Ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus nie był tajnym współpracownikiem SB.
Sprawa jego oskarżenia o współpracę ze specsłużbami PRL została celowo
sprowokowana - twierdzi Nasz Dziennik.
A swoi go nie przyjęli...
Od czasów najgorszych rządów komunistycznych nie zdarzyło się, aby jakiś biskup Kościoła katolickiego był w Polsce tak publicznie oczerniany, poniżany, lżony, wyśmiewany i obrzucany wulgarnymi epitetami, jak ks. abp Stanisław Wielgus. Nawet gdyby popełnił wszystkie zarzucane mu przewinienia, nie zasługiwałby na takie traktowanie. Rzecz w tym, że biskup płocki, nominowany przez Benedykta XVI na metropolitę warszawskiego, został fałszywie oskarżony o czyny, których nie popełnił.
Dlaczego do tego doszło? Wszystko wskazuje na to, że jest w Polsce grupa osób, które postanowiły nie dopuścić do objęcia przez ks. abp. Stanisława Wielgusa urzędu metropolity warszawskiego. I to nie tyle z motywów abstrakcyjnej idei lustracji, co z uwagi na fakt, że nominacja dokonana przez Benedykta XVI nie odpowiadała ich oczekiwaniom. Za pomocą kłamstwa odnieśli sukces. Próba ich ingerencji w sferę zastrzeżoną dla Papieża się powiodła. To, co nie udało się komunistom przez niemal półwiecze, na przełomie roku udało się politykom i dziennikarzom. Za cenę zniszczenia wybitnego naukowca, wspaniałego wykładowcy, troskliwego wychowawcy i wiernego Kościołowi duszpasterza. Za cenę podeptania dziedzictwa Jana Pawła II. Za cenę podważenia wiarygodności Benedykta XVI. Za cenę ośmieszenia Polski na arenie międzynarodowej...
W owych dniach zapewne wszyscy wrogowie Kościoła zacierali ręce, widząc, jak Polacy zorganizowali własnemu biskupowi publiczną egzekucję. Wtedy widzieli, że w Polsce nie istnieje wspólnota wiernych, że księża gotowi są do walki z księżmi, tzw. katoliccy intelektualiści zdolni do największego kłamstwa, a "katoliccy" dziennikarze do wyjątkowej agresji i pogardy dla ludzkiej godności...
Podczas kamienowania ks. abp. Stanisława Wielgusa skorzystano z barbarzyńskich metod. Fałszywe dowody, kapturowy sąd i haniebne wyroki usankcjonowano arogancją polityków, bezczelnością historyków, rykiem dziennikarskiego stada i współczesną odmianą "księży patriotów", którzy z ekranów telewizyjnych i szpalt najróżniejszych gazet serwowali wypowiedzi adekwatne do zapotrzebowania linczowników.
W owych dniach kłamstwo triumfowało. Ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus został "skazany" na podstawie z góry ustalonego "wyroku". W myśl starej ubeckiej zasady: "dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie". Dziś można przypuszczać, że gdyby nie przychylność IPN w kwestii teczki, pewnie próbowano by go np. "rozjechać" jakimś fikcyjnym maybachem.