W tym roku minęło 35 lat od ogłoszenia deklaracja ideowej Ruchu Młodej Polski. Był to najbardziej dojrzały manifest ówczesnej niepodległościowej młodzieży, utożsamiającej się z chrześcijańską wizją człowieka i narodu.
Z szeregów RMP wywodzą się tak znani dziś politycy, jak Marek Jurek, Kazimierz Ujazdowski czy Jarosław Sellin. Nie jest przypadkiem, że ten ważny manifest powstał w dwa miesiące po wizycie Jana Pa- wła II w Polsce. Można powiedzieć, że na tekst manifestu młodych katolików wpłynął już wtedy duch papieskiej Mszy na pl. Zwycięstwa w Warszawie. A działalność Ruchu Młodej Polski była świadectwem, że następuje „odnowa ducha ziemi, tej ziemi”.
Dzieci Grudnia i Dmowskiego
To powinno stać się w pełnej inteligenckich domów Warszawie. Albo w niespalonym Krakowie, gdzie w bibliotekach stały na półkach książki Romana Dmowskiego. Ale wydarzyło się w Gdańsku, mieście o wileńskich tradycjach przywiezionych tutaj przez przybyszy z Kresów i pełnym ducha kaszubskiego oporu wobec komunizmu. We wrześniu 1968 roku w gdańskim Liceum nr 1 im. Mikołaja Kopernika do jednej klasy – I f trafiła czwórka młodych ludzi – Aleksander Hall, Arkadiusz Rybicki, zwany Aramem, Grzegorz Grzelak i Wojciech Samoliński.
Takich jak oni propaganda lubiła określać wówczas mianem „rówieśników Polski Ludowej”. Tak naprawdę byli nieco młodsi – wszyscy urodzili się w 1953 roku, gdy komunizm rządził Polską już od sześciu lat. Ale ci „rówieśnicy Polski Ludowej” wiedzieli już od swoich dziadków i rodziców, że PRL to sowiecka karykatura niepodległej Polski sprzed wojny. Z domu wynieśli wiedzę o ciosie w plecy 17 września 1939 roku, o Katyniu i bezczynności armii sowieckiej oglądającej zagładę powstańczej Warszawy.
Jak stworzyli zgraną paczkę przyjaciół? Zaczęło się od uśmiechów na dźwięk propagandowych sloganów nauczycieli, korytarzowych rozmów o hańbie udziału Wojska Polskiego w zmiażdżeniu praskiej wiosny i wreszcie o absurdzie codziennego bytowania w PRL-u. Gdy czwórka przyjaciół nabrała już do siebie zaufania, zdecydowała stworzyć grupę młodzieżowej konspiracji. Hall, Rybicki, Grzelak i Samoliński obrzucali portrety Lenina wydmuszkami z farbą i wypisywali na murach napisy: „Katyń pomścimy”. W grudniu 1970 roku na własne oczy mogą zobaczyć, do czego zdolna jest komunistyczna władza. Nie można było wybrać sobie lepszego punktu obserwacyjnego. Gdańska „Jedynka” jest położona 100 metrów od bramy głównej Stoczni Gdańskiej. Chłopcy mogą obejrzeć, jak płonie komitet PZPR i jak wojskowe transportery miażdżą robotników. Jeden z nich, Aram Rybicki, ociera się nawet o karierę wiecowego mówcy. Gdy stoczniowcy przewracają milicyjną nyskę, uruchamiają megafon i za jego pomocą wygłaszają przemowy o konieczności podwyżek, osiemnastoletni Aram przepycha się przez tłum robotników, bierze mikrofon i poucza stoczniowców, że „micha jest ważna, ale o wiele ważniejsza jest niepodległość”.
Ten grudniowy debiut w roli rewolucjonisty zapadnie Arkadiuszowi Rybickiemu w pamięć. Ale po grudniowym wstrząsie nadchodzi konsumeryzm epoki Gierka i chłopcy odkrywają, że Polacy zapadają w polityczny sen pod deszczem dolarów płynących z Zachodu. Jeszcze podpalają tablice PZPR, jeszcze zamalowują farbą hasła o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, ale powoli tracą pomysł, co zrobić dalej ze swoją wolą walki z systemem. I wtedy, dzięki Bogu, na ich drodze pojawia się doświadczony duszpasterz młodzieży, dominikanin o. Ludwik Wiśniewski. Szybko orientuje się, że młodzi chłopcy prędzej wpadną na jakiejś akcji malowania napisów, niż zrozumieją potrzebę intelektualnego rozwoju poczucia oporu. Spotkania z o. Ludwikiem wprowadzają całą czwórkę w świat chrześcijańskiego humanizmu i katolickiego myślenia o narodzie. Szybko przechodzą przez lektury zdobytych skądś dzieł Romana Dmowskiego. Złośliwy dowcip z tamtych czasów głosi, że w zależności od tego, jakie książki znaleźli na strychu, młodzi ludzie zostawali piłsudczykami albo narodowcami. Grupa z Olkiem Hallem na czele trafiła na dzieła „Pana Romana”.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.