Parlament Włoch wybrał w sobotę niespełna 88-letniego prezydenta Giorgio Napolitano na drugą kadencję, rozwiązując tym samym polityczny impas po kilku nieudanych próbach wyboru jego następcy. Pierwszy raz w historii Włoch doszło do reelekcji szefa państwa.
W głosowaniu w sobotnie popołudnie, szóstym od początku wyborów, Napolitano otrzymał 738, czyli prawie trzy czwarte wszystkich głosów. Kandydat Ruchu Pięciu Gwiazd, konstytucjonalista Stefano Rodota, dostał 217 głosów.
To historyczne wydarzenie w 67-letnich dziejach Republiki. Żaden prezydent nie został wcześniej wybrany na drugą kadencję.
Nieoczekiwany obrót wydarzeń w Rzymie, wywołujący ogromne zainteresowanie światowych mediów, to rezultat politycznego pata w głęboko podzielonym parlamencie, który w pięciu wcześniejszych głosowaniach nie wybrał następcy Napolitano i od lutowych wyborów nie może doprowadzić do powołania nowego rządu. W czwartek i piątek głosów zabrakło zarówno wspólnemu kandydatowi centrolewicy i centroprawicy Franco Mariniemu, jak i byłemu premierowi Romano Prodiemu, zgłoszonemu przez centrolewicową Partię Demokratyczną (PD).
W tej sytuacji przywódca PD Pier Luigi Bersani udał się do Kwirynału i poprosił prezydenta, by zgodził się ponownie kandydować. W związku z kryzysem wokół powołania gabinetu i podziałami w parlamencie taką hipotezę rozważano w ostatnim czasie wielokrotnie, widząc w cieszącym się autorytetem szefie państwa jedynego gwaranta stabilności. Sugerowano nawet prezydentowi, by zgodził się na reelekcję i ustąpił w dowolnym momencie podczas następnej siedmioletniej kadencji, gdy tylko uspokoi się sytuacja na scenie politycznej.
Napolitano już wcześniej kategorycznie odrzucał możliwość pozostania na stanowisku, jako powód podając swój zaawansowany wiek. „Metryka mówi sama za siebie” - mówił obecny szef państwa, który w czerwcu skończy 88 lat. W niedawnym wywiadzie powiedział wręcz, że byłoby to „przekroczenie granicy śmieszności”.
Przypomina się, że Napolitano zdążył 4 lutego pożegnać się z młodszym od niego o dwa lata papieżem Benedyktem XVI, mówiąc, że kończy się niedługo jego kadencja. Dokładnie tydzień później ustąpił papież.
W sobotę Napolitano wyraził gotowość ubiegania się o reelekcję, o co oprócz Partii Demokratycznej prosiła także frakcja premiera Mario Montiego przy poparciu centroprawicowego Ludu Wolności Silvio Berlusconiego.
Decyzję szefa państwa uznano za dowód tego, jak poważny jest kryzys i chaos polityczny we Włoszech.
W wydanym oświadczeniu Napolitano napisał: „Świadom argumentów, jakie mi przedstawiono, i szanując osobistości, nad których kandydaturami głosowano dotychczas podczas wyboru szefa państwa, uważam za konieczne wyrazić gotowość, o jaką zostałem poproszony”.
“Kieruję się w tej chwili przeświadczeniem, że nie mogę uchylić się od odpowiedzialności wobec narodu, ufając, że odpowiedzią na to moje uczucie będzie analogiczna zbiorowa odpowiedzialność” - podkreślił włoski prezydent.
Najostrzej przeciwko ponownemu wyborowi Napolitano wystąpił populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd, który wszedł do parlamentu pod hasłami walki z całą dotychczasową klasą polityczną.
„To zamach stanu” - oświadczył założyciel ruchu Beppe Grillo. Apelował, by miliony obywateli przyjechały do Rzymu protestować przeciwko temu, co się wydarzyło. Lider prawicowej Ligi Północnej Roberto Maroni wypowiedź tę skomentował słowami: „Grillo mówi jak Hitler i Mussolini”.
Politycy centrolewicy i centroprawicy podziękowali Napolitano za to, że zgodził się pozostać na stanowisku. W komentarzach wyraża się opinię, że sędziwy prezydent uratował honor i godność Włoch.
„Decyzja Napolitano umacnia wiarygodność Włoch w Europie po ostatnich tygodniach niepewności” - oświadczył komisarz UE Antonio Tajani z Ludu Wolności.
Obecnie przed prezydentem stoi najważniejsze zadanie - doprowadzenie do powołania nowego rządu. Tymczasem zaledwie przed kilkoma dniami Napolitano mówił, że misję tę zostawia swemu następcy.
Napolitano zostanie zaprzysiężony na urząd w poniedziałek o godz. 17.
Latający prywatnymi samolotami mogą generować niemal 500 razy więcej dwutlenku węgla rocznie
Liczymy na to, że zwycięstwo Trumpa spowoduje rewizję "błędnego podejścia" USA