Konflikt o Wyspę Królika w zatoce Fonseca między Hondurasem a Salwadorem rozgorzał na nowo. W obu krajach niebawem odbędą się wybory, a politycy w kampanii uderzają w narodowe tony i podgrzewają atmosferę.
Wyspa Królika to niewielki skrawek lądu o powierzchni mniejszej niż jeden kilometr kwadratowy położony na wodach Oceanu Spokojnego w zatoce Fonseca. O kilka innych wysp przez wiele lat toczył się spór między Nikaraguą, Hondurasem i Salwadorem. W 1992 Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze podzielił wody zatoki, rozdzielił wyspy i ustalił granice lądowe. W werdykcie nie wspomniał jednak nic o Króliku i na tej podstawie Salwador wysuwa roszczenia względem Hondurasu.
Rząd Hondurasu twierdzi, że wyspa od zawsze znajdowała się pod jego kontrolą. Od lat 80. stacjonuje tam oddział honduraskiej armii i obie strony respektowały status quo. Dopiero wywieszenie przez niego honduraskiej flagi latem tego roku dało pretekst rządowi Salwadoru do ponownego zakwestionowania przynależności wyspy.
W listopadzie w obu krajach odbywają się wybory. Im bliżej głosowania tym bardziej politycy używają sporu na potrzeby kampanii. Do tego w ubiegłym tygodniu rząd Salwadoru ogłosił, że zakupi od Chile 10 myśliwców Cessna A-37. Ten krok spotkał się z natychmiastową reakcją Hondurasu. Tegucigalpa potraktowała go jako "chęć Salwadoru ustanowienia zbrojnego pokoju" i "hipotetyczny scenariusz wojenny".
Prezydent Hondurasu Porfirio Lobo zwołał w minioną środę posiedzenie Rady Bezpieczeństwa i Obrony, aby przeanalizować "zbrojeniowe ruchy" sąsiada. Dokładnie rok temu Lobo zadeklarował, iż tak w Hondurasie, jak i w Salwadorze istnieją siły, którym zależy na "wywołaniu zbrojnego konfliktu".
"Odczytaliśmy to jako otwartą groźbę wdrożenia werdyktu Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze" - powiedziała w czwartek w publicznym radiu HRN szefowa honduraskiego MSZ Mireya Aguero, dodając, że kupno myśliwców może storpedować proces delimitacji tej strefy. Stwierdziła, że rząd Hondurasu "wierny swojej pacyfistycznej tradycji" z zaniepokojeniem obserwuje działania sąsiada, które zagrażają planom utworzenia wspólnej administracji strefy zatoki Fonseca.
Honduras przygotowuje teraz dyplomatyczną ofensywę w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i Organizacji Państw Amerykańskich, podkreślając jednocześnie, że między nim a Salwadorem nie ma konfliktu.
W rejonie nadgranicznym zupełnie nie czuć narastającego napięcia. Ludzie, w większości ubodzy rdzenni mieszkańcy Lenca, żyją pomiędzy dwoma krajami. Oglądają telewizję i słuchają radia z Salwadoru, bo tylko one do nich docierają. Na targach obok honduraskiej lempiry można płacić dolarami (waluta obowiązująca w Salwadorze). Zdarza się, iż rodzice posyłają dzieci po naukę do Salwadoru, bo jak twierdzą, w Hondurasie do tej pory brakuje szkół a i poziom kształcenia u sąsiada jest lepszy.
W górskiej wsi Nahuaterigue i jej okolicach, gdzie mieściły się mateczniki salwadorskiej i honduraskiej guerilli walczącej z rządem Salwadoru w latach 80., ludność do dziś ma podwójne obywatelstwo. Zatarły się już ślady walk. Co więcej, zdarzają się osoby kandydujące na funkcje publiczne w obu krajach.
84-letni Don Santos powiedział PAP, że choć już tyle lat mieszka w Hondurasie, to nadal czuje się Salwadorczykiem. Przez połowę życia uciekał przed wojną. W Salwadorze żyło mu się lepiej, ale tam było za ciasno, zbyt wielu ludzi.
Don Carlos wspominał z kolei rok 1969, gdy jako 18-letni chłopak został posłany z karabinem w bój w górzystą krainę. Jak przyznał PAP, dopiero później dotarło do niego, że walczył o polityczne interesy ówczesnych władców. Kilkudniowy konflikt zbrojny między Hondurasem a Salwadorem przeszedł do historii pod nazwą wojny futbolowej, terminu ukutego przez korespondenta PAP w Ameryce Łacińskiej Ryszarda Kapuścińskiego.
Sytuacja między sąsiadami była wówczas napięta głownie z powodu niekontrolowanego osadnictwa obywateli Salwadoru w Hondurasie. Iskrą, która doprowadziła do wybuchu wojny, stało się emocjonujące starcie narodowych drużyn piłki nożnej w eliminacjach do mistrzostw świata. Traktat pokojowy zawarto dopiero w 1980 r.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.