Z ks. prał. Mieczysławem Mokrzyckim, drugim sekretarzem osobistym Jana Pawła
II, naocznym świadkiem jego śmierci, rozmawia Beata Zajączkowska (Radio
Watykańskie).
- W zeszłym roku Jan Paweł II był dwa razy hospitalizowany. Jak Ojciec Święty znosił cierpienie, jak reagował na to, że znowu musi wrócić do kliniki Gemelli?
- Lekarze zdecydowali, że musi poddać się ponownej operacji. Powiedział: jeżeli tak trzeba, to się zgadzam. Było to bardzo spokojne przyjęcie przez Ojca Świętego woli jego lekarzy, której z ufnością się poddał. W szpitalu może sam proces operacji był trudny. Natomiast już potem Ojciec Święty był bardzo spokojny, przyjmował każdy zabieg, każdą formę leczenia. Także w szpitalu jego dzień wyglądał normalnie. Staraliśmy się mu stworzyć warunki domowe, rodzinne. Był zawsze abp Stanisław, byłem ja, były siostry sercanki. Chodziło o to, żeby Ojciec Święty nie odczuwał jakiejś wielkiej zmiany w swoim życiu. A jednocześnie przychodzili lekarze i w sposób bardzo dyskretny, jeśli była potrzeba, udzielali mu pomocy.
- Czy Ojciec Święty wiedział jakie skutki może za sobą pociągnąć zabieg tracheotomii?
- Myślę, że był tego świadomy. Wiedział, że te zabiegi ułatwią mu w jakiś sposób codzienne życie, przede wszystkim oddychanie. Dlatego przyjmował to jako wolę posłuszeństwa Panu Bogu, który stworzył człowieka i całą technologię by mogła mu pomagać.
- Pamiętam audiencję w Wielką Środę. Papież bez słowa pobłogosławił nas z okna swojej biblioteki. Kilka dni wcześniej wskazał na rurkę tracheotomiczną jakby przepraszając pielegrzymów, że przez nią nie może nic powiedzieć. Czy patrząc na to ogromne cierpienie Jana Pawła II nie miał Ksiądz nie raz chęci powiedzieć mu : Ojcze Święty odpocznij, nie potęguj swego cierpienia?
- Może po ludzku tak to mogło wyglądać. Natomiast my, znając Ojca Świętego wiedzieliśmy, że czułby się źle gdyby nie pojawił się w oknie na Anioł Pański, czy na audiencji generalnej. Nie sprzeciwialiśmy się temu w żaden sposób. Wiedzieliśmy, że Ojciec Święty i tak zrobi po swojemu, że nie będzie słuchał, że i tak ukaże się ludziom w oknie, będzie chciał ich pozdrowić, a przynajmniej się pokazać. Tak było od pierwszego dnia pontyfikatu do ostatniego. Zawsze był z ludźmi, chciał wśród nich być i udzielać im błogosławieństwa.