Jeden z najbardziej znanych włoskich księży, założyciel szpitala i uniwersytetu San Raffaele w Mediolanie, Luigi Verze przyznał się do tego, że na prośbę umierającego przyjaciela polecił lekarzom, by odłączyli go od respiratora i pozwolili umrzeć.
Wyznanie to na łamach piątkowego "Corriere della Sera" wywołało we Włoszech ponowną dyskusję na temat eutanazji. "Przypomina mi się mój przyjaciel, lekarz, znaliśmy się od lat. Leczyliśmy go do końca, bo nie chcieliśmy go stracić (...). Pewnego razu powiedział mi: nie mogę żyć bez tego respiratora, dlatego proszę cię, odłącz mnie" - opowiedział ksiądz Verze relacjonując wydarzenie z połowy lat 70. Dodał, że "płacząc w głębi serca" polecił odłączyć przyjaciela od aparatu; chory wkrótce potem zmarł. Duchowny podkreślił, że swego czynu nie uważa za eutanazję, ale za "akt chrześcijańskiej miłości". "Utrzymywanie kogoś przy życiu za wszelką cenę to upór, a nie kultywowanie życia" - powiedział włoski kapłan. Zaznaczył, że jego ciężko chory przyjaciel, katolik, był całkowicie świadom. Nie można natomiast jego zdaniem pozwolić umrzeć osobom, które nie są w stanie wyrazić swej woli. We Włoszech, gdzie eutanazja jest zabroniona, wyznanie księdza Verze wywołało ogromne poruszenie. Znany onkolog, były minister zdrowia Umberto Veronesi wyraził uznanie dla odwagi kapłana. Skonsternowani są natomiast działacze ruchu obrony życia, którzy przestrzegli przed wyrażaniem opinii na temat eutanazji poprzez pryzmat takich przypadków, jak ten. Ich zdaniem podane przez duchownego argumenty są "błędne i banalne".
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.