We wtorek, 20 lipca, upływa 15 lat od dnia nominacji biskupiej ks. Jana Martyniaka, obecnie arcybiskupa przemysko-warszawskiego obrządku greckokatolickiego.
W tym roku obchodzi on jeszcze dwa inne jubileusze: 65. rocznicę urodzin i 40. rocznicę święceń kapłańskich. Nie jest łatwo łączyć dwie tradycje narodowe, dwie kultury i obrządki, a jednak ludzkie serce to potrafi - zapewnia potrójny Jubilat. Mimo poważnych konfliktów na tle narodowościowym, potrzeby oczyszczenia pamięci i pojednania polsko-ukraińskiego, zawiłych starań o zwrot majątku, biedy wspólnoty greckokatolickiej, władyka Martyniak się nie zraża. - Jest bardzo aktywny i bezkompromisowy w sądach - mówią ludzie, którzy go znają. Przyznaje, że w chwili święceń w 1964 r. nie wyobrażał sobie, że dożyje odrodzenia Kościoła greckokatolickiego - jego członkowie byli rozproszeni po całej Polsce wskutek akcji "Wisła", ukrywali swoją tożsamość narodową i wyznaniową, żyli w wielkim strachu. Dziś ten Kościół odradza się, ma swoich biskupów, księży i świątynie, powstała sieć parafialna, i choć nie brakuje problemów, władyka dziękuje Bogu. Słuchamy Ojca Świętego - mówi. Wstaliśmy - i idziemy. Od 15 lat przewodzi wspólnocie greckokatolickiej. Urodził się pod Lwowem w 1939 r. w rodzinie ukraińskich rolników. Podkreśla, że w Polsce nie jest cudzoziemcem, a potomkiem narodu, który zamieszkuje te ziemie od stuleci, na równi z Polakami. Jego ojciec poszedł na Berlin wraz z Armią Czerwoną i poległ w walce. Syna wychowywała matka, która po wojnie repatriowała się do Polski. Ponieważ w czasach PRL nie miał możliwości studiowania w seminarium obrządku wschodniego, studiował w seminarium wrocławskim, gdzie otrzymał święcenia z rąk abp. Bolesława Kominka. Na Akademii Teologii Katolickiej kontynuował studia, tu otrzymał też licencjat teologii z apologetyki i życia wewnętrznego. "Podwójna linia życia" rozciągała się nie tylko na jego pochodzenia, ale również obrządek - przez wiele lat po święceniach pracował w parafiach rzymsko-katolickich - był proboszczem i dziekanem, a gdy warunki polityczne się zmieniły - wikariuszem generalnym Prymasa Polski dla wiernych obrządku wschodniego. Pełnił tę funkcję wyjątkowo sumiennie, wręcz z pasją. Jeździł po całym kraju z posługą religijną, nawet do niewielkich wspólnot, uważał, że jego obowiązkiem jest służenie, choćby prosiła o to garstka ludzi. 20 lipca 1989 r. stało się to, czego nie mógł sobie przez lata wyobrazić - Ojciec Święty mianował go biskupem pomocniczym Prymasa Polski dla grekokatolików. Sakrę otrzymał z rąk kard. Myrosława Lubacziwśkiego na Jasnej Górze. Był pierwszym biskupem obrządku wschodniego po 47-letniej przerwie, spowodowanej przymusowym wcieleniem wspólnoty greckokatolickiej do Cerkwi prawosławnej po tzw. soborze lwowskim. W styczniu 1991 r. został biskupem przemyskim obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, a w maju 1996 r. arcybiskupem metropolitą przemysko-warszawskim. Radość, płynąca z powrotu do normalności była zaprawiona goryczą - władyce uniemożliwiono odbycie ingresu do własnej katedry. Sprzeciwili się temu Polacy, którzy nie chcieli się zgodzić na objęcie dawnej katedry greckokatolickiej przez nowego władykę.
Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
Zapewnił też o swojej bliskości mieszkańców Los Angeles, gdzie doszło do katastrofalnych pożarów.
Obiecał zakończenie "inwazji na granicy" i zakończenie wojen.
Ale Kościół ma prawo istnieć, mieć poglądy i jasno je komunikować.