Bezpieka kilkakrotnie próbowała zwerbować ks. Tadeusza Pieronka - ustaliło ŻW. Nie udało się - donosi na pierwszej stronie Życie Warszawy.
- Podczas spotkania doszło do spotkania z esbekiem? - Tak. Rozmowa była taka: „Ksiądz chce wyjechać do Stanów, a tam dzieci uczą się piosenki „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani”… To miał być taki niby-żart, bo wówczas Ameryka była przez komunistów oskarżana o podżeganie do międzynarodowego konfliktu. Odpowiedziałem: „Amerykanie chyba tego nie śpiewają. Jeśli już to Polacy, z sentymentu. Na pewno nie z powodu popierania idei wojennej”. On na to: „Powiem wprost: boimy się, że ksiądz pojedzie do Stanów i powie, że w Polsce nie ma wolności”. - Co Ksiądz na to? - Byłem wtedy po dwóch wydziałach, trochę się znałem na filozofii. Mówię więc: „To jakiś absurd. Nie mógłbym tak powiedzieć. Przecież, według marksistów, wolność to uświadomiona konieczność, więc nie można powiedzieć, że wolności nie ma!”. Chyba nie zrozumiał, o co mi chodzi. W końcu dostałem paszport. - Według materiałów, jakie zachowały się na Księdza temat, bezpieka miała nadzieję, że namówi Księdza do współpracy. Tymczasem miał ją Ksiądz „oszukać”. - Nikogo nie oszukiwałem, co najwyżej nie powiedziałem im całej prawdy. Rzeczywiście, jadąc do rodziny w Stanach, miałem plany zupełnie inne: chciałem studiować w Rzymie. Wiadomo jednak, że gdybym to ujawnił, paszportu tak łatwo bym nie dostał. - Czyli Ksiądz ich „oszukał”? - Nie. W Rzymie poszedłem do polskiego konsulatu i napisałem raport o zmianie swoich planów. Że amerykańska rodzina zaproponowała mi sfinansowanie studiów w Rzymie, co zresztą było zgodne z prawdą. Konsulat przyjął to do wiadomości. To był październik 1961 roku, właśnie zaczynał się Sobór. Bezpiece zależało na dobrym rozpracowaniu środowiska polskich księży w Rzymie. Interesowało ich, co postanowi Sobór, w szczególności, jak odniesie się do komunizmu. - Proponowali księdzu współpracę? - Wtedy nie. Zresztą na jakiś czas zupełnie dali mi spokój. Dopiero po kilku miesiącach, być może po roku, dostałem telefon. Zgłosił się do mnie jakiś pan i zaprosił na rozmowę. - Według dokumentów służb specjalnych PRL, był to oficer wywiadu. Bezpieka odnotowała później: „Szkoda, że do ks. Pieronka wysłaliśmy człowieka o dość niskim poziomie intelektualnym”. - Rzeczywiście, podczas rozmów z nim miewałem wrażenie, że nie jest zbyt błyskotliwy. Oczywiście nie wiedziałem szczegółowo, kim jest, ale było dla mnie jasne, do czego zmierza. - To znaczy? - Do zwerbowania mnie jako agenta, chociaż to wówczas nie było oczywiste. Każdy ksiądz pracujący za granicą miał swego opiekuna. - Czy propozycja współpracy padła wprost? - Wydaje mi się, że w końcu tak, i że zdecydowanie odmówiłem. Ale długo nikt mi niczego nie proponował. - Jak wyglądały te spotkania?
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.