Trzy szczepiony już w tym roku wziąłem. A kolejne przede mną.
Do mojego kociego felietonu sprzed tygodnia, życie samo postanowiło dopisać ciąg dalszy. Bo oto przyszedł czas obcinania pazurków i nasz stary dobry Tumnus, jak zwykle pedicure i manicure przeszedł bez mrugnięcia okiem. Ale nowa kocica, Kanajewa, już taka chętna na te zabiegi upiększające nie była. Ucieka, syczy, drze się wniebogłosy. Wreszcie przystępuje do ataku. Łapki, zęby i ogon idą w ruch. Ratuj się kto może?
I chyba rzeczywiście trzeba się było ratować, zamiast próbować ją okiełznać. Bo tak mnie pogryzła, że skończyło się na trzech sporych plastrach i jakimś tuzinie nieparlamentarnych słów. Ale ok. Rany przemyte, opatrunki zrobione – teraz tylko trochę czasu i się zagoi, prawda? A tu guzik. Nic się goić nie chce. Pogryzione dłonie zaczynają puchnąć, prawe ramię drętwieje, w głowie szumi od lekkiej gorączki...
Rodzina telefonicznie radzi różne rzeczy, ale po tym, jak Żona wyczytała w internecie, że czasem pogryzienie przez kota kończy się hospitalizacją pod kroplówką, w momencie się pozbierałem, skończyłem dyżur na portalu i do lekarza marsz. Tam szczepionka przeciwtężcowa (pierwsza z trzech) + antybiotyk, na którym jestem już od tygodnia. Nieźle… Dopiero co przeszły moje problemy z palcami covidowymi, a tu znowu coś takiego.
Jak tak dalej pójdzie, zostanę twarzą kampanii #SzczepimySię. Trzy szczepiony już w tym roku wziąłem, kolejne, jak widać, przede mną. Przypominającą, przeciw COVID-19, też chętnie przyjmę. Ba. Zaczyna mi się to nawet podobać! Tylko żebym nie skończył, jak hipochondryk Dany Boon z filmu „Przychodzi facet do lekarza”, który regularnie zagląda do apteki z pytaniem: - A co mają państwo z nowości? Albo jak bohaterowie „Trainspottingu”, którzy sami wstrzykiwali sobie potem co i gdzie popadnie.
No dobra, żarty na bok. A skoro mowa już o „Trainspottingu”, to dziwne, ale choć to pierwsza część tego filmu ma status kultowej, ja sam, znacznie chętniej, wracam do „dwójki”, niż do „jedynki”. Bo i tonacja lżejsza i akcja szybciej biegnie. No i ta przezabawna scena, w knajpie pełnej szkockich, wojowniczych protestantów, których bohaterowie chcą okraść, ale zauważeni przez ochronę, udają, że też są zaproszeni na imprezę i że, tak w ogóle, to z przyjemnością zaśpiewają na scenie piosenkę, by rozruszać nieco towarzystwo, wspominające wielkie zwycięstwo protestanckiej armii z 1690 r.
Oczywiście żadnego utworu nie znają, więc zaczynają improwizować i skandować song, o tym, że „no more catholics” - nigdy więcej katolików.
Zawsze płaczę na tej scenie ze śmiechu. To się nazywa rozbroić konflikt międzywyznaniowy humorem! Kiedyś nawet Żonie ta melodia „leciała” w głowie, we śnie, przez pół nocy (jej poranne spojrzenie - bezcenne), więc nie mogę się powstrzymać, by dzisiejszego felietonu właśnie tym fragmentem z „T2: Trainspotting” nie zakończyć. Dobrej zabawy i dobrego tygodnia!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ujawnił to specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy Keith Kellogg.
Rządząca partia PAS zdecydowanie prowadzi po przeliczeniu ponad 99 proc. głosów.
FBI prowadzi śledztwo, traktując incydent jako "akt przemocy ukierunkowanej".
Zapowiedział to sam papież w krótkim pozdrowieniu przed modlitwą „Anioł Pański”.