Podkreślam: ja nie wypieram się tych kontaktów, które były wtedy konieczne. Ale nigdy - powiadam - nikomu krzywdy nie uczyniłem - mówi w wywiadzie dla Gazety Wyborczej nowy metropolita warszawski arcybiskup Stanisław Wielgus.
W obszernym wywiadzie opublikowanym w Gazecie Wyborczej czytamy: Jacek Kowalski: Ekscelencjo, czy mogę prosić o garść wspomnień z lat najmłodszych? Arcybiskup Stanisław Wielgus: - Pochodzę z niezamożnej rodziny rolniczej. Było nas sześcioro - dwóch braci i cztery siostry. Urodziłem się w Wierzchowiskach, to jest między Kraśnikiem a Janowem Lubelskim na lubelszczyźnie. Do szkoły podstawowej chodziłem w mojej rodzinnej miejscowości, natomiast do liceum - w Lublinie [1952-56]. Dom ukształtował mnie na całe życie. Rodzice wychowywali nas w duchu patriotycznym i chrześcijańskim. Związek z Kościołem był niezwykle żywy. W mojej rodzinie nie było jakichkolwiek anomalii. Ojciec, mimo że był na dwóch wojnach - bolszewickiej i hitlerowskiej - nigdy nie sięgał po alkohol. Nie mieliśmy za wiele ziemi, teren jest tam górzysty. To jest Roztocze Zachodnie - bardzo piękne, ale teren bardzo trudny do uprawy. W dzieciństwie i młodości ciężko fizycznie pracowałem, pomagając rodzicom, również w wakacje. Dziecko na wsi uczy się odpowiedzialności od maleńkości. Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale kiedyś mały człowiek był odpowiedzialny: a to za gęsi, które pasł, za owce, za krowy. W ten sposób uczy się pojęcia "obowiązku". - Czy Ekscelencja też pasał gęsi? - No tak. Nawet dopuściłem się pewnej takiej... nieprawidłowości w stosunku do moich gąsek. Nakarmiłem je liśćmi z maku. Jeszcze zielonego. Słyszałem bowiem, że one dziwnie zachowują się po maku. Tak koledzy opowiadali. One bardzo chętnie jadły te liście, ale potem urządziły mi taki dziki taniec, że szkoda gadać. - Jak Ksiądz Arcybiskup wspomina matkę? - To była osoba bardzo pobożna i bardzo cicha. Ciągle w domu. Prawdziwa kapłanka domowego ogniska. No i w dodatku umiała szyć. A to było wówczas na wsi bardzo ważne. Wielu ludziom szyła różne ubrania. Ale przede wszystkim dbała o nasze religijne wychowanie. Nie do pomyślenia było nie pójść w niedzielę całą rodziną na mszę świętą czy nie klęknąć do pacierza. To było naturalne. - Co było po szkole podstawowej? - W 1952 r. przeniosłem się do Lublina do liceum. Zamieszkałem u siostry. Ekonomicznie były to niezmiernie ciężkie czasy. Zresztą nie tylko dla mnie, ale dla całego pokolenia. Wówczas marzyłem o talerzu zupy na obiad. Ale gdzie tam! Pamiętam, że w tamtych czasach byłem stale głodny. - Jak wówczas Ksiądz Arcybiskup sobie radził? - Po prostu - trzeba było cierpieć. Całymi miesiącami żyło się chlebem ze smalcem i herbatą. Czasem tylko w jakimś barze mlecznym zjadłem obiad. Byłem wówczas niezwykle chudy, a wzrostu takiego jak obecnie. Ważyłem 45 kg. Podkreślam jednak, że nie byłem wówczas żadnym wyjątkiem. W dodatku to była szkoła prywatna, liceum biskupie. Musiałem płacić także za naukę. Co prawda z uwagi na dobre wyniki miałem zniżkę. Płaciło się około 300 zł za miesiąc. A pensja wynosiła wówczas jakieś tysiąc złotych. To było duże obciążenie dla moich rodziców i dla mnie. Jednak z perspektywy muszę powiedzieć, że ta szkoła wywarła na mnie duży wpływ. - W jakim sensie? - Mieliśmy bardzo dobrych nauczycieli, jeszcze przedwojennych, z tamtą formacją. Byli świetni, zwłaszcza od strony humanistycznej. - Czy od razu po skończeniu tej szkoły młody Staszek Wielgus poszedł do seminarium? - Tak. To dojrzewało we mnie latami. Już w dzieciństwie o tym myślałem. Już wówczas nosiłem się po cichu z taką myślą.
Następnym krokiem muszą być dalsze rozmowy z udziałem prezydenta Ukrainy.
Puin w przeszłości zbyt wiele razy kłamał - uważa MSZ Ukrainy.
... dotyczący jego rozmów z prezydentem Rosji, Władimirem Putinem.
Zostało jeszcze kilka dużych problemów, które "nie do końca" zostały rozstrzygnięte.
Żołnierze zaprezentowali sprzęt wojskowy na wielu piknikach.
Omówiono uwolnienie 1,3 tys. więźniów oraz wizytę Władimira Putina na Alasce.
"Żadna partia w Libanie poza strukturami państwa libańskiego nie ma prawa posiadać broni".