Premier Donald Tusk powiedział, że rząd decydując się na podniesienie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat, odpowiada na brutalne wyzwanie demograficzne. Zadeklarował, iż konsultacje w sprawie projektu rozwieją obawy Polaków co do reformy emerytalnej.
Szef rządu wraz z ministrami: pracy Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i finansów Jackiem Rostowskim uczestniczyli w czwartkowym spotkaniu w Sejmie pod hasłem "Praca do 67. życia - szansa, czy zagrożenie", zorganizowanym przez Parlamentarną Grupę Kobiet.
"Chcę powiedzieć, że mamy w pełni świadomość, jak dużo znaków zapytania Polacy, a szczególnie Polki, stawiają nad sensem tej zmiany, jaką rząd proponuje" - przyznał Tusk. Jak zaznaczył, rząd proponuje podniesienie i zrównanie wieku emerytalnego, bo z danych wynika, że nie ma alternatywy.
Premier dodał, że zdaje sobie sprawę, iż kwestia podniesienia wieku emerytalnego będzie budziła opór. "Nawet jeśli uda nam się przekonać do wielu naszych argumentów, nawet jeśli liczby są w tej sprawie bezwzględne, nawet jeśli ta demograficzna prawda jest bardzo brutalna, zdajemy sobie sprawę, że odpowiadamy na to brutalne i chyba bezdyskusyjne wyzwanie i że proponujemy decyzje, które nie mogą budzić entuzjazmu" - oświadczył premier.
Uczestniczący w spotkaniu Kosiniak-Kamysz zwrócił uwagę, że zmiany w systemie emerytalnym będą wprowadzane ewolucyjnie. "Magiczna liczba 67 nie wejdzie w życie w 2013 r., bo wszyscy mówimy o tym docelowym wieku. Dużo niepewności jest wśród kobiet w wieku okołoemerytalnym, po 50. roku życia, że one będą musiały pracować do 67. roku życia. Tak nie będzie, będziemy stopniowo dochodzić do wydłużonego wieku" - podkreślił minister.
Rostowski z kolei zauważył, że ustawa podwyższająca wiek emerytalny nie jest jedynym sposobem na rozwiązanie problemów demograficznych, ale on - jak mówił - lepszych pomysłów nie ma. Podkreślił, że w ciągu najbliższych lat liczba pracujących będzie spadać, natomiast liczba emerytów będzie się zwiększać.
"Te fakty są nieubłagalne; przechodzimy z sytuacji, kiedy mamy ponad cztery osoby w wieku produkcyjnym na jednego emeryta w 2010 roku, do dwóch osób (pracujących na emeryta - PAP) w 2040 roku. W kolejnych latach ta relacja się pogarsza" - mówił Rostowski. Dodał, że w takiej sytuacji emerytury w relacji do zarobków muszą maleć.
Uczestniczki konferencji zwracały m.in. uwagę na problemy związane z wydłużeniem wieku emerytalnego kobiet, ale też wiele z nich deklarowało chęć, by pracować dłużej. Jedna z pań, radca prawny i właścicielka kancelarii radcowskiej, Magdalena Pudzianowska zaapelowała, by rząd dał pracę kobietom po 50. roku życia, ponieważ - w jej ocenie - programy typu "50 plus" nie spełniają swej roli.
Na pytanie to zareagowała aktorka Dorota Stalińska. "Pani mówi, że po 50-tce to już nie ma zatrudniania. To jest pani wina, nie ich. To pani jako pracodawca nie daje pracy swoim rówieśnikom, to dlaczego winny ma być rząd?" - pytała Stalińska.
Ona sama - jak podkreślała - jest zwolenniczką wydłużenia wieku emerytalnego. "Za rok skończę 60 lat i powinnam przejść na emeryturę, ale jeżeli mi zabronicie pracować, to umrę. Chcę pracować do setki" - mówiła. Zaproponowała też, by do szkół wprowadzić dwa nowe przedmioty: "finanse i rachunkowość" oraz "organizm i żywienie". Według niej dwa podstawowe braki, na jakie w życiu cierpią ludzie, to brak pieniędzy i zdrowia.
30-letnia Emilia Stankiewicz apelowała z kolei, by reformę emerytalną obudować zmianami systemowymi. "Polityka rodzinna, równa płaca i gwarancja pracy to trzy podstawowe kwestie. My bardzo doceniamy to, że jest chęć w rządzie do zrównania wieku emerytalnego, bo to zrównanie szans kobiet i mężczyzn, natomiast to wyrównanie nie nastąpi, jeśli nie wyrównamy rzeczy podstawowych" - podkreśliła Stankiewicz.
Krytyczna wobec propozycji rządowych była radna miejska z Głogówka Bogusława Poręba, która pytała premiera, czy w projekcie reformy emerytalnej pomyślał o kobietach pracujących na trzy zmiany. "Czy chciałby pan, aby pielęgniarka, która ma 67 lat dawała panu zastrzyk? Albo inny przykład: czy zostawiłby pan dziecko pod opieką przedszkolanki czy nauczycielki w wieku 65 lat?" - pytała Poręba.
Premier odpowiadając zauważył, że dzisiejsze emerytury, "które i tak są dość podławe, będą się wydawały rajem w porównaniu z tym, co byśmy zgotowali ludziom, a szczególnie kobietom", utrzymując wiek emerytalny na obecnym poziomie.
Jak mówił, mimo wydłużenia docelowo wieku emerytalnego do 67. roku życia w 2040 roku w sumie przeciętnie Polacy i tak będą proporcjonalnie krócej pracować w porównaniu z tym, jak długo będą żyli, niż ma to miejsce dzisiaj. "To jest ten okrutny paradoks" - ocenił. Dlatego - jak mówił - oprócz podniesienia wieku emerytalnego trzeba podjąć inne działania.
Według premiera musimy uczyć się mierzyć z sytuacją, w której będzie trzeba szukać "innych profili pracy w zależności od wieku, kondycji i możliwości". Zaznaczył, że rząd nie buduje systemu emerytur pomostowych, które - jak mówił - "niedawno uchylił", bo to tylko - zdaniem Tuska - pogorszy sytuację finansową obywateli.
"Natomiast co zrobić, by nie zostawić kobiet ciężko fizycznie pracujących, które wypadną z rynku pracy, bo nie dają rady, a nie będą miały świadczenia emerytalnego, to jest dla nas wielkie zadanie. Nie ukrywam, że cały czas myślimy o tym, jak dać elementarne poczucie bezpieczeństwa tym kobietom, wiedząc, że istnieje taki segment tych najciężej pracujących i bez jakiejś takiej satysfakcji zawodowej jak ma część pań choćby na tej sali obecnych" - mówił premier do zgromadzonych.
Premier odniósł się też do postulatu, by państwo zagwarantowało obywatelom pracę. "To może są i fajne marzenia, choć te marzenia, kiedy są wprowadzane w życie, zamieniają ludziom życie w piekło. My też żyliśmy jakiś czas w takim ustroju" - mówił.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.