Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
Zapewnił też o swojej bliskości mieszkańców Los Angeles, gdzie doszło do katastrofalnych pożarów.
Obiecał zakończenie "inwazji na granicy" i zakończenie wojen.
Ale Kościół ma prawo istnieć, mieć poglądy i jasno je komunikować.
2. Mam wrażenie, że rodzice rozwydrzonych dzieci znają tylko ten jeden cytaz z Biblii, a na dodatek nie za bardzo rozumieją co on oznacza.
Pan Jezus nigdzie nie powiedział: pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i niech z kościoła robią lunapark, piaskownice i przedszkole.
Autor zastanawia się jak do liturgii przyzwyczai się dziecko, które przez pierwsze lata życia nie będzie zabierane do kościoła. Może niech porozmyśla nad tym jaki stosunek do Mszy i Boga będzie mieć dziecko, któremu od najmłodszych lat pozwala się na robienie w kościele wszystkiego na co ma ochotę i dla którego kościół nie różni się niczym od placu zabaw.
Wychowanie dzieci to nie lanie ich pasem, ale uczenie od najmłodszych lat jak się zachować i że nie w każdym miejscu i nie dla każdego są ośrodkiem wszechświata, który musi się do nich dostosować.
Na Mszy Chrystus ofiarowuje się Bogu Ojcu, a nie nam. Nas przyłącza do siebie i przez swoją ofiarę pociąga do Boga.
PS. Jest Pani członkiem Kościoła który jest wspólnotą? Ślicznie. Przykro tylko że domaga się Pani, żeby w tej wspólnocie lekceważyć jednych, a drugim pozwalać na wszystko bez poszanowania świętości miejsca, w którym się znajdują.
Kościół jest miejscem konsekrowanym, poświęconym do sprawowania kultu, oddawania czci Najwyższemu w Liturgii.
Wszystko rozbija się - jak to bywa bardzo często - o proporcje.
Jest rzeczą dobrą, by przyprowadzać małe dzieci do kościoła i przyzwyczajać do miejsca świętego. Jest też dobre, by stopniowo, zgodnie z ich naturalnym rozwojem, wprowadzać je w tajemnicę Najwyższego i w relację z Nim. Dotyczy to także Mszy świętej.
Jest też bardzo dobre, że Kościół wskazał, że dzieci do pewnego wieku (bodaj 7 lat) nie podlegają obowiązkowi niedzielnemu - podobnie jak nie podlegają obowiązkowi postu w Wielki Piątek czy Środę Popielcową. Wynika to z naturalnego rozwoju dziecka. Maleństwo, któremu wyrzynają się ząbki będzie marudne i kapryśne, będzie płakało i przeszkadzało innym uczestnikom Liturgii. To nie jest wina dziecka, nie ma w tym nic złego. Tyle, że dziecko w takim "nastroju" nie powinno być zabierane na Mszę świętą. A jeśli nie ma innej możliwości, należy wybrać kościół i Mszę świętą, na której takie zachowanie nie będzie przeszkadzało (np. kościół otoczony parkiem, z nagłośnieniem na zewnątrz).
Natomiast trzeba wyraźnie powiedzieć STOP patologiom.
Jeśli dziecko płacze, krzyczy, czy hałasuje (również tupie, kopie czy jeździ samochodzikami po ławce) to przeszkadza innym uczestnikom Mszy świętej (oraz własnym rodzicom).
Jeśli dziecku nie da się wyjaśnić, że teraz nie jest czas na zabawę, śpiewanie czy bieganie (bo jest za małe albo w fazie "nie"), należy po prostu nie zabierać go Mszę świętą.
Z drugiej strony, jeśli dziecko raz czy dwa razy zakwili, nie należy mu zwracać uwagi.
Widziałem ostatnio taką sytuację - ksiądz, który ma dobre podejście do dzieci czytał właśnie list Biskupa zamiast kazania (niestety...). Co drugiego zdania nie było słychać, bo mała dziewczynka, ok 1,5 roku postanowiła zrobić z nim zawody w pokrzykiwaniu. Dwa razy przerwał czytanie nic nie mówiąc - nie było reakcji rodziców. Za trzecim razem poprosił o zaopiekowanie się dzieckiem. Rodzice wyszli z kościoła. Sytuacja nie była sympatyczna dla nikogo, ale...
- czy to dziecko w ten sposób się modliło? Czy po prostu przeszkadzało?
- czy ksiądz powinien był zignorować setkę wiernych, żeby jedno dziecko mogło pokrzyczeć?
- czy krzyki w czasie konsekracji wrzaski też byłyby akceptowalne?
- czy rodzice zachowali się stosownie, nie reagując wcześniej?
Pierwszy zawsze jest Bóg. Drugi współmałżonek. A dopiero potem są dzieci.
Niestety, teraz dla wielu ludzi na pierwszym miejscu są dzieci. Potem małżonek. Potem masa innych spraw i dopiero Bóg. A innych ludzi w ogóle się olewa.
"W ostatnich dziesięcioleciach widzieliśmy wiele liturgii, gdzie ludzie, osobowości i ludzkie osiągnięcia były w za dużym stopniu wychwalane, co prowadziło niemal do wykluczenia Boga – przestrzega kapłan. – Jestem Afrykaninem. Powiem jasno: liturgia nie jest miejscem, aby promować tam moją kulturę. Przeciwnie, jest to miejsce, gdzie moja kultura otrzymuje chrzest, gdzie moja kultura jest pociągnięta do boskości – tłumaczy kardynał."
13 Przyprowadzano do Niego dzieci, aby je dotknął. Uczniowie zaczęli je strofować. 14 Gdy Jezus to zauważył, oburzył się i rzekł im: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie zabraniajcie im, bo do takich należy królestwo Boże. 15 O tak, oświadczam wam: kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie do niego". 16 Potem obejmował je ramieniem i błogosławił, kładąc na nie ręce.
CZYTAMY ZE ZROZUMIENIEM, POTEM ZABIERAMY GŁOS W DYSKUSJI!!!
A jeśli ustanowił jakieś wiekowe minimum dla przebywania w jego obecności, to po co chrzcimy niemowlaki?
Przyprowadzanie dzieci do kościoła jest ok. Ale na Mszę świętą? Przypomnę tylko, jaka była reakcja dobrotliwego Jezusa na niestosowne zachowanie w Domu Ojca ("Gorliwość o dom Twój pożera mnie")... O ile pamiętam ani w Wieczerniku ani na Golgocie nie stało przesadnie dużo dzieci, a tych wydarzeń uobecnieniem jest Msza święta.
Jezus błogosławił dzieci. Kościół też to robi. Jego Wikariusz również. Tego nikt nie neguje.
A zdania o tym, żeby się stawać jak dzieci nie należy używać jako cepa do okładania oponentów w dyskusji. Bo w tym zdaniu nie ma powiedziane, o jakie zachowania chodzi. Sądzę, że raczej "dziecięce" niż "dziecinne". Nie wydaje mi się, żeby do wejścia do Królestwa Niebieskiego niezbędne było wrzeszczenie na cały głos, bieganie w czasie podniesienia czy załatwianie się w pieluchę. Obstawiam, że chodzi raczej o wewnętrzną postawę ufności i miłości do Pana. Takie, jak np. u św. Tereski. W przeciwnym razie sądzę, że żaden z męczenników nie ma szans na zbawienie
W lewej ręce zapewne kapłan trzyma puszkę, więc to też nie jest dobra opcja...
Tak wiem, "pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie", które jest argumentem mającym pozwalać dzieciom na wszystko, plus jeszcze "jeśli nie staniecie się jak dzieci...", rozumiane jako zachęta do rozwydrzenia. No i jeszcze może polane sosem samokrytyki Franciszka i tekstem o tym, jak to "bo w Polsce to"...
Chyba już wiem, czemu ten komentarz nie ma odpowiedzi. Z bzdurami/trolami trudno dyskutować...
Jak to jest, że nieraz ci sami parafianie rękami i nogami podpisują się pod hasłami obrony życia, albo włączają się w różne formy omadlania życia poczętego." - co ma piernik do wiatraka?
Dziwnym trafem nauki seksualności nie zaczynamy od kołyski, to dlaczego mamy nauczyć bycia na Mszy? W obu przypadkach wystarczy miłość matki czy ojca, nie trzeba "łopatologicznego" wprowadzania w zachowania dorosłych.
Co do grozy, to nie chodzi o strach przed Bogiem, ale o "misterium tremendum et fascinans" (poczytaj w necie).
O, już wiem - shift i enter robią nowy akapit!
A jeszcze co do meritum - w tym, że mamy "stać się jak dzieci" - chodzi o to, że wobec Boga mamy stać się jak dzieci wobec dorosłych. Dzieci są zatem niżej w hierarchii od dorosłych, tak jak i my jesteśmy niżej od Boga. Wobec Boga jesteśmy jak dzieci - nie możemy Go pojąć, jesteśmy od Niego nieskończenie niżej, jesteśmy jak proch, jak robaki, jak dzieci właśnie. Mamy to uznać, mamy uznać swoją niższość wobec Boga. O to tu chodzi, a nie o to, aby dosłownie stać się jak dzieci, czyli wyrzec się Rozumu i Norm na rzecz niedojrzałego, zwierzęco-dziecięcego działania bazującego na uczuciach, odczuciach, instynktach, przeczuciach, intuicjach czy tym podobnych.
Zapraszam:
http://milkblog.cba.pl