby kilkuletnie dziecko grzecznie (jak mumia)stało w kościele. Moja mama też często opowiada,jak to sami zasypialiśmy,wszystko jedliśmy i w ogóle :)
Tak się składa, że moi rodzice pamiętają, że w latach 70-tych i 80-tych nie było dzieci, które biegałyby po kościele, więc "punkt widzenia psychologii rozwojowej ", nie ma tu znaczenia. A zachowanie moich dzieci pamiętam doskonale. Nawet jeśli były znudzone, w kościele zachowywały się tak by nie przeszkadzać innym.
Oczywiście, że problem nie jest z dziećmi! Problem jest z rodzicami tych dzieci. Krzyczące, biegające, niepotrafiące zachować się dzieci, lub dzieci malutkie, najzwyklej w świecie męczone (i nie tylko one!) przez rodziców podczas Mszy św., to charakterystyka postawy rodziców. Tego nie da się ukryć za słowami papieża, ani za pomocą żadnej manipulacji.
Niedawno na Mszy św. podczas podniesienia małe dziecko biegało sobie przed ołtarzem. Matka klęczała w pierwszej ławce i nie przyszło jej do głowy, by zabrać stamtąd dziecka . Choć starałam się patrzeć na Hostię w podnoszoną przez kapłana, to jednak wzrok kierował się mimowolnie ku malcowi. Przypuszczam, że większość osób na Mszy tak miała. Aż prosiło się by przynajmniej celebrans zwrócił uwagę matce, by zaopiekowała się dzieckiem, ale nie zrobił tego i cały kościół musiał znosić widok dziecka bawiacego sie na stopniach ołtarza niemal przez całą Mszę. I dlatego jestem za tym, że nie tyle dziecko, ale jego rodziców, mozna wyprosić z kościoła i to nie tylko dwa razy - aż nauczą dziecko odpowiedniego zachowania w kościele. Czy wszyscy dorośli mają cierpieć w milczeniu dlatego, ze dzieci mają "prawo" przychodzić do kościoła, by się w nim pobawić i wybiegać?
W Zbrosławicach w kościele raczej nie ma biegających i krzyczących dzieci. Zdarzało się że wśród ludzi stojących z tyłu w kościele słyszało się głosy zniecierpliwionych dzieci, ale nie zwracalam na to uwagi ani inni tego nie robili. To znaczy nie było odwracania się i demonstrowania, że coś się nie podoba. Każdy skupiał się na mszy.
W kościele Św. Jadwigi Królowej w Kielcach o 11.30 są dwie msze. W górnym kościele dla młodzieży, a w dolnym dla najmłodszych dzieci (od 0 do mniej więcej zerówki). Natomiast o 10.00 w górnym kościele jest msza dla "średnich" dzieci.
U nas małe dzieci potrafią lepiej się zachowywać niż ministranci (nie wiedzą co mają robić), a zwłaszcza lektorzy. Oni nawet podczas nabożeństw i podczas przeistoczenia cały czas rozmawiają i robią jakieś ironiczne uśmieszki, przeszkadzając innym w skupieniu. A po zakończeniu "kariery" większość to najgorsi chuligani i szumowiny, którzy "uczestniczą" w Mszy św. stojąc gdzieś na schodach przed kościołem. W dodatku żują gumę czuć od nich alkohol, i bawią się telefonami.
Mnie wydaje się, że to nie kwestia księdza by pilnować i upominać lub nie rodziców niesfornych malców, ale tych rodziców by wykazali się wyczuciem i zapanowali nad dzieckiem gdy sytuacja tego wymaga. To rodzic powinien wiedzieć czy jego pociecha nadaje się do zabrania do kościoła czy może robić to raz w miesiącu lub jeszcze się wstrzymać. Czy wybierać miejsce w pierwszych ławkach czy raczej takie umożliwiające szybkie opószczenie świątyni gdy dziecko robi się nieznośne. Ilekroć dziecko "daje czadu" w kościele i wyprawia w nim niestworzone harce nie jest ono obiektem mojej irytacji -są nim natomiast rodzice tego dziecka którzy mu na to pozwalają. Elementem zapoznawania się z kościołem powinien stać się też sposób jak się w nim zachować oraz co w nim wolno a co nie.
Tu nie chodzi o przeszkadzanie...Tu chodzi o SACRUM. Kościół jest miejscem SACRUM, jest miejscem, które ma przypominać o tym, Kim jest Jego Gospodarz, jest Domem Bożym, jest miejscem, które ma budzić Bojaźń Bożą, szacunek do Boga, jest miejscem powagi. Dzieci zatem w Kościele nie mają się bawić, nie mają nic "rozumieć", bo dzieci nic nie rozumieją i na tym polega ich niedojrzałość. Dzieci bazują na uczuciach. Msza Święta i kościół mają więc w nich wywoływać poczucie Tajemnicy, Grozy, Powagi, Czegoś Niezrozumiałego. Dzieci mają szacunek do tego, co jest "dorosłe", do tego, co nie jest z ich świata, ale przynależy do świata dorosłych. Będą zatem miały szacunek do Mszy Świętej i kościoła, jeżeli będą one również przynależeć do tego świata, a nie jeżeli będą czymś znanym, swojskim, zrozumiałym i dziecinnym. Wszelkie zatem organizowanie Mszy Świętych "dla dzieci" jest jednym wielkim NIEPOROZUMIENIEM. Msza Św. nie jest dla dzieci, młodzieży, dorosłych czy emerytów. Nie można różnicować Formy Mszy Świętej ze względu na jej uczestników. Msza Święta nie jest dla człowieka, tylko dla Boga. Ma swoją Formę, która jest ważniejsza niż subiektywne uczucia i odczucia jej uczestników. Powtarzam jeszcze raz: Kościół ma budzić Bojaźń Bożą i szacunek do Boga, przypominać o Jego Potędze. Właśnie dlatego nie może być barakiem, właśnie dlatego ma być monumentalny i bogato zdobiony, właśnie dlatego nie ma w nim miejsca na łażenie dzieci, na ich zabawę, na ich picie i jedzenie...To nie jest, na Boga, jakiś piknik! A często to tak wygląda: dzieci wchodzą wraz z niewiele bardziej od nich dojrzałymi rodzicami jak jakieś, za przeproszeniem, bydło do obory. Albo jak szarańcza. Coraz częściej też widzę, że dziecko sobie w Kościele pije...Albo je...No bo przecież to dziecko, bo przecież ciepło jest, trzeba się napić! A gdzie powstrzymywanie swoich uczuć ze względu na Formę, które to powstrzymywanie, która to wewnętrzna walka i dyscyplina jest sednem katolicyzmu? Gdzie się dzieci tego nauczą, jeżeli nie w kościele? PS Dlaczego w nowej wersji gosc.pl nie można zrobić nowego akapitu w komentarzu? Jak się daje "enter", to od razu komentarz się publikuje...Trochę to nieprzemyślane.
MP246, spróbuj spojrzeć nieco inaczej... Z tym, że kościół to miejsce sacrum, zgadzam się całkowicie - przecież przebywa w nim sam Bóg i z tego powodu swoją postawą wyraża się szacunek. Natomiast nie jest miejscem, które miałoby w kimkolwiek, a szczególnie w dzieciach, wywoływać poczucie grozy - nie przez ogień i trzęsienie ziemi, ale przez delikatny powiew Pan przemówił do Eliasza. Szacunku nigdy nie uzyska się przez strach. Trzeba też odróżnić strach przed Bogiem od bojaźni Bożej - cytując: "bojaźń Boża" to nie jest strach przed Bogiem, lecz bojaźń O BOGA, o miejsce, jakie On zajmuje w moim życiu". Dalej - czasami dzieci rozumieją więcej, niż nam się wydaje... Nie podoba mi się też postawa "dzieci nie mają nic rozumieć" - jako chrześcijanie mamy przecież "nieumiejętnych pouczać", czyli tłumaczyć, w jakim wydarzeniu uczestniczą. Sam Pan Jezus podkreślał, że jeśli nie staniemy się jak dzieci, nie wejdziemy do Królestwa Niebieskiego - dzieci mają w sobie prostotę, szczerość i niewinność, której brakuje niejednej dorosłej osobie. Dalej - organizowanie "kategorii wiekowych" ma sens - bo każdy wiek ma swoje prawa i ograniczenia. Do dziecka przyzwyczajonego do zabawy nie trafisz przez teologiczne rozprawy, bo tylko je znudzisz i zniechęcisz.Tak samo 8-latkowi nie dasz przecież do rozwiązania zadań na poziomie licealnym.Wreszcie - nieprawda, że Eucharystia jest dla Boga, a nie dla człowieka - jest dokładnie odwrotnie. Bóg poradzi sobie bez człowieka, ale człowiek do zbawienia potrzebuje Ciała i Krwi Pańskiej - "To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu." Wreszcie - forma, czyli liturgia, jest bardzo istotna - ale nie stanowi celu samego w sobie. Ma doprowadzić nas do lepszego przeżycia spotkania z Chrystusem. I tak rodzi się pytanie, czy proste, drewniane kościółki są gorsze od monumentalnych budowli? A tyle Eucharystii odprawionych na łonie natury? Na koniec - sednem katolicyzmu jest wiara w miłość Boga do człowieka. Wybacz, jeśli zrozumiałam opacznie którąś z Twoich intencji. :)
Niestety to co piszesz wymagałoby szerszego komentarza teologicznego, bo widać że nie masz nawet podstawowej wiedzy z tego zakresu, ale nie mam teraz na to czasu. Tak, Msza jest dla Boga, nie dla człowieka. Nie, na łonie natury nie odprawia się Mszy Świętych poza wyjątkowymi przypadkami (czytaj: kościół bardzo daleko lub 2 miliony wiernych, których nie pomieści żadna świątynia).
Co do grozy, to nie chodzi o strach przed Bogiem, ale o "misterium tremendum et fascinans" (poczytaj w necie).
Tak, miłość. A co to jest miłość? Miłość jest to WYŁĄCZNIE wypełnianie Przykazań Bożych i Kościelnych. "Kto wypełnia przykazania Moje, ten Mnie miłuje" (J 14,21). Jednym z Przykazań jest uczestnictwo we Mszy Świętej - i tu faktycznie, jest ona potrzebna człowiekowi do zbawienia - uczestnictwo w niej jest potrzebne, żeby wypełnić Przykazanie i nie zgrzeszyć ciężko. A jaka jest motywacja do miłości? Dlaczego właściwie mamy wypełniać Przykazania Boże i Kościelne? Otóż najlepszą motywacją jest właśnie Bojaźń Boża - czyli strach, lęk, obawa o własne zbawienie, lęk przed Piekłem i nadzieja na Niebo. To jest właśnie Bojaźń Boża. Dalej, na Mszy Świętej nie chodzi o to, aby rozumieć. Eucharystia jest Tajemnicą, więc nie da się jej zrozumieć niejako z definicji. We Mszy Świętej chodzi o to, aby w niej uczestniczyć. Nie chodzi tu o żadne "spotkanie z Chrystusem". "Spotkania z Chrystusem" to mają co najwyżej wybrani mistycy. Oczywiście - Chrystus jest realnie obecny w Najświętszym Sakramencie, w Postaciach Eucharystycznych, ale nie chodzi o to, aby go jakoś szczególnie "spotykać" czy coś przeżywać. Tu w ogóle pojawia się problem tego, czy ważniejsze są uczucia, czy Formy i Normy. Otóż prymat uczuć nad Normami nie ma NIC wspólnego z katolicyzmem. To następcy ideologiczni arcyheretyka Rousseau głoszą wyższość uczuć nad Normami. Oni także głoszą wyższość "szczerych" dzieci nad dorosłymi, którzy mają być "zepsuci światem". To nie ma nic wspólnego z katolicyzmem. Katolicyzm głosi, że uczucia nie podlegają ocenie moralnej, ocenie moralnej podlegają czyny. Chodzi więc o to, aby wypełniać Przykazania, niezależnie od uczuć...Ale chyba nieco zbaczam z tematu. W każdym razie - chodzi o Normy i Formy. Forma jest ważniejsza niż uczucia uczestników tej Formy, zwłaszcza jeśli chodzi o Formę Eucharystii. Polecam tu poczytać zwłaszcza "Ducha liturgii" Benedykta XVI. Forma liturgiczna nie jest niczyją własnością, żeby mógł ją dowolnie kształtować i dostosowywać do słuchaczy. Forma liturgiczna jest ukształtowana Tradycją i nie mamy prawa dowolnie jej zmieniać. Poza tym, Kościół jest powszechny, katolicki, a Msza Święta jest "szczytem i źródłem życia chrześcijańskiego", szczególnie więc powinna wyrażać ową powszechność, mając zawsze i wszędzie taką samą Formę, niezależnie czy uczestniczą w niej dzieci, młodzież, dorośli czy emeryci i czy odbywa się w Ekwadorze, Polsce, Japonii czy Senegalu. Msza Święta nie jest bowiem po to, aby ten czy inny jej uczestnik coś poczuł albo zrozumiał. Tradycja i Forma są ważniejsze od indywidualnych przeżyć. Kto twierdzi inaczej - jest protestantem. Dzieci nie umieją jeszcze rozumować - na tym polega ich niedojrzałość i to, że są dziećmi. Dzieci bazują na odczuciach i instynktach. Jeżeli zakazujemy dziecku czegoś, to stosujemy metodę kary i nagrody, a nie tłumaczymy dlaczego. Jeżeli np. zakazujemy dziecku jedzenia słodyczy, to nie tłumaczymy w stylu: słuchaj, Jasiu, nie możesz już zjeść więcej słodyczy, bo to niezdrowo, bo wiesz, one zawierają cukier, który ci się szybko rozłoży i zamieni na tłuszcz i przytyjesz i w ogóle zepsują się zęby, tylko mówimy po prostu: NIE, a jeżeli Jaś nie słucha, to go jakoś karzemy albo karą grozimy. Na tej zasadzie działają dzieci, na żadnej innej. Więcej na te tematy pisałem tu: http://milkblog.cba.pl/?p=1068, zaś o monumentalności kościoła m.in. tu: http://milkblog.cba.pl/?p=1361. Zapraszam też do lektury innych wpisów na moim blogu: http://milkblog.cba.pl @ona338 - jak zrobić odstęp między wierszami (nowy akapit)?
A jeszcze co do meritum - w tym, że mamy "stać się jak dzieci" - chodzi o to, że wobec Boga mamy stać się jak dzieci wobec dorosłych. Dzieci są zatem niżej w hierarchii od dorosłych, tak jak i my jesteśmy niżej od Boga. Wobec Boga jesteśmy jak dzieci - nie możemy Go pojąć, jesteśmy od Niego nieskończenie niżej, jesteśmy jak proch, jak robaki, jak dzieci właśnie. Mamy to uznać, mamy uznać swoją niższość wobec Boga. O to tu chodzi, a nie o to, aby dosłownie stać się jak dzieci, czyli wyrzec się Rozumu i Norm na rzecz niedojrzałego, zwierzęco-dziecięcego działania bazującego na uczuciach, odczuciach, instynktach, przeczuciach, intuicjach czy tym podobnych.
Moim zdaniem z powodzeniem można zorganizować niedzielne spotkania dla najmłodszych z rodzicami, na których wspólnie będzie się poznawało kim jest Bóg i uwielbiało Go tańcem, śpiewem itp dzieci chodząc do kościoła i na Mszę nie mają uczyć się formy igrzecznego zachowania tylko relacji z Najważniejszym, który jest Miłością, a nie dyscypliną, karnością kimś groźnym itd
W całej tej dyskusji zapominamy o jeszcze jednym, bardzo ważnym aspekcie. Mianowicie o odpowiedzialności za ewentualny wypadek, któremu ulegnie biegający po kościele malec. Tego przecież nie możemy pomijać milczeniem. Kościół nie jest wyłożony matami antypoślizgowymi, ani pianką amortyzującą stłuczenia. Do prezbiterium zazwyczaj prowadzi kilka np. marmurowych stopni. Rozumiem, że wszyscy zwolennicy pozwalania dzieciom w kościele na wszystko liczą się z tym, że ich pociecha może doznać w wyniku upadku poważnego urazu np. głowy i nie będą od razu po incydencie biegli do Księdza Proboszcza, ze nie poinformował ich, ze w kościele jest tak niebezpiecznie? Swoją drogą może warto, by Księża rozważyli zamieszczenie na tablicy z ogłoszeniami parafialnymi informacji, że kościół to nie plac zabaw i za bezpieczeństwo dzieci podczas mszy sw. wyłączną odpowiedzialność ponoszą rodzice. Tak na wszelki wypadek, gdyby rodzic dziecka, które złamie sobie np. nogę podczas maratonu po kościele, miał jasność kto za to odpowiada.
Mieszkam w Hiszpanii.W naszej Świątyni jest wydzielone miejsce, za przeszklonymi drzwiami, coś jakby kaplica z tyłu głównej nawy, dla rodziców z małymi dziećmi. Maluchy mają tam nawet zabawki, kredki, farbki i papier do rysowania, nikt nikomu nie przeszkadza, są woluntariusze-rodzice, którzy wymieniają się podczas Mszy w pilnowaniu dzieciaków.
Możecie chodzić do kościoła na zmianę, a w porze letniej można razem ale stać na zewnątrz, zwykle są głośniki. Tez tak robiłam, gdy dzieci były malutkie.
Tez tak robilam z pierwszym dzieckiem. Potem pojechalam za granice, gdzie byl jeden polski kosciol, jedna msza, zadnych glosnikow pod drzwiami (a za to ruchliwa ulica) wiec sie musielismy szybko ogarnac. Dwojka mlodszych dzieci duzo szybciej nauczyla sie zachowywac odpowiednio w kosciele niz starsza. A mnie tez bylo lzej, bo wspolwyznawcy musieli nas tolerowac, nie mogac sie zrzymac, ze przeciez mamy swoje msze dla dzieci, glosniki itd. Inna sprawa, ze wszyscy rodzice sie dyscyplinowli, nie bylo jakis eksperymentow z bieganiem po kosciele, czolganiem sie pod oltarzem (zeby sie dziecko nie nastawilo negatywnie do religii), wiec i dzieci nie mialy zlego przykladu. Najtrudniej dziecku wytlumaczyc, ze nie moze czegos robic, jak inne moga, a przeciez wszystkie sie pod oltarzem czolgac nie moga i warto, zeby rodzice o tym pamietali.
Ja jak widze, jak rodzic wychodzi z siebie, zeby taki malec przeszkadzal jak najmniej, to wybaczam, jak mu sie nie bardzo udaje. Trudniej mi to przychodzi, gdy rodzic patrzy z uwielbieniem na malego urwisa, ktory taki swobodny, dzielny itd. , ale to sa sytuacje naprawde rzadkie. Do kosciola przychodze dla Pana Boga. Owszem dobrze by bylo miec z tego i cos dla siebie, jakis relaks, ukojenie, wyciszenie itp., ale kto wie, moze obecnosc tego malca jest Panu Bogu duzo milsza niz moja? Dlaczego mam Go (Pana Boga) tej przyjemnosci pozbawiac? To troche tak jakbym zabronila mojemu bratu odwiedzac mojego ojca, kiedy ja u niego przebywam, pod pretekstem ze mi cos nie pasuje. W Kosciele i ja i maluch jestesmy goscmi, zaproszonymi przez Ojca.
Kiedyś w Szczecinie u oo Dominikanów, był DROZD czyli Duszpasterstwo Rodzin z Dziećmi, miałem okazję uczestniczyć jeszcze jako ie rodzic, wtedy patrzyłem się na to wszystko troszkę ze zdziwieniem, teraz jako rodzic więcej rozumiem :)
U dominikanów we Wrocławiu były kiedyś msze rodzinne. Złaziło się wtedy pół miasta z maluchami. Jako, że msza nosiła miano rodzinnej, rodzice puszczali dzieci luzem a te przychodziły do transeptu, by w najlepsze skakać i tupać z całej siły po drewnianych podestach na których stały boczne ołtarze. Huk w gotyckiej świątyni niósł się aż do sklepienia. Kiedyś któryś z ojców zwrócił uwagę i poprosił, aby te dzieci powstrzymać... Uuuuu... zrobiła się afera na całe miasto - jak śmiał!
Innym razem, też u dominikanów matka przyprowadziła dziecko z grzechotką zaopatrzona w metalowe i głośne dzwonki. Malec latał po całym kościele i dzwonił w najlepsze. Podczas komunii, oczywiście dalej hałasując, omal nie wywrócił księdza. Dopiero jak chwyciłam malca i spytałam się gdzie jest mama z tyłu kościoła zaczęła do mnie biec wściekła kobieta... Poprosiłam ją o zajęcie się dzieckiem i danie mu innej zabawki. Była oburzona. Ksiądz, który odprawiał mszę pracował 20 lat w Afryce i mówił, że w życiu czegoś takiego tam nie widział. Tam ludzie tak szanują liturgię i Eucharystię, że jak dziecko tylko zakwili, matka wychodzi ze świątyni (co nie jest przyjmowane z oburzeniem) przytuli je, nakarmii, da pobiegać - jak się uspokoi, to wracają.
W chwili dziecięcej bezradności w warunkach bezpieczeństwa i opieki ksiądz przemówił ludzkim głosem . Czyli obudził się i zaistniał .Czego sobie i innym życzę .
A co z dziećmi niepełnosprawnymi w stopniu głębokim? One nigdy nie dorastają. Wczoraj zostaliśmy wyproszeni z kościoła, ponieważ celebransowi przeszkadzało, że nasze niespełna 6-letnie, niemówiące i niechodzące dziecko z rzadka radośnie wokalizowało (wydawało radosny okrzyk Oao!) słysząc organową muzykę, która bardzo mu się podobała. Było to dla niego formą uczestnictwa w Liturgii. Gdzie jest miejsce dla takich dzieci? W wiecznej izolacji?
2. Mam wrażenie, że rodzice rozwydrzonych dzieci znają tylko ten jeden cytaz z Biblii, a na dodatek nie za bardzo rozumieją co on oznacza.
Pan Jezus nigdzie nie powiedział: pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i niech z kościoła robią lunapark, piaskownice i przedszkole.
Autor zastanawia się jak do liturgii przyzwyczai się dziecko, które przez pierwsze lata życia nie będzie zabierane do kościoła. Może niech porozmyśla nad tym jaki stosunek do Mszy i Boga będzie mieć dziecko, któremu od najmłodszych lat pozwala się na robienie w kościele wszystkiego na co ma ochotę i dla którego kościół nie różni się niczym od placu zabaw.
Wychowanie dzieci to nie lanie ich pasem, ale uczenie od najmłodszych lat jak się zachować i że nie w każdym miejscu i nie dla każdego są ośrodkiem wszechświata, który musi się do nich dostosować.
Na Mszy Chrystus ofiarowuje się Bogu Ojcu, a nie nam. Nas przyłącza do siebie i przez swoją ofiarę pociąga do Boga.
PS. Jest Pani członkiem Kościoła który jest wspólnotą? Ślicznie. Przykro tylko że domaga się Pani, żeby w tej wspólnocie lekceważyć jednych, a drugim pozwalać na wszystko bez poszanowania świętości miejsca, w którym się znajdują.
Kościół jest miejscem konsekrowanym, poświęconym do sprawowania kultu, oddawania czci Najwyższemu w Liturgii.
Wszystko rozbija się - jak to bywa bardzo często - o proporcje.
Jest rzeczą dobrą, by przyprowadzać małe dzieci do kościoła i przyzwyczajać do miejsca świętego. Jest też dobre, by stopniowo, zgodnie z ich naturalnym rozwojem, wprowadzać je w tajemnicę Najwyższego i w relację z Nim. Dotyczy to także Mszy świętej.
Jest też bardzo dobre, że Kościół wskazał, że dzieci do pewnego wieku (bodaj 7 lat) nie podlegają obowiązkowi niedzielnemu - podobnie jak nie podlegają obowiązkowi postu w Wielki Piątek czy Środę Popielcową. Wynika to z naturalnego rozwoju dziecka. Maleństwo, któremu wyrzynają się ząbki będzie marudne i kapryśne, będzie płakało i przeszkadzało innym uczestnikom Liturgii. To nie jest wina dziecka, nie ma w tym nic złego. Tyle, że dziecko w takim "nastroju" nie powinno być zabierane na Mszę świętą. A jeśli nie ma innej możliwości, należy wybrać kościół i Mszę świętą, na której takie zachowanie nie będzie przeszkadzało (np. kościół otoczony parkiem, z nagłośnieniem na zewnątrz).
Natomiast trzeba wyraźnie powiedzieć STOP patologiom.
Jeśli dziecko płacze, krzyczy, czy hałasuje (również tupie, kopie czy jeździ samochodzikami po ławce) to przeszkadza innym uczestnikom Mszy świętej (oraz własnym rodzicom).
Jeśli dziecku nie da się wyjaśnić, że teraz nie jest czas na zabawę, śpiewanie czy bieganie (bo jest za małe albo w fazie "nie"), należy po prostu nie zabierać go Mszę świętą.
Z drugiej strony, jeśli dziecko raz czy dwa razy zakwili, nie należy mu zwracać uwagi.
Widziałem ostatnio taką sytuację - ksiądz, który ma dobre podejście do dzieci czytał właśnie list Biskupa zamiast kazania (niestety...). Co drugiego zdania nie było słychać, bo mała dziewczynka, ok 1,5 roku postanowiła zrobić z nim zawody w pokrzykiwaniu. Dwa razy przerwał czytanie nic nie mówiąc - nie było reakcji rodziców. Za trzecim razem poprosił o zaopiekowanie się dzieckiem. Rodzice wyszli z kościoła. Sytuacja nie była sympatyczna dla nikogo, ale...
- czy to dziecko w ten sposób się modliło? Czy po prostu przeszkadzało?
- czy ksiądz powinien był zignorować setkę wiernych, żeby jedno dziecko mogło pokrzyczeć?
- czy krzyki w czasie konsekracji wrzaski też byłyby akceptowalne?
- czy rodzice zachowali się stosownie, nie reagując wcześniej?
Pierwszy zawsze jest Bóg. Drugi współmałżonek. A dopiero potem są dzieci.
Niestety, teraz dla wielu ludzi na pierwszym miejscu są dzieci. Potem małżonek. Potem masa innych spraw i dopiero Bóg. A innych ludzi w ogóle się olewa.
"W ostatnich dziesięcioleciach widzieliśmy wiele liturgii, gdzie ludzie, osobowości i ludzkie osiągnięcia były w za dużym stopniu wychwalane, co prowadziło niemal do wykluczenia Boga – przestrzega kapłan. – Jestem Afrykaninem. Powiem jasno: liturgia nie jest miejscem, aby promować tam moją kulturę. Przeciwnie, jest to miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje chrzest, gdzie moja kultura jest pociągnięta do boskości – tłumaczy kardynał."
13 Przyprowadzano do Niego dzieci, aby je dotknął. Uczniowie zaczęli je strofować. 14 Gdy Jezus to zauważył, oburzył się i rzekł im: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie zabraniajcie im, bo do takich należy królestwo Boże. 15 O tak, oświadczam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego". 16 Potem obejmował je ramieniem i błogosławił, kładąc na nie ręce.
CZYTAMY ZE ZROZUMIENIEM, POTEM ZABIERAMY GŁOS W DYSKUSJI!!!
A jeśli ustanowił jakieś wiekowe minimum dla przebywania w jego obecności, to po co chrzcimy niemowlaki?
Przyprowadzanie dzieci do kościoła jest ok. Ale na Mszę świętą? Przypomnę tylko, jaka była reakcja dobrotliwego Jezusa na niestosowne zachowanie w Domu Ojca ("Gorliwość o dom Twój pożera mnie")... O ile pamiętam ani w Wieczerniku ani na Golgocie nie stało przesadnie dużo dzieci, a tych wydarzeń uobecnieniem jest Msza święta.
Jezus błogosławił dzieci. Kościół też to robi. Jego Wikariusz również. Tego nikt nie neguje.
A zdania o tym, żeby się stawać jak dzieci nie należy używać jako cepa do okładania oponentów w dyskusji. Bo w tym zdaniu nie ma powiedziane, o jakie zachowania chodzi. Sądzę, że raczej "dziecięce" niż "dziecinne". Nie wydaje mi się, żeby do wejścia do Królestwa Niebieskiego niezbędne było wrzeszczenie na cały głos, bieganie w czasie podniesienia czy załatwianie się w pieluchę. Obstawiam, że chodzi raczej o wewnętrzną postawę ufności i miłości do Pana. Takie, jak np. u św. Tereski. W przeciwnym razie sądzę, że żaden z męczenników nie ma szans na zbawienie
W lewej ręce zapewne kapłan trzyma puszkę, więc to też nie jest dobra opcja...
Tak wiem, "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie", które jest argumentem mającym pozwalać dzieciom na wszystko, plus jeszcze "jeśli nie staniecie się jak dzieci...", rozumiane jako zachęta do rozwydrzenia. No i jeszcze może polane sosem samokrytyki Franciszka i tekstem o tym, jak to "bo w Polsce to"...
Chyba już wiem, czemu ten komentarz nie ma odpowiedzi. Z bzdurami/trolami trudno dyskutować...
Jak to jest, że nieraz ci sami parafianie rękami i nogami podpisują się pod hasłami obrony życia, albo włączają się w różne formy omadlania życia poczętego." - co ma piernik do wiatraka?
Dziwnym trafem nauki seksualności nie zaczynamy od kołyski, to dlaczego mamy nauczyć bycia na Mszy? W obu przypadkach wystarczy miłość matki czy ojca, nie trzeba "łopatologicznego" wprowadzania w zachowania dorosłych.
Co do grozy, to nie chodzi o strach przed Bogiem, ale o "misterium tremendum et fascinans" (poczytaj w necie).
O, już wiem - shift i enter robią nowy akapit!
A jeszcze co do meritum - w tym, że mamy "stać się jak dzieci" - chodzi o to, że wobec Boga mamy stać się jak dzieci wobec dorosłych. Dzieci są zatem niżej w hierarchii od dorosłych, tak jak i my jesteśmy niżej od Boga. Wobec Boga jesteśmy jak dzieci - nie możemy Go pojąć, jesteśmy od Niego nieskończenie niżej, jesteśmy jak proch, jak robaki, jak dzieci właśnie. Mamy to uznać, mamy uznać swoją niższość wobec Boga. O to tu chodzi, a nie o to, aby dosłownie stać się jak dzieci, czyli wyrzec się Rozumu i Norm na rzecz niedojrzałego, zwierzęco-dziecięcego działania bazującego na uczuciach, odczuciach, instynktach, przeczuciach, intuicjach czy tym podobnych.
Zapraszam:
http://milkblog.cba.pl