O Janie Pawle II, nartach i ekumenii z kard. Stanisławem Nagym rozmawia Roman
Tomczak.
Roman Tomczak: Przed laty był Ksiądz Kardynał pracownikiem naukowo-dydaktycznym Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.
Kard. Stanisław Nagy: – Rzeczywiście. To była piękna epoka w moim życiu, ze względu na stary Wrocław, a także rozwijający się wydział teologiczny. Ale przede wszystkim ze względu na moich przyjaciół, którzy mnie wtedy do Wrocławia ściągnęli. Dwaj z nich wysuwają się na czoło – ks. rektor Józef Majka i ks. prof. Jan Krucina.
– W ubiegłym roku Wasza Eminencja obchodził jubileusz 60-lecia kapłaństwa. Podczas Mszy św. w Łagiewnikach wielokrotnie padały słowa „przyjaciel Papieża”. Eminencja łagodnie, ale stanowczo przeciw nim protestował.
– Dziękuję za gratulacje, które przypominają mi ten piękny dzień. A co do „przyjaciela Papieża”... Ja wiem, kto mógłby być przyjacielem Papieża. Choć mimo wszystko to byli, są, zwyczajni ludzie. Podczas gdy Papież był osobowością nieprzeciętną. Nikt nie mógł równać się z jego wymiarem intelektualnym, organizacyjnym, ale przede wszystkim – duchowym. W moim pojęciu przyjaźń zachodzi pomiędzy równymi sobie. On wszystkich nas przerastał.
– Kiedy po raz pierwszy Ksiądz Kardynał spotkał Karola Wojtyłę?
– Jako słuchacz jego rekolekcji u sióstr felicjanek w Krakowie. Mimo że byłem dłużej księdzem, szedłem tam uczyć się od młodszego księdza, który już wtedy miał opinię wybitnego kaznodziei i wybitnego przyjaciela młodzieży. Było to w latach pięćdziesiątych. Później pracowaliśmy razem na uniwersytecie, on jako docent filozofii, ja – adiunkt teologii fundamentalnej. Po prostu razem dojeżdżaliśmy na uczelnię.
– Należał wtedy Wasza Eminencja do tzw. Grupy Narciarskiej, na której czele stał Karol Wojtyła.