Już ponad 100 tys. uciekinierów z ogarniętej wojną Syrii zarejestrowały władze tureckie. Szacuje się, że kolejnych 70 tys. schroniło się w tym kraju poza obozami dla uchodźców, w społecznościach lokalnych.
Kilka dni temu z sytuacją Syryjczyków w Turcji zapoznała się delegacja amerykańskiego episkopatu z bp. Anthonym Taylorem na czele. Odwiedziła ona trzy z czternastu urządzonych tam do tej pory obozów dla uchodźców.
Syryjczycy przekraczają granicę w czterech punktach, oczekując niekiedy miesiąc albo dłużej. W tym czasie chronią się w lokalnych zabudowaniach, pod drzewami lub w prowizorycznych konstrukcjach. Do obozów kierowani są przede wszystkim uchodźcy bez paszportów. Ci z dokumentami mogą wynajmować mieszkania poza obozami, jednak ich oszczędności szybko się kończą.
Sytuacja w rejonie przygranicznym jest napięta. Szczególnie widać to w prowincji Hatay, gdzie na początku października doszło do wymiany ognia między wojskami tureckim a syryjskim. Z powodu obecności uchodźców drożeją towary w sklepach, podniósł się także poziom przestępczości. Obozów dla uchodźców strzegą tureccy żołnierze. Wejścia i wyjścia są ściśle kontrolowane.
Władze w Ankarze informują, że pomoc syryjskim obywatelom kosztowała je dotychczas 300 mln dolarów. Narzekają na zbyt mały wkład społeczności międzynarodowej. Mimo to turecki rząd nie pozwala, by uchodźcom pomagały organizacje pozarządowe. Wyjątkiem jest Czerwony Półksiężyc, pełniący funkcję doradczą w zakresie zarządzania obozami.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.