- Zrobiło się czadowo. Po naszemu mówi nasz Pope - cieszyli się Polacy.
Benedykt XVI pożegnał swój kraj na lotnisku Kolonia-Bonn. Jeszcze przedtem pożegnał się z młodzieżą na Maryjnych Polach. Przypominał jej o podstawowych wartościach – kładąc szczególny nacisk na konieczność chodzenia w niedziele do kościoła. Podkreślał, że wolność to nie niezależność, nieograniczona możliwość cieszenia się życiem, ale przykładanie do swoich czynów miary prawdy i dobra. Ostrzegał, że istnieje wiele obszarów świata, gdzie zapomina się o Bogu, gdzie dla większości nie ma znaczenia czy On jest czy Go nie ma. Ale właśnie wtedy człowiek zaczyna przeżywać frustracje i niezadowolenie. Młodzież słuchała go z uwagą i klaskała mu. Po całonocnym czuwaniu (bo prawie mroźna noc nie pozwalała spać) pielgrzymi byli zmęczeni. Na dodatek wiele, wydawałoby się, dobrze zabezpieczonych głównych dróg, zrobiło się miękkich, prawie błotnistych. Na skrajach sektorów piętrzyły się sterty opakowań z jedzenia i śmieci. Niektórzy zebrani słuchali kazania Papieża stojąc miedzy kabinami toi-toi – bo toalety zajmowały dużą część Pol. Na koniec „Papa” – bo tak zaczęto go tu nazywać, przemówił do zebranych po francusku, angielsku, hiszpańsku, włosku, polsku i portugalsku. - Zrobiło się czadowo. Po naszemu mówi nasz Pope – cieszyli się Polacy. Tylko nie wszystkich ucieszyła wiadomość, że następne Światowe Dni odbędą się w Australii, w Sydney, bo to za daleko. Kiedy podchodziliśmy do wejścia pierwszego, gdzie po Mszy miały czekać autobusy dla dziennikarzy, nagle wstrzymano ruch, oznajmiając, że tędy będzie przejeżdżać Benedykt XVI. – Odpowiada mi jego nieśmiałość, pewne skrępowanie – powiedział mi Paweł z Polski. – Też lubię być trochę z boku, dlatego jest mi bliski. Przy drodze pojawili się Australijczycy z olbrzymim misiem Koala. Niestety, Papież przemknął w czarnej limuzynie, a za nim pusty papamobile. Nie widzieliśmy Ojca św., ale i tak zgromadzeni krzyczeli klaszcząc „Benedetto”. Mimo nocnego chłodu, niedostatków organizacyjnych (choćby niekończącego się czekania na autobusy dziennikarzy), konieczności pokonywania kilometrów, żeby przejść z jednego do drugiego końca Marienfeld, całemu spotkaniu towarzyszyło jakieś niezwykle uniesienie. I widać było, że Niemcy, wstrzemięźliwi w okazywaniu uczuć, też poddawali się emocjom. Chwilami, razem z tłumem młodzieży z całego świata, krzyczeli jak oszalali, ciesząc się z obecności swojego Papieża. Spokojnego, wyważonego, uśmiechniętego i też wzruszonego. Jeszcze jutro ostatni pielgrzymi będą opuszczać Kolonię. – O nasz kochany Ren – słyszałam westchnienia kolegów dziennikarzy, kiedy po dwóch godzinach stania w korkach dojechaliśmy do centrum prasowego, przejeżdżając przez most na rzece. Teraz wszyscy zasiedliśmy do komputerów, żeby zapisać ostatnie refleksje. I pożegnać się z Czytelnikami, którzy chcieli nas czytać. Z podziękowaniem – Baska Gruszka-Zych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.