Nie ma mocniejszego świadectwa niż stać się dowodem na działanie Boga w człowieku. Dowodem, że niemożliwe jest możliwe, skoro dla mnie, to także dla innych.
Czas wolny, od którego rozpoczął się dla wielu z nas rok 2009, warto było poświęcić między innymi na zaległe lektury. Dla mnie największym odkryciem ostatnich dni jest aktualny numer kwartalnika kulturalnego „Opcje". Jednak nie zawarte w nim teksty mam zamiar tu przywoływać.
Jako chrześcijanin wierzę, że Bóg może sprawiać cuda. Przypuszczam, że najtrudniej Mu o te, w których potyka się nie o niezmienne prawa natury, ale wolne ludzkie serca. Pamiętam jednak, że w Polsce 19 lat temu taki cud się zdarzył. Więc będę się modlił.
Kościół „pragnie nawiązać dialog z przywódcami narodów i odpowiedzialnymi za organizacje międzynarodowe" i proponuje swój wkład „we wspieranie godnego człowieka ładu światowego". Czy nie lepiej pozostawić problem specjalistom - ekonomistom i politykom?
Mówią, że koniec starego roku to dobry czas na podsumowania. Nie jestem tego pewien. Atmosfera zabawowego szaleństwa sprzyja raczej zapominaniu.
Co nowego nagle odkryto w doskonale znanym tekście, by ogłaszać lament nad niemożnością kompromisu?
Poświąteczny weekend, który już za nami, to był dobry czas na nacieszenie i oswojenie się z prezentami, którymi zostaliśmy obdarowani. Wnioski „po"? Dla mnie zaskakujące, ale i budujące.
Warto pokazywać dobro. To, które tworzy pełna rodzina, ale też to, które może się zrodzić w ranach tych, które są jakoś okaleczone. Nie po to, by promować rany, ale po to, by poranionym dać nadzieję.
Czy nie doszliśmy do momentu, gdy w powodzi słów zaczyna brakować miejsca dla Słowa?
Nie mogę czasem oprzeć się wrażeniu, że dla wielu zbliżające się dni to święta Uroczystego Nastroju czy Uświęconej Tradycji. Czy także my, chrześcijanie, przypadkiem nie zapomnieliśmy o zaskakującym paradoksie, że Bóg stał się człowiekiem?