To było przerażające. Pamiętam, że gdy usłyszałem wiadomość o ataku
terrorystów na World Trade Center w Nowym Jorku pomyślałem: „Zaczyna się
trzecia wojna światowa. Niech Bóg ma nas w swej opiece".
Ani kroku dalej!
Brian Clark (...) i jego koledzy właśnie przeżyli uderzenie pasażerskiego odrzutowca, który ugodził między innymi w 84. piętro, gdzie urzędowali. Przeżyli zaś tylko dlatego, że pilotujący boeinga UAL 175 porywacz przeszył południowy wieżowiec WTC ukośnie, bliżej węgła, zamiast trafić budynek centralnie, jak to wcześniej uczynił jego kompan z bliźniaczym drapaczem chmur. Dzięki temu w wysokościowcu WTC2 przetrwały częściowo nawet te kondygnacje, które bezpośrednio stanęły na drodze samolotu.
Co równie istotne, ocalały też schody pożarowe. Przynajmniej te, na które Brian Clark wyprowadził kolegów. Dodatkowo pełnił w firmie funkcję społecznego „strażnika pożarowego” i z tego tytułu posiadał silną latarkę. Niestety, zdołali zejść w siódemkę wszystkiego trzy kondygnacje niżej. Na 81. piętrze zastąpili im drogę potężnie zbudowana kobieta i jakiś mężczyzna.
– Stop! Stać! – zawołała kobieta. Kiedy Clark i jego towarzysze zatrzymali się, oznajmiła kategorycznie: – Właśnie wychodzimy z płonącego piętra. Powinniśmy wydostać się powyżej ognia i dymu.
Brian Clark nie słuchał dalszych jej słów. Do jego uszu dotarł bowiem inny, stłumiony głos. – Na pomoc! Pomocy! – krzyczał gdzieś w pobliżu niewidoczny mężczyzna. – Jestem zasypany. Jest tam ktoś? Nie mogę oddychać!
Clark udał się na poszukiwanie nieszczęśnika, przyświecając sobie w mroku latarką. Tymczasem jego koledzy, postawna kobieta i jej towarzysz ruszyli schodami w górę. Nigdy już więcej nie mieli się zobaczyć...