Rejestratory dźwięku ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie Tu-154M - przypomnieli w czwartek Maciej Lasek i członkowie zespołu smoleńskiego przy kancelarii premiera, odnosząc się do nowego raportu zespołu parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza.
"Na dzisiejszej konferencji byliśmy świadkami wielu politycznych deklaracji, natomiast nie została przedstawiona ani jedna teoria poparta materiałem dowodowym" - powiedział Lasek na konferencji prasowej po czwartkowej prezentacji raportu zespołu Macierewicza. Lasek zastrzegł, że rocznica katastrofy powinna być dniem "zadumy i pamięci", jednak "po ostatnich wystąpieniach i przedstawieniu kolejnych nieprawdziwych teorii przez grupę pana posła Antoniego Macierewicza" uznano, że "należy przypomnieć przyczyny i sprostować nieprawdziwe informacje".
W raporcie zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Antoni Macierewicz (PiS), napisano, że Tu-154M rozpadł się w powietrzu, o czym świadczyć ma układ szczątków salonki na obszarze o promieniu 30-50 metrów i ich stan, m.in. nadpalenia od wewnątrz.
"W zapisie rejestratora głosu nie ma odgłosu wybuchu. W zapisie rejestratora parametrów lotu nie ma wzrostu ciśnienia różnicowego. Natomiast po synchronizacji tych dwóch zapisów można wskazać, w którym miejscu doszło do zderzenia z brzozą" - zwracał uwagę Lasek.
Prezentując zdjęcia szczątków z salonki, Lasek podkreślił, że nie wykazują one śladów nadpaleń. "Brak jest wybitych szyb, brak wypchniętych drzwi luków awionicznych, niewygięta rama drzwi awaryjnych. Nie ma żadnych śladów na to, aby w salonce prezydenckiej mógł nastąpić wybuch wskazywany przez posła Antoniego Macierewicza" - powiedział Lasek.
Podkreślił, że "rozrzut szczątków jest niewielki, nie przekracza połowy rozpiętości skrzydeł samolotu i czterech długości kadłuba".
Edward Łojek z zespołu Laska ocenił, że w rozdrobnieniu (części) Tu-154M nie ma nic dziwnego, a ilość szczątków - szacowana przez archeologów na kilkadziesiąt tysięcy - jest niewielka, bo zdarzały się przypadki katastrof, gdzie ta liczba sięgała ok. dwóch milionów.
Łojek zaznaczył, że "sugerowanie się rzekomo dużą ilością szczątków samolotu do niczego nie prowadzi". "Poza tym, czy jest pewność, że wszystkie szczątki, które archeolodzy odnaleźli, to były szczątki tego samolotu? To było niestety śmietnisko w tym miejscu, tam było wiele elementów metalowych. Rozmawialiśmy z archeologami, m.in. pepeszę tam znaleźli z czasów II wojny światowej" - dodał.
Łojek zwrócił uwagę, że rzekome wybuchy na pokładzie Tu-154M "wędrują w teoriach zespołu parlamentarnego". "Wybuchy były pojedyncze, wielokrotne, przestrzenne, na skrzydle, pod skrzydłem, obok skrzydła, w kokpicie, w zbiornikach, teraz wybuchy zostały umiejscowione jeden na skrzydle, drugi w rejonie salonki" - powiedział.
Natomiast Lasek ocenił, że rozrzut szczątków z salonki rzędu kilkudziesięciu metrów nie był niczym nadzwyczajnym w przypadku zderzenia z ziemią. "Chciałbym uzyskać od pana posła (Macierewicza) odpowiedź na pytanie: jeżeli do rzekomego wybuchu doszło dużo wcześniej, dlaczego te dwa elementy leżały tak blisko siebie na miejscu zderzenia z ziemią?" - mówił Lasek.
Łojek przypomniał przykłady zbadanych katastrof spowodowanych eksplozją. W każdym przypadku rejestratory dźwięku zapisywały bardzo głośny dźwięk przed końcem zapisu. W przypadku Tu-154 takiego śladu nie ma.
Prezentując fotografie z miejsca katastrofy, Lasek podkreślił, że elementy wyposażenia wnętrza salonki ani włazy luków awionicznych w pobliżu tego miejsca nie mają wygięć na zewnątrz, które byłyby nieuniknione w razie wybuchu. Zwrócił uwagę, że rama drzwi awaryjnych została uszkodzona tylko wskutek uderzenia płatowca w ziemię i nie nosi śladów deformacji spowodowanej wybuchem, nie ma też nadtopień tapicerki ani osmolenia podłogi, która była wykonana ze sklejki.
Kolejny z członków zespołu Piotr Lipiec zwracał uwagę na czujnik ciśnienia różnicowego, czyli wewnątrz i na zewnątrz samolotu. Czujnik znajdował się w luku technicznym tuż pod podłogą, ok. 1-2 metrów od salonki i był sprawny - podkreślił Lipiec. Przypomniał też, że nie ma wątpliwości - zapisy rejestratorów nie zostały zmodyfikowane, co stwierdziły ABW, Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, Instytut Ekspertyz Sądowych, komisja Millera i producent jednego z rejestratorów - polska firma ATM.
Lasek powiedział, że poza głównym miejscem zderzenia z ziemią najwięcej elementów samolotu znaleziono pod brzozą, na której nastąpiło odcięcie jednej trzeciej skrzydła. Wcześniej - powiedział Lasek, powołując się na opinię biegłych dla prokuratury - znaleziono jeden niewielki element, bowiem maszyna zahaczyła o czubki innych drzew.
"W raporcie napisaliśmy, że wskutek kontaktu z przeszkodami samolot został nieznacznie uszkodzony, ale był jeszcze na tyle sprawny, że mógł dalej kontynuować lot" - przypomniał Lasek. Zaznaczył, że elementy znalezione przed wrakowiskiem nie pochodziły z wnętrza kadłuba, co jest kolejnym wskazaniem, że w samolocie nie doszło do wybuchu.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.