Reklama

Abp Wielgus: Nie byłem kapłanem zwiedzionym przez system

Zapis rozmowy z księdzem arcybiskupem Stanisławem Wielgusem, którą 29 grudnia 2006 r. przeprowadził na potrzeby Instytutu Pamięci Narodowej dr Jan Żaryn, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN publikuje Nasz Dziennik. Jest to wersja, która 5 stycznia 2007 r. wysłana została z redakcji Katolickiej Agencji Informacyjnej do autoryzacji. Tekst nieautoryzowany.

Reklama

- Tak. - Chodzi mi jeszcze o ten okres pierwszych pięciu lat, od przełomu 1967/1968 do 1973 roku. Bo ich sposób prowadzenia rozmowy polegał na tym, żeby z ich punktu widzenia Ksiądz przekraczał pewne bariery. Dla nich taką barierą, którą zresztą uważali, że Ksiądz przekroczył, było na przykład przyjmowanie upominków. To jest coś, co pozwalało im na dokonanie pewnej decyzji rejestracyjnej, czyli zarejestrowania bądź niezarejestrowania jako tajnego współpracownika. Czy Ksiądz pamięta takie upominki? - Pamiętam. Kiedyś przyszedł do mnie z koniakiem, który zresztą wypił. - Przy Księdzu, tak? A gdzie takie spotkanie miało miejsce? - Już później miałem swoje mieszkanie. Zapisałem się do spółdzielni mieszkaniowej i uzyskałem kawalerkę w Lublinie. - Kiedy to było mniej więcej? - Siedemdziesiąty któryś rok. - Ale w pierwszych latach 70.? - Pewnie tak. - A czy Ksiądz Biskup pamięta jeszcze jakieś inne spotkanie z upominkiem? Bo rozumiem, że Ksiądz Biskup nie był prawdopodobnie świadom tego, co się dzieje z tym wszystkim? Natomiast ten funkcjonariusz miał obowiązek przedstawić rachunek za kupowany upominek i zarejestrować ten upominek, niekoniecznie określając przedmiot, natomiast podając kwotę wydatkowaną. I to dla nich był dowód podjęcia współpracy. - Nigdy tej świadomości nie miałem. Oczywiście to była z mojej strony głupota i wielka naiwność. Właściwie już nawet nie pamiętam, dlaczego czasem zgadzałem się na takie spotkania. Natomiast unikałem jak ognia tego, żeby coś złego o kimś powiedzieć. - A zdarzyła się taka sytuacja, gdzie wówczas Ksiądz zdecydowanie poddał się takiej refleksji, że trzeba powiedzieć "stop" i stwierdzić wyraźnie, że na następne spotkanie czy telefon nie zareaguje. - Wiele razy było tak, że nie podejmowałem. - Czyli było więcej prób nawiązania kontaktów, niż de facto odbyło się spotkań. - To było bardzo nachalne. - A pamięta Ksiądz taki przypadek pewnej nachalności i negatywnej reakcji ze strony Księdza? - Pisał na przykład kartki, w których występował o spotkania. Ignorowałem te kartki. - A dzwonił do tego mieszkania? - Na początku nie miałem telefonu, więc nie. Później dzwonił. - A skąd zdobył numer? - To nie był żaden problem. Numer był w książce telefonicznej. - To znaczy, że nie dostał go bezpośrednio od Księdza Biskupa? - Nie. - Musiał go sam zdobyć? - Tak. Nawet byłem zaskoczony, że go zna. - Ale to podtrzymywało niejako kontakt? - Niestety tak. Tak jak mam to w swojej świadomości, to oczywiście był to błąd, ale były to rozmowy w pewien sposób ogólne i niewchodzące w szczegóły, które mogłyby komukolwiek zaszkodzić. - Wówczas tak się Księdzu wydawało? - Tak. - Czy próbował Ksiądz prowadzić taką grę unikową, żeby nie wypowiedzieć się na czyjś temat. - Tak, cały czas. - Bo oni w informacjach na Księdza temat, z tego czasu 1967-1973, zdecydowanie oceniali Księdza Biskupa bardzo wysoko. To znaczy nie oceniali może zbyt wysoko samych informacji otrzymywanych, natomiast bardzo wysoko oceniali inteligencję Księdza Biskupa, umiejętność prowadzenia rozmowy. Zdziwiłem się, gdy Ksiądz powiedział, że raczej Ksiądz stronił od ludzi. To nie wynika z tej dokumentacji i z tych kontaktów. Raczej podkreślali wysoką inteligencję, olbrzymią wiedzę, erudycję. Sądząc przynajmniej po jednym z nich, to on miał nawet chyba ambicje rozmawiania na tematy naukowe z Księdzem Biskupem i robił wrażenie przygotowanego erudycyjnie. Czy to jest możliwe, żeby on był partnerem do rozmów na tematy średniowiecza? - Nie, to nigdy nie były rozmowy na takim poziomie. Nie pamiętam czegoś takiego. - Jeśli można, to przejdźmy do roku 1973. Ksiądz stara się o wyjazd. Czy można czegoś więcej dowiedzieć się o tych okolicznościach, które spowodowały, że Ksiądz dostał propozycję wyjazdu do RFN. - Tak. Starałem się o to. Na Uniwersytecie rozpowszechniano informację, że można się ubiegać o stypendium Fundacji Humboldta. Mnóstwo warunków trzeba było spełnić. Spełniałem te warunki. Trzeba było mieć opinie od profesorów, kontakt z kimś w Niemczech. Poprzez swojego promotora prof. [Mariana] Kurdziałka uzyskałem taki adres. Do Monachium napisałem do takiego profesora, czy nie zgodziłby się przyjąć mnie do swojego instytutu, gdybym uzyskał to stypendium. I uzyskałem to stypendium, najpierw na pół roku. Wtedy wystąpiłem o paszport i powiedziano mi, że te sprawy rozstrzyga w tym wypadku Warszawa. Musiałem się udać pod wskazany adres w Warszawie. Oczywiście to był pewien błąd, z którego nie mogłem się wyplątać. Z tym paszportem wtedy do Niemiec teraz pewnie inaczej bym postąpił. Ale wtedy powiedziano mi, że absolutnie nie otrzymam, jeśli nie zgodzę się na to. - Co to był za adres?

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
7°C Wtorek
dzień
9°C Wtorek
wieczór
9°C Środa
noc
9°C Środa
rano
wiecej »

Reklama