70 lat temu Maria Żurawska schowała pod szafą trzy Żydówki. Szafa stała na klapie, prowadzącej do piwnicy. - Mamo, zabiją nas, jak tatę - płakały dzieci. - Będzie, jak Bóg zechce - uspokajała je. Bóg zechciał, by wszyscy ocaleli. I żeby Maria Żurawska dostała medal z Yad Vashem.
To było 3 marca
- Ojciec wrócił skądś, ale nie wchodził do domu, ale schował się w kryjówce między stodołą a schronem Żydów, jakby spodziewał się czegoś niedobrego - wspomina Józefa Wołyniec, żyjąca jeszcze córka Żurawskich. I dodaje, że ojciec najczęściej nie sypiał w domu, ale nocą pilnował obejścia, czy nikt nie zbliża się niepożądany. Wypuszczał też Żydów, żeby mogli się umyć, przewietrzyć i rozprostować kości.
Ta noc była wyjątkowo - jak na początek marca - mroźna: kilkanaście stopni poniżej zera. Maria Żurawska z dziećmi wcześnie położyła się spać. Obudził ich piekielny zgiełk rozbijanych okien i drzwi, przez które wpadli zamaskowani mężczyźni, mówiący po ukraińsku. Wyciągnęli Marię z łóżka. Zaczęli bić.
- Powiedz, gdzie jest mąż, gdzie są Żydzi?
Dzieci w płacz. Najmłodszy - Józiu - miał ledwie roczek. Maria trzymała się dzielnie. Bita - nie przestawała się głośno modlić.
- Jeśli nie powiesz, gdzie jest mąż, zabijemy najpierw dzieci a potem ciebie!
Nagle przez zgiełk przedarł się huk wystrzału. To Józef wyszedł ze swojej kryjówki. Wystrzelił z jakiejś broni, żeby odciągnąć oprawców od żony i dzieci. Nawet nie wiadomo, czy uciekał. Nikt nie widział. Kiedy banderowcy ruszyli tam, skąd rozległ się odgłos wystrzału, Maria porwała na ręce maleńkiego Józika, chwyciła dłonie pozostałej gromadki i wybiegła z domu niepostrzeżenie. Gnali przed siebie, bez tchu, bez pamięci, boso, w samych nocnych koszulach, do chaty na skraju wsi. Mieszkała tutaj Ukrainka, ale - jak wspominała potem Maria - życzliwa Polakom kobieta. Maria ukryła dzieci w... kupie gnoju, bo obornik był ciepły i nikt by w nim nie grzebał, żeby szukać zbiegów.
arch. rodzinne
Grób Józefa Żurawskiego i zamordowanych przez Ukraińców Polaków.
Wyzwiska na pogrzebie
Wróciła do domu już za dnia. Znalazła ciało męża: z odciętą głową, rozprute, rozbebeszone, wyniszczone, zbezczeszczone, umęczone. Kilka kroków dalej leżało pięć ciał żydowskiej rodziny. Może przestraszyli się, może chcieli uciekać, wyszli ze schronu, dali się zastrzelić.
Maria z pomocą starszych dzieci załadowała ich ciała na wóz i wywiozła do lasu.
- Mamo, weźmy jakieś korale, albo któryś z tych naszyjników - mała Józia wskazała na szyje nieboszczyków, obwieszone rodzinnym dobytkiem.
- Zostaw, do jest ich własność, nie wolno tego brać - stanowczo zdecydowała Żurawska.
W lesie żydowskie truchła przykryła gałęziami. Kiedy następnego dnia poszła w to miejsce, ciał już nie było.
Po powrocie do domu uprała koszulę, wyprasowała, upchnęła w nie jakimś cudem pokiereszowane ciało męża, położyła w trumnie zrobionej z drzwi, bo innego materiału nie stało. Tej samej nocy banderowcy zabili jeszcze czterech czy pięciu innych Polaków. Zbiorowy pogrzeb był koszmarem. Kiedy kondukt szedł przez wieś Ukraińcy wylegli przed domy, obrzucali wdowy i dzieci wyzwiskami, grozili i złorzeczyli. Wraz ze śmiercią żywiciela rodziny dla Żurawskich nastały ciężkie dni. Żyli dzięki zapasom, oszczędnością i jednej, lichej krowie. Marii udało się wykłócić tę krowę z Niemcami, którzy chcieli ją zarekwirować. Za to przysłali jej do domu na kwaterę kilku żołnierzy. Byli lepsi od Ukraińców. Nie wyzywali, nie grozili. Raz nawet dali koc dla dzieci i parę żołnierskich konserw. Ich obecność budziła respekt Ukraińców, więc - paradoksalnie - Niemcy stali się jej obrońcami.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.